31 stycznia 2015

Wiosny mi się chce!

Właśnie przeglądam długoterminową prognozę pogody - na kolejne dwa tygodnie. W zasadzie nie wiem po co, może jest jeszcze we mnie jakaś nadzieja, że szybko się poprawi. Ale nie. Wszystko wskazuje, że kolejne dwa tygodnie będą pełne tego, czego poprzednie dwa. Deszczu, śniegu, mrozu, roztopów, pluchy, chmur... pogoda oszalała i zamiast zimy serwuje nam listopad. Albo przedwiośnie - kto tam ją wie?
I generalnie mam wrażenie, że wszyscy są już nią zmęczeni. Moi bliscy i przyjaciele są apatyczni, moi współpracownicy - rozdrażnieni, ludzie w markecie snują się alejkami jeszcze wolniej niż zwykle, a przechodnie wiecznie wyglądają na zmęczonych. A wiosny w ogóle na horyzoncie - ani widu, ani słychu. Ale czy na pewno?

Imbolc jest chyba najbardziej podstępnym świętem w naszym klimacie. Często nazywa się go pierwszym wiosennym Sabatem, choć początek lutego to najczęściej środek zimy, nierzadko czas największych mrozów. Mimo to nie da się udawać, że nie widać już, jak wiele więcej światła i dnia mamy, nawet jeśli poza kopułą chmur. Wiele osób zaczyna też czuć coś, co sami określają "zapachem wiosny", nawet jeśli panuje śnieżyca. Wiele z nich, co wynika z moich rozmów z nimi, nie potrafi sobie tego nawet wytłumaczyć - moja znajoma obawiała się kiedyś, że wyśmieję jej przeczucie "poczucia wiosny" w ciemny, zimny wieczór.

Wczoraj zza chmur wyjrzał w końcu, po raz pierwszy od kilku dni, kawałek nieba. Błękit jest jeszcze blady, nie to, co intensywny turkus lipcowych upałów, ale powoli, powolutku, czuć już, że wiosna nadchodzi. Jak Bogini, która wynosi z podziemi swojego Syna. Z małym dzieckiem w ramionach się przecież nie biegnie. Zwłaszcza, że Matka sama jest zmęczona, układa się już właściwie do swojego odnawiającego, regenerującego snu. Powinniśmy dać im trochę czasu, jednak kiedy jesteśmy tak spragnieni światła i ciepła, że zazwyczaj o tej porze roku robimy się trochę egoistyczni.

I mnie też już się chce Wiosny! Już dość tej pluchy, zimna i szarości. Może dlatego Imbolc jest Sabatem trochę już wiosennym - bo my chcemy, żeby takim był. Wcale nie oznacza nadejścia wiosny, jeszcze za wcześnie. Ale na pewno w jakiś sposób ją zwiastuje, toruje jej drogę.
No i przede wszystkim, przynosi jej zapach. Nadzieję, na jej szybki powrót.


PS. Jeśli podobał Ci się wpis, polub Czarowniczy Blog na Facebooku!

26 stycznia 2015

Narzekam na każdy sposób!

Przed weekendem był podobno "Dzień Bez Narzekania", co stało się przyczynkiem do początku mojej dyskusji na ten temat z Nefrestim i Mojmirą, że narzekanie może mieć swoje pozytywne aspekty. Nie dane mi się było w nią, niestety, mocniej zaangażować, zwłaszcza, że im więcej nad nią myślałam, tym więcej szalonych pomysłów o tym, na jakie sposoby można narzekać, przychodziło mi do głowy...
Niech więc poniższa lista narzekań rozmaitych stanie się głosem w tej dyskusji.
Nie skupiajmy się na negatywach, ale na tym, co może z narzekania wyjść pozytywnego.
No i nie traktujmy ani marudzenia, ani niniejszego wpisu zbyt poważnie ;)

Narzekanie w perspektywie - chyba moje ulubione, ale trzeba narzekać dość często na to samo... albo przynajmniej pamiętać, na co się marudziło jakiś czas temu. Chodzi przede wszystkim o to, żeby dostrzegać, że w miarę upływającego czasu jednak wiele się zmienia. I to na lepsze. Krnąbrne dzieci dojrzewają, karłowate drzewka - rosną, a słynne "polskie drogi" wyrównują się. Oczywiście nadal można narzekać, że jest źle - w końcu nic nas nie zadowoli w pełni. Ale zawsze warto odnotować, że jest lepiej.

