12 czerwca 2019

Przy muzyce, ale nie o Wicca

Jak już kiedyś pisałam, od zawsze na blogu miały się ukazywać recenzje nie tylko książek o Wicca, ale również innych mediów, które zajmują się tym tematem. Był już YouTube... to czemu nie podcast? Tutaj szczególnie dziękuję Marcie, która audycję tę znalazła w odmętach Internetu i podzieliła się nią na grupie Wiccańskiego Kregu na Facebooku.

Radio Paranormalium to strona działająca od 2004 roku, której główną zawartością są podcasty o tematyce... paranormalnej, w szerokim spektrum. W ostatnim pojawiły się na przykład informacje o medycynie holistycznej, duchach i spirytyzmie, UFO, egzorcyzmach, wróżbach i magii. Temu ostatniemu zagadnieniu miała chyba być poświęcona seria wywiadów z Emmą Cole - wróżką, tarocistką i autorką książki “Anioły obok nas”. Książka ukazała się już rok po wywiadach nagranych przez Radio Paranormalium. Seria "Przy muzyce o ezoteryce" z sierpnia 2015 roku chyba nie okazała się sukcesem, ponieważ liczy sobie 2 odcinki o tytułach "Wicca" oraz "Anioły". A aniołach się nie znam (na pewno nie kontekście aniołów biblijnych), więc przejdźmy do audycji o Wicca.

Zwykle staram się poruszyć kwestię aspektów technicznych, jak wygląda wydanie książki czy projekt okładki, ewentualnie montaż filmu. Myślę jednak, że tutaj odpuścimy to sobie, bo i po stronie (wyglądającej jakby była wyrwana żywcem z połowy lat 90-tych) i z jakości nagrania widać, że jest to twórczość stricte amatorska, nie aspirująca raczej do profesjonalizmu. Próba oceny byłaby tutaj jak próba oceny niniejszego bloga jako poważnego dziennikarstwa. Fragmenty rozmowy rozdzielone są przerywnikami muzycznymi, gdzie wmontowano znane bardziej lub mniej "wiccańskie" utwory, takie jak "Goddess Chant" albo "Moon mother".

Na samym początku prowadzący Marek Sęk (znany jako Ivellios) prosi swoją rozmowczynię o opowiedzenie o sobie. Emma Cole odpowiada, że przede wszystkim jest wróżką, zajmującą się głównie tarotem i kartami archanioła Rafaela i "oczyszczeniami energetycznymi". Pytania o nazwę wicca popełnia błąd, wywodząc ją od staroangielskiej nazwy czarownicy - mądrej kobiety, nie zaś mężczyzny, jak to faktycznie jest.

Od tego momentu będę się jednak odnosiła do obu osób w audycji jako prowadzących. Dalej bowiem wywiad ten staje się bardzo "jednostronny" - z rozmowy zmienia się w przesłuchanie. Pytania są krótkie, odpowiedzi długie i brzmi to bardziej jak odczyt wywiadu prasowego. Od podcastu, audycji, oczekiwałabym trochę bardziej urozmaiconej formy, ale może tylko się czepiam. Mam generalne wrażenie, że pytań prowadzącego mogłoby w większości nie być. Mam nawet wrażenie, że w niektórych miejscach faktycznie ich nie było, tylko zostały dograne w postprodukcji, ale możliwe, że wrażenie to jest mylne.

Cieszę się, że zapytania o to, kto może się zajmować magią, prowadząca wskazuje na dojrzałość emocjonalną i że nie powinna być wykorzystywana wyłącznie do zysków. Dobrze, że wspomina, że ważne jest przy tym kierowanie energią i że magia może się odbywać bez gadżetów. Potępia też używanie magii w każdej możliwej sytuacji i bez odpowiedniego przygotowania. Miesza się jednak w opiniach, mówiąc, że magii nie można wykorzystywać do własnych korzyści (nie odpowiada, dlaczego) a z drugiej strony mówi, że jak jest źle, to można, ale nie można żądać, bo "magią to zwracanie się do istot, które są o wiele potezniejsze od nas". Myślę, że tutaj mieszają się dwa pojęcia magicznego zaklęcia i rytuału religijnego, z których obu wiccanie korzystają, ale wcale nie muszą być to czynności tożsame.

