25 grudnia 2020

Spacerowo

 

Lekko przejedzona świątecznymi daniami (tegoroczna Gwiazdka to w ogóle jest historia na inną historię), postanowiłam spożytkować chociaż częściowo ten nadmiar kalorii i poszłam do lasku. Może to naiwne, szukać spokoju w lasku miejskim, przemocą ucywilizowanym, w wielu miejscach bardziej przypominający park niż dzikie ostępy, ale postanowiłam spróbować. I nie zawiodłam się, ku mojemu szczeremu zdumieniu.

Byłam bowiem przekonana, że w tak ciepłe, świąteczne południe w lasku bedzie się roić od biegaczy, rowerzystów, rodzin z pokrzykującymi dzieciakami. Spotkałam może parę osób, z czego połowa wyglądała na złych, albo spieszących się dokądś. Dla mnie to dziwne - w moim domu rodzinnym tradycją było, że zawsze niemal w dowolne święta, szło się na świąteczny spacer. Po to, żeby nie tylko próbować choć częściowo zużyć kalorie, ale spędzić czas na powietrzu, nie jak na codzień - za biurkiem, w kuchni, przed telewizorem.

Mam wrażenie, że generalnie kultura spacerowania powoli zanika. Wydaje mi się, że coraz mniej osób spaceruje dla samej przyjemności spacerowania. Bycia na świeżym powietrzu. Monotonnego ruchu, który, wbrew pozorom, odpręża nasze ciało, a myślom pozwala lekko odpłynąć. Jeśli już  ludzie idą, to raczej dokądś lub skądś. Czasem, by zaciągnąć na spacer nawet kogoś bliskiego, trzeba użyć tego jako wymówki.

A prawda jest taka, że my, jako ludzie i jako czarownice, bardzo tych spacerów potrzebujemy. Dla takich mieszczuchów, jak ja, którzy nie wyobrażają sobie, by układać życie gdzieś indziej niż w betonowej dżungli, ważne są te laski i parki, skwery i trawniki, gdzie, choć tego często nie zauważamy na pierwszy rzut oka, tak naprawdę tętni życiem. I często samo to wystarczy. Spacer, na którym docenimy owe maleńkie cuda natury. A jak zejdziemy z głównej ścieżki, ubłocimy buty i uda się nam usłyszeć śpiew ptaków, kucie dzięcioła, wrzask dzikiej kaczki i te wszystkie odgłosy gdzieś w krzakach... wtedy robi się jeszcze fajniej! 

27 października 2020

***** ***



Od kilku dni myślę, jak i co o tym napisać. 

No i kurde nie. Nie da się napisać jakiegoś merytorycznego wywodu, podpartego moją wiedzą z 5-cioletnich studiów, skoro na usta ciśnie się tylko "wypie***lać". Bo szczerze, brak słów innych. Brak słów merytorycznych, gdy słyszy się wezwanie do spokojnego dialogu, jak zdanie wcześniej powiedzieli Ci, że "żadnego kompromisu być nie może". Jak jakiś dziad mówi, że Twoja reakcja jest histeryczna, bo nie rozumiesz, ale on Ci wytłumaczy. Jak ktoś metaforycznie, a potem faktycznie wypowiada Ci niemalże wojnę. Jak ktoś mówi, że jak Twoje dziecko bedzie tak chore, że po porodzie umrze, to... No po prostu umrze. Jak ktoś Ci wmawia, że tortury fizyczne i psychiczne można stosować, bo tany emocjonalne są stanami przejściowymi

No, kurwa, do cholery, nie. 

Bogini jest kobietą

Jest świętą kobiecością i uświęceniem kobiecości, swoich czarownic i kapłanek. Jest wolna. Zawsze i niezmiennie, jako hasająca po łąkach Dziewczyna, jako Matka, obdarzająca uczuciem tych, których sama wybierze i jako Wiedźma, która podzieli się swoimi magicznymi sekretami z tymi, którzy okażą się tego warci. 

Sojusznik

Zachodzi w ciążę, kiedy nadchodzi na to czas, a czas jest wtedy, kiedy ona sama zdecyduje, kiedy odnajdzie kochanka. To ona tę ciążę nosi i to ona wydaje na świat Dziecię Słońce. A jej ukochany wiernie stoi u jej boku, ale nie podejmuje za nią decyzji. Trzyma jedynie za rękę, kiedy trzeba. A kiedy trzeba - sam się poświęca. 

I jeszcze jedno. W Wicca nie ma koncepcji grzechu. W Wicca można wierzyć w Niebo, można wierzyć w anioły, ale nie ma chyba mniej wiccańskiej idei, niż grzech. Każda sama za siebie podejmuje decyzje. Każda decyduje za swoje sumienie, swoje ciało i swoją duszę. I każda ponosi odpowiedzialność i konsekwencje takich czynów na własną rękę. Nie należy w wolną wolę, w wolność do decyzji ingerować. Nie wolno, zwłaszcza w sprawie tak ważnej, jak kontynuowanie ciąży z ciężko uszkodzonym płodem, odbierać prawa do własnych uczuć, przemyśleń, czynów i idących za nimi konsekwencji. Zabranianie prawa do tej decyzji, to zakładanie z góry, że biedna, mała kobietka zdecyduje źle, więc trzeba wybrać za nią. A to nie prawda.

