16 czerwca 2014

Sprawa Polska a sprawa sumienia, czyli przestrzeganie prawa.

Mija czas, a nadal trwa burza guano (żeby nie użyć bardziej popularnego, acz angielskiego z pochodzenia określenia) w Internetach, pod Sejmem i w wielu innych miejscach, wywołana Deklaracją Wiary Lekarzy. Nieszczęsna deklaracja okazała się bowiem dopiero przyczynkiem do dyskusji i kroplą przepełniającą czarę goryczy w stosunku chyba wszystkich możliwych frakcji dla polskich przepisów (anty)aborcyjnych.

Ale po kolei.
O samej deklaracji nie chce mi się gadać, bo trudno w ogóle jakkolwiek skomentować coś o takim stopniu ogólności, że można to interpretować właściwie na każdy sposób. Bo na tekst, że całe życie należy do Boga i nie należy w to ingerować, nasuwa mi się tylko myśl, że lekarze przestaną leczyć, żeby się Bogu nie wtrącać, a na tekst, że penis i pochwa są święte, a seks i dzieci to Boże błogosławieństwo dla związku małżeńskiego (tylko i wyłącznie) nasuwają mi się na myśl przepisy rodem ze Starego Testamentu, gdzie gwałciciel dziewczyny, był zobowiązany się z nią ożenić a ojcu rzeczonej - zapłacić.
Pewnie ktoś ma zupełnie inną interpretację - pewnie tych trzy tysiące osób ma inną interpretację, więc się nie czepiam, bo jak wspomniałam, trudno o czepianie się czegoś, co ma taki stopień ogólności, więc swojej interpretacji szanownym czytelnikom nie narzucam, każdy zainteresowany może się zapoznać i mieć swoją własną.

Zupełnie inaczej sprawa się ma w przypadku "kompromisu aborcyjnego". Kompromis to zaiste idealny ponieważ - jak to w przypadku kompromisu powinno być - nikt nie jest z niego zadowolony. Aczkolwiek prawo jest takie, a nie inne, prawo mówi, jakie warunki muszą być spełnione, żeby móc o aborcji w ogóle myśleć, a co dopiero ją wykonać. Prawo określa warunki, jakimi mogą (nie muszą) kierować się rodzice, a jakimi warunkami mogą (nie muszą) kierować się lekarze. Prawo precyzyjnie określa co komu wolno lub nie wolno w danych okolicznościach w ogólne, nie tylko jeśli chodzi o ciężarne i lekarzy. Z zasady bowiem prawo mówi, że nie wolno zabijać. Jednak - jak w przypadku aborcji, pozwala na pewne wyjątki. W obronie koniecznej. W afekcie - można odstąpić od kary. W przypadku choroby psychicznej. I jakoś nikt na ulice nie wychodzi, żeby przeciw takim przepisom protestować. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Żeby się nie rozdrabniać. Obrońcy życia, tudzież obrońcy prof. Chazana, niezależnie od tego, jakie są ich argumenty, mają chyba mały problem z prawem. Bo owszem, rozumiem, że lekarz prowadzący ciążę ma prawo odmówić jej terminacji. Rozumiem też, że ma obowiązek wskazać innego - tak mówi przepis - ale może tego nie wiedzieć. Przepis jest moim zdaniem w tym miejscu dziurawy, ale żeby dopełnić swoich obowiązków wobec prawa, taki lekarz powinien, uważam, stanąć na rzęsach i się dowiedzieć. Natomiast nie tutaj profesor Chazan naruszył prawo do aborcji matce ciężko uszkodzonego płodu. Okazuje się, o czym wiele osób zapomina, że pan profesor w ogóle nie miał w tej sprawie prawa głosu. Profesor Chazan NIE BYŁ lekarzem prowadzącym tę ciążę, więc w ogóle NIE MIAŁ PRAWA do wypowiadania się na temat jej terminacji bądź kontynuacji. Wiele osób o tym zapomina... albo w ogóle nie wie, bo media jakoś tak niezbyt chętnie o tym mówią. Mówią, że odmówił aborcji, że jako dyrektor podjął decyzję taką a taką... ale w ogóle nie miał w tym wypadku prawa do wtrącania się. Tak mówi ustawa. Moim zdaniem (acz prawnikiem nie jestem) trzeba na to spojrzeć po prostu od strony przestrzegania przepisów.

Wiecie, że gdyby każdy z nas wybrał sobie jeden przepis prawa, który od dzisiaj zacząłby ignorować, zawaliłoby się nasze społeczeństwo? Bo to prawo właśnie trzyma nasze społeczeństwo w ryzach, sprawia, że możemy się czuć względnie bezpiecznie - te zasady współżycia społecznego, ujęte w jakieś ramy, których wszyscy zobowiązaliśmy się przestrzegać. Ani tradycja, ani religia, ani narodowość w dzisiejszych czasach, podróży 200km/h, samolotów, Internetu, takiej roli nie spełnia. Za wykroczenia przeciw tradycji ciotka może cię nie zaprosić na herbatkę. Za wykroczenia przeciw prawu ludzie są izolowani od reszty normalnego społeczeństwa lub muszą swoje postępki jakoś społeczności wynagrodzić.

Cała ta burza guano wokół profesora Chazana i jego dobrego serca/braku poszanowania przepisów przypomina mi (i bardzo proszę, aby nie wzięto mi tego porównania za złe) hałas wokół rejestracji Kościoła Latającego Potwora Spaghetti jako związku wyznaniowego. Wiem, że ciężar gatunkowy jest inny, ale zasadniczo dla mnie te sprawy sprowadzają się do jednego - do poszanowania prawa obowiązującego. Wymagania konieczne do rejestracji związku wyznaniowego (zgodność z konstytucją, nie nawoływanie do nienawiści, przedstawienie doktryny i praktyk oraz 100 potwierdzonych notarialnie podpisów) zostały spełnione, mimo to następuje ciągła ocena, czy pastafarianie wierzą prawdziwie, czy się zgrywają. Ocenę pozostawiam czytelnikom po zapoznaniu się z KLPSem samodzielnie, aczkolwiek prawo prawem pozostaje. Prawo, które nie zawiera żadnym elementów oceny rejestrowanego wyznania pod kątem inne, niż formalna ocena wniosku. I jeśli pojawi się 100 osób, które notarialnie podpisze się pod chęcią stworzenia Zakonu Wyznawców Lokomotywy WKD, Która Wyjeżdża Ze Śródmieścia O Ósmej Dwadzieścia, a nie będzie ów kult nawoływał do nienawiści i - nomen omen - łamania prawa, to powinno się taki zakon zarejestrować.
Tak mówi prawo, spoiwo naszego społeczeństwa.

A jeśli komuś to nie pasuje - niech spróbuje je zmienić, a nie doprowadza do tego, że z powodu sumienia, tradycji, czy osobistego widzi-mi-się sprawia, że Temida podgląda spod opaski.

Ilustracja pochodzi z serwisu http://www.deviantart.com

I na koniec - powtarzam informację odnośnie konferencji "Duchowa Alchemia" - zgłoszenia wciąż napływają, także przedłużamy możliwość zgłaszania się na razie bezterminowo - chcemy, żeby zmieścili się wszyscy chętni, więc rozważamy możliwość wynajęcia większej sali. Miejsc będzie więc jeszcze sporo. Czekamy na zgłoszenia!