Sabatni misz-masz

Kolejny fragment rozmowy dotyczy sabatów. Prowadząca wspomina, że są "cztery główne sabaty i cztery mniejsze" i są związane ze zmianą pór roku, ale mają zmienne, daty, które "nie są spójne". Później wspomniane zostanie, że daty sabatów są ruchome, bo nie można dokładnie ustalić, kiedy wypada np. Pierwszy Dzień Wiosny. Prowadząca nie jest pewna, bo "nie jest na bieżąco, jeżeli chodzi o kalendarze i tam dalej" i zachęca do śledzenia na bieżąco stron ezoterycznych. Dalej zaczyna opowiadać o sabatach posiłkując się słabą eklektyczną wiedzą. O Imbolc mówi na przykład, że jego kolorem jest biały, o Ostarze (tak, w tej wersji nazwy) - że to oczyszczenie i zmartwychwstanie, a czarownice robią generalne porządki i tak dalej. Beltane zostało zrówniane z Walpurgisnacht, ku rozpaczy wiccan, asatryjczyków, odtworców germańskich i całemu mnóstwu ludzi, którzy krzywią się na pomysły, że analogiczne, zwłaszcza jeśli podobne - jest takie samo.
Litha (tak, znowu),środek lata, to święto wody i ognia, "noc Świętojańska, zamienione również z nazwą Kupała", które się odbywa w Przesilenie Letnie. Mimo że wcześniej była mowa, że daty sabatów są niejednoznaczne i niespójne. Dodatkowo jej zdaniem przesilenie to wypada 24 czerwca. Do tej pory im dalej w las, tym większe pomieszanie z poplątaniem. Mowa o trzech różnych świętach, które tu wymienia się po przecinku w jedynym zdaniu. Prowadząca przyznaje też, że z okazji tego święta zdarza się jej palić... opony. Tak, proszę Pań, Panów i innych Osób. PALIĆ OPONY. Z OKAZJI SABATU. Cofałam ten fragment, by się upewnić, że się nie przełsłyszałam kilkanaście razy. Ja też nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.

Do informacji, że Koło Roku jest opowieścią o Bogu i Bogini, ich związku i "najpiękniejszego romansu" prowadząca audycję dochodzi dopiero w tym momencie. Kiedy wspomina, że Bóg przyjmuje odpowiedzialność za swój lud i staje się Królem, który zostanie ścięty... Potem płynnie przechodzimy do krótkiego, ale nie najgorszego opisu Lammas, aby przeskoczyć do Mabon. Prowadząca radośnie stwierdza, że nie wie kiedy powstały nazwy świąt, ale jest pewna, że "nazwa Mabon pochodzi od Boga, choć bardziej odpowiedni byłby tutaj jednak Lugh, że względu na to, że był zwany niosącym światło", co odnosi się do... Lucyfera. Czemu nie? Dalej przeskakujemy na temat Archanioła Michała, którego świątynie wyparły dawne świątynie Lugha, bo to on jest archaniołem niosącym światło i ognistym, wypalającym to, co niepotrzebne, który "przejął wiele cech upadłego anioła Lucyfera", pokonuje smoka, który jest ciemnością... i generalnie na ładnych kilka zdań Pani Emma Cole zanurza się w temacie, który jest niewątpliwie jej pierwszą specjalizacją.

O Samhain po raz kolejny można usłyszeć jako o Halloween i końcu roku no i o podnoszącej się zasłonie, oczywiście. Prowadząca podkreśla, jak ważny jest to sabat, zdaje się, że chcę chce go przedstawić, jako ważniejszy od innych. Dobrze, że zwraca uwagę na to, jak zmieniają się odczucia czarownic w ciągu roku, jak można wyczuć, za nadchodzi jesień czy zima. A propos zimy - tutaj omówienie sabatów się kończy. Choć na początku mowa była o ośmiu sabatach, to Yule zostaje tu po prostu pominięte. 

Esbaty i życzenia 

Poza sabatami omawiane są esbaty, które odbywają się "w miesiącu", podczas pełni księżyca lub innych okazjach, głównie w celu wykonywania rytuałów magicznych - i tu jest generalnie ok. Wspomina się również o Bogini i o powiązaniu księżyca z kobiecością. Prowadząca wspomina też o Niebieskim Księżycu (zwanym też czasem Błękitną Pełnią, ang. Blue Moon), podkreślając, jak świetna jest to okazja do działań magicznych, zwłaszcza, że zjawisko to jest niezwykle rzadkie. Chyba jednak orientuję się w kalendarzach trochę lepiej, bo wydaje mi się, że raz na 2,5 - 3 lata to nie aż tak ekstremalnie  rzadko, ale to subiektywne odczucie.

Z jakiegoś powodu jest omawiany "rytuał Imbolc", na który ponoć można się natknąć w wielu wiccańskich miejscach w sieci. Prowadząca zauważa, że ma być on równoznaczny z  rytuałem samoofiarowania i odradza go osobom początkującym. Jest to spowodowane tym, że podczas rytuału, rzekomo szczegółowo opisanego, oddaje się cześć zarówno Bogini jak i Bogu i składa podziękowania za to, że cykl Koła Roku trwa, a my mamy chleb powrzedni. Zamiast tego proponuje rytuał Siedmiu Życzeń z udziałem 7 roznokolorowych świec. Podkreśla się przy tym, że świece są bardzo ważne w Wicca. Nie sposób się z tym niezgodzić - bez świec w świątyni totalnie nie byłoby odpowiedniego klimatu.