Narzekanie z nadzieją - truje cię coś, co prawda, i ciężko się z tym żyje, ale na horyzoncie już widać zmiany. Moim ulubionym przypadkiem jest narzekanie na pogodę i porę roku, które przecież się tak często zmieniają! Dzięki cyklicznym zmianom możemy co prawda trochę zrzędzić na coś, na co teraz nie mamy wpływu, bo zawsze przychodzi, jak plucha jesienią, ale i możemy dzięki nim spoglądać w przyszłość, bo przecież znów nadejdzie wiosna. Po każdej nocy przyjdzie dzień. A po sesji - wakacje. Nie ma co się łamać.

Narzekanie na wspominki - czyli narzekasz, ale przy okazji odwołujesz się do dawnych wydarzeń. Można sobie wtedy pięknie powspominać, co tam miało niegdyś miejsce, a narzekanie staje się jedynie pretekstem. Na przykład marudzisz, że taka pogoda okropna... a przecież była kiedyś taka piękna złota jesień... poszliśmy wtedy na ten romantyczny spacer...
Można wtedy przywołać najpiękniejsze wspomnienia, co zawsze poprawia humor.

Narzekanie kreatywne - gdy pojękiwanie staje się pretekstem do szukania (i znajdywania!) rozwiązań. Często bowiem narzekamy na coś, czemu możemy łatwo zaradzić. Narzekanie na swoje własne wady często można przekuć na coś pozytywnego i zmotywować się wreszcie do zmian. Może uda się nam zainspirować do zmian na lepsze naszych partnerów, przyjaciół, czy członków rodziny, zwłaszcza w tych obszarach, które nas wkurzają? A może denerwuje cię brak rozwiązań? Bałagan? Weź się do pracy i rozwiąż swój problem sam!

Narzekanie refleksyjne - bardzo ważne, chyba najważniejsze (i najbardziej na serio) w tym wpisie. Jeśli narzekasz często, jeśli coś cię ciągle irytuje, jeśli nie możesz się z czymś pogodzić... może warto się zastanowić dlaczego tak jest? Jak mogę to zmienić? Co zrobić ze swoją sytuacją, żeby ją poprawić? Jeśli mimo starań, rozmów i prób pokonania narosłych między ludźmi barier, wciąż narzekamy i męczymy się ze swoim partnerem, może czas rozejść się, albo przynajmniej porządnie przemyśleć przyszłość (wspólną, lub rozdzielną)? Jeśli szef i obowiązki służbowe doskwierają coraz bardziej i bardziej, może znaleźliśmy się na złej ścieżce kariery? Może powinniśmy zmienić zawód, albo chociażby firmę i otoczenie? Czasem warto zastanowić się, z czego nasze narzekanie wynika i że, być może, należy zmienić sporo w swoim życiu, jeśli chcemy męczyć się mniej? Oczywiście, takie decyzje nie mogą być dyktowane wyłącznie tym, czy na coś marudzimy, czy nie, ale na pewno może się stać przyczynkiem, pewnym punktem wyjścia dla dalszego rozważenia dręczącego nas tematu. Kiedy jednak zaczniemy się nad tym zastanawiać, pamiętajmy, że prócz minusów, zawsze znajdzie się też jakiś plus.

PS. Jeśli wpis Ci się podobał, daj łapkę Czarowniczemu Blogowi na Facebooku!

20 stycznia 2015

Odejść... i co dalej?

Około miesiąc temu powstał wpis, który cieszył się niezłą nawet popularnością, zawierający różne przemyślenia związane z odejściem z kowenu. Pomyślałam sobie, że warto pociągnąć trochę temat i zastanowić się nad inną kwestią. Jeśli już odszedłem z kowenu - co dalej?
Po raz kolejny zaznaczam, że to wyłącznie moje pomysły i wnioski, więc zachęcam do dyskusji

To przede wszystkim zależy od powodów, z jakich się odeszło. Ważne jest jednak, przede wszystkim, danie sobie trochę czasu. Inicjacja w Wicca wiąże się bezpośrednio z inicjacją w kowen - konkretną grupę ludzi. Potrafi ona w tej grupie wytworzyć bardzo silne więzy, tym silniejsze, jeśli ktoś ma szansę dodatkowo popracować z nią jakiś czas. Jeśli dzieje się coś, co w końcu powoduje rozejście się naszej drogi z kowenem, to zwykle są to bardzo ważne sprawy. Warto po takich wydarzeniach odpocząć, odetchnąć. Pohamować entuzjazm, żeby ruszać do nowego kowenu, ale też nie zniechęcać się od razu. Po prostu dać sobie spokój na jakiś czas i zająć się innymi rzeczami.