Zdecyduje po prostu po swojemu 

Bo w każdej kobiecie (i w każdym mężczyźnie) drzemie Bogini. Wielka, Potężna i Wolna. Kto spróbuje ją sobie podporządkować bez jej zgody i jej decyzji, poniesie karę. Mam taką szczerą nadzieję. 

I pozdrawiam z tego miejsca wszystkie osoby spacerujące. Dziękuję.

Pobrane z fanpage OSK


13 października 2020

Okropna pogoda


Wiele moich współczarownic uwielbia jesień. Piękne kolory na drzewach, mile wieczory z kakao i kocykiem, i możliwość odpoczęcia po długich letnich dniach i upałach. Pamiętam jak rok temu rozmawialiśmy o tym na spotkaniu wiccańskim, jak wiele osób cieszyło się z nadejścia jesieni.

A mnie bardzo szybko zaczęło się robić zbyt głupio, żeby się odezwać. Nie cierpię jesieni. Zwłaszcza takiej, jak dzisiaj. Kiedy już kolejny dzień pada, a niebo cały dzień jest tak ołowiane, jakby słońce odmówiło współpracy w ogóle. Nie lubię krótkich dni, zimna i listopada. Zwłaszcza, że klimat się nam zmienia i złota jesień staje się z roku na rok coraz krótsza i ostatnimi laty trwa maksymalnie tydzień. Jedynym światełkiem w tym czasie są horrory (które coraz bardziej lubię) i Halloween, które miało być w tym roku świetną imprezą, a odbędzie się online - w najlepszym przypadku.


I tak było zawsze, co roku, od bardzo bardzo dawna. Wiem oczywiście też, że to, że ja czegoś nie cierpię cokolwiek powstrzyma. Wiem, jak bardzo ten okres jest potrzebny planecie i naturze. Jak bardzo jest potrzebny, najwyraźniej, moim znajomym i przyjaciołom, którzy muszą, jak słyszałam, odpocząć od lata. I świadomość tej potrzeby pozwala mi łatwiej przeżyć ten czas.

Żeby było ciekawiej, to nawet dzięki świadomości konieczności istnienia mojej znienawidzonej pory, nauczyłam się ją w specyficzny sposób po wiccańsku celebrować. Świętować, jako część naturalnego cyklu przyrody. I paradoksalnie świadomość Koła Roku i tego, że mój znienawidzony okres w roku ciągle wraca, bardzo mi pomaga. Bo jeśli ciągle będzie przychodził, znaczy, że musi co roku skończyć się i odejść, dając mi spokój. To przynosi specyficzne ukojenie mojemu niezdiagnozowanemu profesjonalnie SADowi.

Warto celebrować czas, który mamy i okoliczności, które się nam przytrafiają. Nawet nielubiane, nawet robiące nam niedobre rzeczy, czasem są nam potrzebne. Nawet ten okropny, wielodniowy deszcz. 

14 czerwca 2020

2 kwietnia 2020

30 marca 2020

Pandemicznie




Innego tytułu pełnie się spodziewaliście, ale dajmy sobie spokój, bo naprawdę, ten Marquez zużył się już w pierwszym tygodniu izolacji i stał się niczym wyświechtany mem "w czasach zarazy", więc dajmy mu wreszcie spocząć w pokoju. Przyznać trzeba jednak bez żadnego owijania w bawełnę, że pandemia zmieniła nasze zwyczaje, rozwaliła nam plany i zmusiła do przystosowania się do obecnej sytuacji.

23 marca 2020

17 marca 2020

Tajemnica magicznych skryptów - po co wiedźmom ściągi




Dawno, dawno temu na blogu powstał tekst o planowaniu rytuałów. Okazało się, że tamtym postem o planowaniu namieszałam bardziej niż bym chciała. Chciałam potem wytłumaczyć i wyklarować niektóre rzeczy dotyczące miejsca odbywania się rytuałów co, jak można się domyśleć, też nie odbyło się bez pewnych kontrowersji.

29 lutego 2020

Męczące zmiany? Chcę więcej!



Kiedy pochłaniałam dosłownie wszystkie wiccańskie treści, jakie udało mi się znaleźć (a było ich wtedy wieeelokrotnie mniej niż dziś), jednym z moich źródeł była strona 3Jane "Na korze brzozowej spisane". Chociaż autorka nie była wiccanką, to źródło to było i nadal jest bardzo rzetelne, większość tekstów można bowiem znaleźć w internecie o właśnie tutaj. Zawiera ciekawe przemyślenia i interpretacje, a jednak jednej rzeczy z dawnych lat mi brakuje - części blogowej.

15 stycznia 2020

12 stycznia 2020

Zmiany! NARESZCIE! 2019/2020


Jak co roku w styczniu wypada zebrać podsumowanie całego poprzedniego roku.
Rok 2019 był... wow... istną jazdą bez trzymanki. I to w pewien sposób podwójną, ale to już wszystko Wam po kolei opiszę...