Kompetentne wiccańskie grupy

Wicca jest religią prostą, nieskomplikowaną i taką do zrozumienia dla wszystkich, więc warto interesować się tym tematem - jak przekonuje nas audycja. Najlepiej znaleźć zgrupowanie, które zajmuje się tym tematem. Emma Cole twierdzi, że jest ich dużo, ale niewiele z nich ma odpowiednie kompetencje. Ok, znów ma lepsze info, niż ja, ale może się nie znam. Dobrze za to, że wspomina o potrzebie nauki od kompetentnego nauczyciela, za darmo (gdyż wiedza powinna być dostępna dla adeptów) i nie z internetu ani książek, choć mogą być dobrym startem. Warto szukać mentora, który będzie osobą inicjowaną, stale się rozwijającą duchowo.

W dalszej części audycji prowadzący pyta Emmę Cole o to, na czym polega "magią wicca". Ta odpowiada, że wicca nie jest magią, a religią i że nie sposób wpływać negatywnie ta magią na inne osoby, o ile stosujemy się do zasad. Tutaj bardzo ładnie pojawia się nam Wiccańska Porada, Prawo Trójpowrotu oraz zasada nieingerowania w wolną wolę innych - tę wymianę zdań liczymy zatem na plus.

Chocholi taniec

Po kolejnym przerywniku muzycznym pojawia się element tworzenia i obalania chochoła - prowadzący zastanawiają się, dlaczego księża i "radykałowie katoliccy" zniechęcają ludzi do magii, wróżb i rytuałów. Szybko dochodzą do wniosku, że przede wszystkim chodzi o pieniądze i wpływy, a tak w ogóle Jezus też się magią parał, w końcu czym innym jest msza święta. Kwestie mszy i Jezusa to wg mnie temat na zupełnie inną i dużo dłuższą a przede wszystkim - dużo bardziej zaangażowaną dyskusję. Tak czy inaczej mnie denerwuje to wieczne stawianie się w opozycji do kościoła i takie pytania były w tej audycji zbędne.

Kolejny punkt obowiązkowy do zaliczenia - jakie książki polecają nasi prowadzący? Tutaj wybór pada na podręcznik Thei Sabin, który recenzowałam na blogu, a który uważam za niezły jak na to, co na polskim rynku wydawniczym bywało, więc nie jest źle. Dobrze, że odradzane są książki dla nastoletnich czarownic. Chwilę później jednak mamy tragiczną historię nastolatki, która zajęła się magia zbyt wcześnie jako nastolatka, a teraz jest "zwichrowana". Opowiadane są bajki z cyklu efekty kuli śnieżnej, gdzie zaczyna się "niewinnie, od ezoretyki i tarota, a kończy na satanizmie". Jest to jeden z częstych błędów logicznych i błędów w dyskusji, ale tego już nie muszę, mam nadzieję, Czytelnikom tłumaczyć. Dodatkowo prowadząca tłumaczy niebezpieczeństwa "kindersatanizmu".

Początki - historia i jak zacząć praktykę 

Po kolejnym przerywniku muzycznym pojawia się pytanie o historię, gdzie w "historii rodzaju ludzkiego można umiejscowić początek Wicca". Prowadząca radosnym głosem oznajmia, że właściwie to była od zawsze i snuje nam historię, że magię, wierzenia i wicca należy datować na sam początek istnienia ludzkości. Tym samym przebija, obawiam się, oslawiony neolit, bo chyba trafiamy wręcz do paleolitu. Wielokrotnie przy tym podkreślany jest związek pierwotnych ludzi (dawnych i współczesnych plemion) z naturą, co jest przejawem wicca. "To od zawsze było i zawsze będzie". To właśnie dzięki wiccańskiej magii jesteśmy w stanie nawiązać kontakt z naturą, samym sobą, pozwala na dążenie do równowagi między pierwiastkiem męskim i kobiecym.

Grupa typowych paleolitycznych wiccan - koloryzowane
Ważne są również zasady, którymi należy się w Wicca kierować - "rób co chcesz, jeśli nie krzywdzisz innych", oraz nauka kierowania energią. Ważna jest też "higiena energetyczna" - możliwość oczyszczania się z obcych wpływów. Polecane są tutaj "mydła z soli" (czymkolwiek to jest), karty można czyścić nad płomieniem lub "kadzidłem kościelnym" (może chodzi o olibanum?).