Często kowen pochłania dużo czasu, jeśli nie czujemy się komfortowo - tym częściej może wpływać na samopoczucie i inne nasze codzienne sprawy. Zanim podejmie się kolejne ważne decyzje, warto zawsze najpierw uporządkować zwykłe, ziemskie sprawy. Zaangażuj się w pracę, zwróć uwagę na sprawy rodzinne, spotkaj się z przyjaciółmi. Może warto jeszcze raz przeczytać ulubione książki, albo wrócić do porzuconego kiedyś hobby? Często ścieżka duchowa, która nie jest dobrze ułożona i którą trzeba zmienić, może wywracać wiele spraw do góry nogami i to w bardzo negatywny sposób. Oczywiście przemyślenie swoich ziemskich, najbardziej przyziemnych spraw zaleca się zawsze osobom dopiero wchodzącym po raz pierwszy na drogę duchowych poszukiwań, ale to inny, szeroki temat...

Jeśli zechcemy po tym odpoczynku wrócić na wiccańską ścieżkę, trzeba zrobić solidny rachunek sumienia. Co poszło nie tak? Dlaczego nasze drogi się rozeszły? Zaważyły względy emocjonalne? Towarzyskie? Nie mogłem się zgodzić na coś? Może mój kowen nie zgadzał się ze mną? Atmosfera i układ? Względy logistyczne - za daleko? Za długi dojazd? Ale też, co nie mniej ważne - co było pozytywnego? Co mi to dawało/daje? Jakie były dobre chwile? Co mi się podobało? Jakie swoje nadzieje i marzenia udało mi się spełnić? Warto się nad tymi aspektami zastanowić, przemyśleć je, przemedytować. Wyłoni się z nich ostatnia i najważniejsza kwestia - czy Wicca jest dla mnie? Czy to nie była dobra dla mnie ścieżka, tradycja, czy może tylko trafiło mi się na nie ten kowen, na nie odpowiednich ludzi? To oczywiście nie znaczy, że w kowenie musiały się dziać jakieś dantejskie sceny (choć niestety, i tak czasem bywa), ale może po prostu nie dopasowaliście się.

Kiedy stwierdzisz, że Wicca nadal jest drogą dla Ciebie, pewnie zechcesz poszukać nowej grupy i nowych nauczycieli. Masz o tyle lepiej niż za pierwszym razem, że znasz 'procedurę', ale o tyle trudniej, że masz za sobą 'burzliwą przeszłość'.  Wiesz już, że trzeba być niezwykle ostrożnym. Warto, jeśli jest taka możliwość, poznać kowen przed inicjacją. Pamiętaj o Drugiej Opinii - masz prawo do informacji i do sprawdzania wszystkiego podwójnie, potrójnie, wiele razy. Jeśli rozstanie z poprzednim kowenem stało się powodem pewnego zawodu, tym bardziej bądź ostrożny, ale pamiętaj, że jeśli czujesz, że Wicca jest dla Ciebie, warto chociaż rozejrzeć się, spotkać się, porozmawiać i zapoznać się z innymi wiccanami.

Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że na każdym etapie pojawią się osoby, które dalej nie pójdą. Że okaże się, że dla kogoś ścieżka duchowa nie jest tak ważna, jak praca czy rodzina. I w porządku, nie każdy z nas może być wielkim duchowym przewodnikiem czy osiągać oświecenie, albo przynajmniej nie w tym życiu. Na pewno też są osoby, które po przygodzie z wiccańskim kowenem dochodzą do wniosku, że to nie dla nich droga, więc zaczynają się interesować innymi tradycjami, poszukują nowych możliwości duchowego rozwoju. Mam nadzieję, że znajdują swoje ścieżki i są dzięki nim bogatsi i szczęśliwi.