Na koniec mamy ostatnie pytanie - jak rozpocząć wiccańską praktykę (zakładając, że mamy za sobą poznawanie teorii)? Prowadząca radzi nam skupic się na świętowanie sabatów, poleca też znalezienie grupy, która zajmuje się wicca i praktykuje od dłuższego czasu. Ważne jest poznać mistrzów, którzy mogą przekazać wiedzę w sposób kompetentny. Za chwilę zaznacza jednak, że robienie rytuałów nie jest obowiązkowe, bo "mamy też katolików niepraktykująych" - jakby to miało cokolwiek wspólnego. Zamiast rytuałów można robić prostszą "magię świec".

Kilka pomniejszych kwiatków

- "Należy wspomnieć, że obecny wizerunek Szatana, czyli tego jegomościa z rogami wywodzi się bezpośrednio od słowiańskiego Boga Welesa" - czy aby na pewno...? Chyba to nie tak działa.

- "... nazwy Bogów nie są stałe, są raczej dobierane indywidualnie. " no nie. Ale skoro jesteście na tym blogu, to o tym wiecie.

- pod koniec audycji, proszona o kontakt do siebie Emma Cole nie podaje adresu swojego bloga, ponieważ... go nie pamięta.

Podsumowanie 1/6

Aż chciałoby się rzec - "Siadaj, pała!" Garść dobrych i formacji pomieszanych z bzdurami, błędnym wiadomościami, eklektycznym bełkotem najgorszego rodzaju, nieuprawnionym utożsamieniem rzeczy analogicznych, dużo własnego widzi-mi-się. Błąd na błędzie. Chciałoby się powiedzieć, że wysłuchałam tego, abyście wy nie musieli, ale miejscami jest tak źle, że aż zabawnie. I byłoby to wybaczalne, a nawet urocze, gdyby audycja pochodziła gdzieś z czasów założenia stacji. Fakt, że nagranie zostało wpuszczane do sieci w 2015 roku, gdy w Polsce na pełnych obrotach działało już kilka tradycyjnych wiccańskich kowenów jest dla mnie po prostu dyskwalifikujący. Wielka szkoda zmaenowanego potencjału. 

26 marca 2019

24 lutego 2019

Niby dlaczego "biała"?

W tym artykule przyjrzymy się kolejnemu dinozaurowi. Książka, o której mowa została wydana aż 19 lat temu i była jedną z pierwszych książek dotyczących wicca (a raczej "wicca") na naszym rynku. Co ciekawe, była to w tamtym okresie jedyna tego typu lektura napisana przez Polkę, a nie tłumaczona z wydania w języku angielskim. Pochylmy się zatem nad tytułem "Wicca - biała magia" z 2000 roku, wydanym przez wrocławskie wydawnictwo Fox, autorstwa Celestyny Puziewicz.


Sama książka wydana jest dość tanio, ale solidnie. Klejenia są wytrzymałe, cienka oprawa trzyma się dobrze. Na przedniej okładce widzimy ładną panią, która nad rzeczką... zbiera pioruny z nieba? Rzuca ognistą kulą? Trudno powiedzieć, ale styl jest gdzieś na pograniczu wieków - wieje kiczem, ale staramy się go trzymać w ryzach. Na tylnej okładce dowiadujemy się, że omawiana książka to już dziesiąta część serii "Wiedza tajemna". Musi być bardzo tajemna, skoro na drugim miejscu znalazł się "Necronomicon, czyli Księga Zmarłego Prawa". Nie wiemy co się stało Prawu, czy to były przyczyny naturalne, czy też zmarło na skutek wypadku. Tak czy inaczej jestem ciekawa zawartości dzieła o tym tytule, wszak oryginalnie to książka... całkowicie fikcyjna, wymyślona przez H.P. Lovecrafta, jako element jego przerażającego świata pełnego Przedwiecznych.


Zakręcony wstęp

Książka Celestyny Puziewicz jest podzielona na trzy duże części, w każdej z nich jest po kilka rozdziałów. Pierwsza część ma nam odpowiedzieć na pytanie "Czym jest wicca?" i stara się w tym celu wyjść od zagadnień związanych z naturą i magią. Z naturą, bo mamy odwołanie do starego sentymentu, jak to
"... zanim nadeszło chrześcijaństwo (...) człowiek był związany z przyrodą, żył, pracował i świętował w jej rytmie, rytmie słońca i księżyca i oddawał Matce Ziemi należną jej cześć. Czasach, w których mądre kobiety znały się na ziołach i zaklęciach, a kapłani dziękowali przyrodzie za jej płodność w rytuałach..." 
Wg autorki to właśnie z tej nostalgii za "kiedyś było lepiej" narodziła się wicca. Może i coś w tym jest, może i Gardner i jemu ówcześni tęsknili za pewną prostotą świata, ale moim zdaniem naiwne jest powtarzanie tego do dzisiaj, a być może i trochę niebezpieczne. Współczesna wicca jest bardziej świadoma swoich korzeni a i nie zawsze jest odpowiedzią na sentymentalny związek człowieka z naturą, który w takim kształcie w sumie nigdy nie istniał.

Dalej jest część o magii, gdzie Puziewicz przekonuje nas, że magia, wbrew zapewnieniom średniowiecznych i późniejszych magów jest łatwa i każdy może się nią zajmować, bo:
"Magia wicca jest bardzo naturalna i osadzona w dawnych ludowych i pogańskich tradycjach, ściśle związanych z przyrodą. Największą rolę odgrywają w niej najprostsze rzeczy: strony świata, kolory, ogień i ziemia oraz pozostałe żywioły, proste słowa, pożywienie i symboliczne wizerunki. Nie trzeba nawet w nią wierzyć."
Widzimy tu pomieszanie z poplątaniem. Kolory i strony świata to przecież domena magii ceremonialnej właśnie. W tradycjach pogańskich, ludowych, kuchennych ważne było, by nóż ciął jak trzeba a z kieliszka wódka nie przeciekała. Żywioły i charakterystyczne symbole to twory alchemiczne, a strażnice stron świata - enochiańskie. No i zdecydowanie trzeba wierzyć w działanie swoich własnych zaklęć czy rytuałów, bo inaczej cała operacja nie ma sensu. Ale generalnie, co do zasady, magia nie jest bardzo skomplikowana i można się jej łatwo nauczyć - i tutaj autorka ma rację.
Zapnijcie pasy, bo tak poplątana jest cała ta książka.

Bałagan w wielu aktach

Poplątanie widać na przykład w podrozdziałach dotyczących wicca jako religii. Najpierw mamy wspomnienie o Bogini, potem o Bogu (zdecydowanie za krótkie, ale co do zasady - poprawne). Potem pojawiają się rozważania w kontekście religijnym, ze szczególnym uwzględnieniem wicca jako religii dla kobiet... a potem znów wracamy do Bogini, która tym razem omawiana jest w swoich trzech aspektach. Całość jest napisana we frustrującym stylu, gdzie opowieść snuta przez autorkę jest strasznie płytka i ogólnikowa, taka o wszystkim i o niczym, ale co do zasady przynajmniej poprawna. Co do zasady - bo co kilka zdań pojawiają się błędy, powodujące zgrzytanie zębów. No spójrzcie tylko na te wspaniałe symbole przedstawiające aspekty Bogini:

Nie... No po prostu, kurde, nie.

Koło roku

Dalej mamy obligatoryjny dla wszystkich wiccańskich i wiccopodobnych książek - opis koła roku i ośmiu Sabatów. W pewnym momencie autorka dochodzi do wniosku, że wszystko łączy się ze wszystkim. Że za "pogańskich czasów" przypisano poszczególnym Bóstwom ich dziedziny, a także kamienie, drzewa, zioła i tak dalej. W końcu konstatuje:
"Doprowadziło to do tego, że nic nie jest bez znaczenia - ani kolor świec, ani biżuteria uczestników rytuału, ani rodzaj używanego kadzidła. Wytyczne dotyczące obchodów poszczególnych świąt są bardzo szczegółowe w takich kwestiach, nie ma za to jednolitej pogańskiej czy wiccańskiej "liturgii". W dawnych czasach różne plemiona (...) łączyły te same, najważniejsze elementy: temat przewodni i zgodność symboliki"
To teraz już nie rozumiem. Wiccańska magia jest prosta i każdy może jej spróbować, nawet w nią nie wierząc? Czy też wszystko tworzy misterną sieć powiązań, w której trzeba znać wszystkie zależności? Mam wrażenie, że tutaj autorka przeczy samej sobie ze wstępu. A poza tym to nie prawda, że różne plemiona łączyła zgodność symboliki poszczególnych elementów ich rytuałów. Do tego znów mamy odwołanie do mitycznych "dawnych czasów", kiedykolwiek by one nie były.

Historie o poszczególnych Sabatach dalej nie są w zarysie złe, poza tym, że raz na jakiś czas wpadamy na jakiś kwiatek wywołujący ból głowy. Na przykład w opisie Samhain można się natknąć na taki kwiatuszek:
"Ktoś chcący to zrobić wykonywał i zakładał brzydką maskę wyrażającą to, czego chce się pozbyć, z nią na twarzy wstępował w krąg, a potem podczas szalonego tańca wokół ogniska wrzucał ją w ogień, w ten sposób magicznie wyzbywając się zła z siebie."
To działo się oczywiście "w dawnych czasach". Skąd wiemy, że takie rytuały się odbywały? W jakim okresie czasu? Jaki lud miał taką praktykę? Czy jeśli ktoś rzeczywiście tak robił - właśnie z taką intencją? Kolejna wyssana z palca historyjka, która ma z rzeczywistością tyle wspólnego, co omawiana na kanale "Paranormalia" "rygorystyczna tradycja" z Samhain.

Narzędzia i kowen - po co to komu?

W opisie narzędzi znalazły się takie klasyki jak kadzielnica, obosieczny nóż i różdżka, jak i kropidło i wachlarz. Można się też dowiedzieć, jaki pentagram jest potężnym symbolem ochronnym białej magii, a który jest satanistyczny i związany z czarną magią. Uwagę przykuwa za to opis Wielkiego Rytu:
"Kielich i nóż to narzędzia używane podczas tzw. Wielkiego Rytu, symbolicznego połączenia męskich i żeńskich sił. (...) Ten symboliczny stosunek seksualny między Bogiem a Boginią jest odgrywany podczas sabatów, jako część większego obrzędu."
Och, Cesia, Cesia, ty niewinne stworzenie...
W każdym rytuale znajduje się część, w której athame zanurzane jest w kielichu. Wokół tego wszystko się przecież kręci! Wielki Ryt jest zaś faktycznym aktem seksualnym, ale szczegółów myślę, że tłumaczyć tu nie trzeba...

Po opisie szaty rytualnej (co to za kolejność?) mamy opowieść o wiccańskich wspólnotach, czyli Sabatach. Słowo kowen jeszcze się w tej książce nie pojawia i generalnie jeszcze się chyba wówczas w Polsce nie pojawiało. Zgromadzenie czarownic tłumaczono jako "Sabat" po prostu. Przy czym jeśli nie znajdziesz kowenu tradycyjnego, autorka radzi:
"Jeśli pragniesz praktyki grupowej, znajdź Sabat, a jeśli go nie znajdziesz, załóż go! Wicca nie jest organizacją odgórnie sterowaną, każdy może założyć własny krąg wiccan (...). Nie trzeba też bać się braku doświadczenia. Ono jest przydatne, lecz nie jest konieczne - wicca nie jest bowiem czymś trudnym, co wymagałoby lat nauki i gromadzenia doświadczeń."
Najgłupsza. Rada. Kiedykolwiek.
Wicca sama w sobie nie jest czymś trudnym. Prowadzenie kowenu - jak najbardziej tak. Jest wieeele rzeczy do ogarniania podczas prowadzenia kowenu, często jednocześnie. Trzeba dobrze znać rytuał i mieć podstawowe kompetencje do kierowania ludźmi. Tego naprawdę trzeba się uczyć latami. Na szczęście już takich porad jest w sieci i literaturze coraz mniej. Można sobie zrobić krzywdę, próbując prowadzić kowen bez przygotowania. A największą chyba po prostu na gruncie towarzyskim. Nie róbcie tak - nie zakładajcie sami kowenów ze znajomymi, bo ze znajomością przychodzi wtedy najczęściej po prostu się pożegnać.

Nim rozpoczniemy część drugą, autorka serwuje nam jeszcze wstęp do Księgi Cieni. Zastrzega, że "w dawnych czasach" trzeba było księgi te trzymać w tajemnicy, ale:
"Dziś Księgi Cieni są często udostępniane innym w postaci książkowych publikacji lub nawet witryn w Internecie. Wiedza wiedźm jest prosta, opiera się na przyrodzie, ziołach i kamieniach oraz uczuciach. Nie ma w niej niczego tajemnego, co należałoby ukrywać przed innymi. Jeśli ktoś o nią zapyta lub poprosi, (...) uważam, że należy się nią podzielić."
Nie. Księga Cieni to źródło naszych rytuałów, które zawierają nasze teksty objęte tajemnicą. Nieinicjowany dostępu do niej mieć nie może, bo teksty i techniki objęte tajemnicą są trudne. Z resztą, chyba coś ostatnio wybuchło w internecie, a mnie ominęły nowiny, bo wiele osób w moim otoczeniu zaczęło podpytywać do domniemaną wartość Ksiąg Cieni ściągniętych na dysk.
Kocha - to Wam nic nie da. To ponownie - książka kucharska, z której nie skorzystacie, jeśli nie umiecie gotować. Choćbyście znali wszystkie wiccańskie teksty - potrzebna jest jeszcze technika, energia, której uczymy się w kowenie. Uczymy się jak pracować efektywnie, intensywnie i bezpiecznie. Więc sorki, ale nie. Nikt Wam nie da wiccańskiej Księgi Cieni, nawet jak poprosicie bardzo ładnie.

Księga Kucharska bałaganu

Tu zaczyna się druga część książki, o tytule "Księga Cieni". I tak, jest to mój ulubiony rodzaj "magicznych ksiąg", czyli "książka kucharska". Do każdego zaklęcia mamy listę składników i instrukcję w stylu:
"Zrób na kawałku papieru odcisk swoich ust pomalowanych czerwoną szminką. Spal ten papier w płomieniu czerwonej świecy, mówiąc: "Pocałuj mnie, (imię), gdy się spotkamy następnym razem". Następnym razem, gdy spotkasz tę osobę, pocałuje cię."
Dlaczego tak? Co to oznacza? Dlaczego czerwony kolor? Czym można co zamienić? Nie wiadomo. Wiadomo, że mamy przepis, ale jak nie umiemy gotować, to nic z nim nie zrobimy.
Do tego rozdział dotyczący zaklęć zaczyna się od zaklęć miłosnych. Autorka wspomina co prawda, że "Wicca (...) głęboko szanuje wolną wolę drugiego człowieka", ale że większość wiedźm choć raz użyło zaklęcia miłosnego na innej osobie, to można wszystko wyrzucić do kosza, prawda?

Poza zaklęciami miłosnymi pojawiają się też w rozdziale "proste zaklęcia" czary ochronne, z klasykiem w postaci wiedźmiej butelki...
"Napełnij butelkę lub słoik rozmarynem, gwoździami i igłami, skupiając sięprzy tym na ich ochronnej mocy. Zalej to czerwonym winem i zapieczętuj butelkę woskiej z czerwonej lub czarnej świecy."
Och, Cesia, Cesia, ty niewinne stworzenie...
Czerwone wino zamiast moczu i zastąpienie rozmarynem trujących roślin sprawia, że to niemal przepis na marynatę, a nie potężne zaklęcie odpędzające wrogów.

Dalej są zaklęcia na wzbogacenie się. Tutaj, z jakiegoś powodu, autorka jest bardziej ostrożna, niż przy magii miłosnej i przestrzega, by nie próbować zdobyć magią spadku czy dopuszczać się wyłudzenia, bo wkraczamy wtedy na obszar "czarnej magii". Kompletnie nie rozumiem, dlaczego z pieniędzmi należy być bardziej ostrożnym, niż z miłością, bo tłumaczenie autorki zupełnie mnie nie przekonuje. Mniej miejsca poświęcono zaklęciom na naukę (zdanie egzaminu), jasnowidzenie i sny (zyskanie wizji i... przesłanie komuś snu - tylko po co?) oraz zaklęcia odpędzające (by pozbyć się z życia niemiłej osoby i by pozbyć się złego nawyku - chciałabym, żeby to tak działało!).

Dodaj rytuały, świece i dywinację, wymieszaj

Po wszystkich zaklęciach przechodzimy do rytuałów, które zaczynają się ponownie - bardzo klasycznie. Od rytuału samopoświęcenia. Dowiadujemy się oczywiście, że:
"Gdy wiccanin dołącza się do grupy, zwykle przechodzi rytuał inicjacji, który każdy Sabat stosujący taki rytuał ma zapisany w swej Księdze Cieni. Wielu jednak praktykuje wicca samotni i nie ma możliwości przeżycia tej chwili, lecz chciałoby mimo to w jakiś sposób wyrazić swoje oddanie Bogini i symbolicznie potwierdzić to, że zostaje wiccaninem."
Myślę, że nie trzeba tłumaczyć, dlaczego tekst ten jest z gruntu nieprawdziwy, jednak on i podobne stwierdzenia zrobiły polskiej wicca ogromną krzywdę. Do dziś spotyka się ludzi, którzy są roszczeniowi, chcą aby kowen przyjeżdżał do kowenu, ściągają "księgi cieni" z internetu. Albo z kolei kłócą się w temacie równoznaczności takiej samodedykacji z wiccańską inicjacją, kiedy mówimy o zupełnie innych rzeczach, to jak porównywanie jabłek i pomarańczy.
Jednakże, jeśli ktoś czuje taką potrzebę i np. chce pozostać na samotnej ścieżce albo czeka dopiero na wiccańską inicjację, to przygotowany przez Puziewicz rytuał jest co do zasady w porządku. Dalej pojawiają się rytuały świąteczne - na pełnię księżyca i na Równonoc Wiosenną. Te również nie są najgorsze. To pewnie zasługa Farrarów, których twórczością inspirowane te ryty. Przy jednym z nich pada też nazwisko Roberta Hale'a, co prawdopodobnie jest błędem bo... "Robert Hale" to nazwa londyńskiego wydawnictwa, publikującego ezoteryczną literaturę.

Czy to jeszcze opis, czy już Tabelka?

Dalej robi się znowu bałagan. Rytuał celebrujący ciążę napisano na podstawie twórczości Patricii Telesco, amerykanki taśmowo produkującej "wiccańską" literaturę. Rytuał małżeństwa (zwanego tu "związaniem") "pochodzi z odłamu wicca zwanego FamTrad" - znów się tu komuś coś pomyliło. Są też ryty poświęcone przyjaźni i pożegnaniu zmarłego.

Kolejny rozdział poświęcony jest "Magii natury". Są żywioły (nasze ukochane Tabelki!), magia kamieni (jeszcze więcej Tabelek!!), zioła (skrótowe opisy i kolejna Tabelka!!)... Kiedy dochodzimy do talizmanów i amuletów (bez informacji co jest czym i czym się różnią), autorka prezentuje zestaw kompletnie zmyślonych wiccańskich symboli. No cóż... grunt to kreatywność. Mamy oczywiście informacje o porach dobrych na zaklęcia. Uwzględnione są tu fazy księżyca, znaki zodiaku i dni tygodnia. Oczywiście w Tabelce. Zanim przejdziemy do dywinacji (Tarot, I-Ching, runy wraz z opisem [sic!] - czego w tej książce nie ma?!) mamy jeszcze Tabelkę z kolorami, która pomoże wybrać odpowiednią świecę.
Z jakiegoś powodu po totalnie ogólnym i zupełnie niepotrzebnym rozdziale o dywinacji mamy powrót do rytuałów i zaklęć - tym razem uzdrawiających.

Wiccanin w papierowej miseczce

Najzabawniejsza, moim zdaniem, jest trzecia część książki "Wiccanin w dzisiejszym świecie". Znajdziemy tu przepisy na miseczkę i grzechotkę papier-mâché, jakiś losowy mit kosmogoniczny (rzekomo aborygeński, ale nie znalazłam go w innych źródłach), informacja o ekologii (nie wiem po co, bo ma jeden akapit a to temat-rzeka), kodeksie moralnym (który ma zniechęcać do czarnej magii), familiarach... istne silva rerum. Magiczne imię sugeruje się tutaj wybrać z pomocą numerologii, czemu służą kolejne Tabelki. Podrozdział "Wicca a inne religie" zawiera porównanie wicca z satanizmem i chrześcijaństwem, a także zestaw odmian wicca. Poza zwyczajowymi gardnerianami, aleksandrianami i tradycją celtycką mamy też:
"Brytyjska tradycyjna wicca to kompilacja poglądów celtyckich i gardneriańskich [...]
"Zielona" wicca to wicca bardzo silnie akcentująca związki z przyrodą i cześć dla niej oraz czerpiąca obficie z ludowych podań o skrzatach, elfach, duchach drzew i strumieni, a także z praktyk druidów"
wicca ceremonialną, eklektyczną, dziedziczną, "kuchenną" (autorka w przypadku tej i "zielonej" wicca sama używa w cudzysłowie), saksońska, szamańska, do czego dorzuca dianizm, strega, pictish i... tradycje nordyckie. Jak znam niektórych asatryjczyków - byliby wściekli. I słusznie.

Tabelki!!!
Na stronie 242 zaczyna się ponad 30 stron dodatków. Są to, ależ oczywiście, że Tabelki oraz panteony Bóstw celtyckich, egipskich, greckich, mezopotamskich, nordyckich i shinto. Są to krótkie, dwu-, trzyzdaniowe  opisy. Kolejny kompletnie nietrafiony pomysł, bo jeśli ktoś coś o tych Bogach już wie, to te opisy są wręcz obraźliwe. Jeśli zaś nie ma pojęcia, to taki opis też nikomu nic nie powie.

Podsumowując 2/6

Chciałabym napisać, że to "duży, gorący, słodki bałagan". Ale raczej chce się zacytować "wy tu macie niezły burdel, siostry"!Tematy pojawiają się, znikają, żeby pojawić się ponownie. Cała struktura części, rozdziałów i podrozdziałów to jeden wielki bałagan. W treści jest podobnie - wśród morza treści zdarzają się momenty, w których brodzimy w śmietniku. A treści naprawdę mamy tu niezły ocean. Cóż z tego, jak wszystko jest płytkie, autorka zaledwie dotyka każdego z tematów i zaraz przechodzi dalej. Ma to trochę więcej sensu w takiej kolubrynie, jak Wielka Niebieska, a tutaj więcej książka by skorzystała na wywaleniu w ogóle działu o dywinacji czy panteonów Bogów, a w zamian za to pogłębiła trochę poruszane treści. Nic dziwnego, że w momencie ukazania się na rynku, książką interesowały się wpatrzone w gwiazdy nastolatki. Jeśli dorwiecie w antykwariacie lub na wyprzedaży - kupcie. To historia polskiego ezoterycznego rynku wydawniczego. Całkiem zabawna historia.

12 lutego 2019