Myślę, że dla każdego z nas gdzieś jakaś odpowiednia droga się znajduje.
Trzeba jej szukać, żeby ją odnaleźć.
Ale przy takiej mnogości dróg, zdarza się pobłądzić.


PS. Fanpage Bloga Czarowniczego na Facebooku ma już ponad 100 lajków! Pięknie dziękuję wszystkim czytelnikom!

8 stycznia 2015

Witch in the City

Ostatnio było dużo o inicjacji, więc teraz będzie trochę lżej. Oczywiście wrócimy jeszcze do tego, bo o inicjacji można napisać bardzo duuużo, ale chciałabym dzisiaj poopowiadać wam o wiedźmim życiu w mieście.

Ja wiem, że generalnie obraz wiedźmy, powtarzany z resztą przez kolejne setki książek wyższej i niższej półki i jakości, jest zupełnie inny. Czarownica bowiem winna mieszkać na skraju lasu, z daleka od siedzib ludzi. Ukrywać się przed społeczeństwem, albo przynajmniej solidnie od społeczeństwa odstawać. Bo na skraju lasu, im dalej od kultury, tym bliżej do natury.
A ja wam powiem, że to dla mnie, w czasach współczesnych, obraz przygnębiający. Robiący z nas odludków i dziwaków. Przeromantyzowany i niepraktyczny. I generalnie mało prawdziwy, bo większość współczesnych czarownic, świadomych pogan, magów, wiccan, mieszka w mniejszych lub większych - ale miastach. Okazuje się bowiem, że miasto ma wiele korzyści dla wiccanina, któryś wieś nie ma.

Przede wszystkim miasto zapewnia większą anonimowość, niż małe ośrodki. Oczywiście ja tam uważam, że nie mam się z czym kryć, bo i wstydzić się nie mam czego, ale są osoby, które swoją religię wolą pozostawić tylko i wyłącznie dla siebie - i ja to rozumiem. Poza tym anonimowość ta dotyczy nie tylko mnie, ale też moich bliskich i rodziny, gdzie reakcje dalszych krewnych i znajomych na pewne hobby mogą już być różne. Moim osobistym zmartwieniem właśnie bardziej jest to, niż same jakieś uwagi odnośnie mnie samej. Z drugiej jednak strony pewna anonimowość zapewnia mi święty spokój. Po przemieszkaniu ponad 20 lat w małej mieścinie na jeszcze mniejszym osiedlu, gdzie wszyscy wszystkich znają, święty spokój jest wartością nie do przecenienia.

Ta anonimowość pozwala też normalnie pracować i normalnie żyć. Mało kto utrzymuje się z "bycia czarownicą" per se. Większość z nas musi chodzić do roboty, żeby mieć na chleb. Wicca nie opłaca swoich kapłanów (niestety, chociaż skoro wszyscy wiccanie to kapłani, to i zrzucić się nie ma komu ;) ), więc dobrze jeśli nasi pracodawcy oceniają nas przede wszystkim po tym, jakimi jesteśmy pracownikami, a nie przez pryzmat religii i hobby. Dodatkowo im większe miasto, tym pracodawcy i szefowie mniej zwracają uwagi na takie rzeczy - chcą mieć po prostu wykwalifikowaną kadrę. Plotki z naszego życia osobistego, jeśli już w ogóle ktoś je zna, to mało kogo obchodzą. Dodanie do tego, że w dużych miastach jest większa szansa na zatrudnienie, niż w małej mieścinie to już truizm.

Szanse są też większe, że w dużym mieście spotka się kowen (dot. w tej chwili Warszawy, ale z czasem się zmieni), wiccan, innych pogan, osoby organizujące spotkania dla ludzi o podobnych do naszych odczuciach i poglądach. Świadome pogaństwo, Wicca to dziś nie tylko wiedza teoretyczna, osobiste odczucia i listy mailingowe, jak to było 10 czy 15 lat temu. Dzisiaj to tworzenie społeczności, wymiana poglądów osobistych, nie tylko teoretycznych, ale też praktycznych doświadczeń. Tworzymy pewne stado, rój, pewną społeczność. Znamy się już nie tylko z Internetu, ale i odprawiamy razem rytuały, zbieramy się w grupy dyskusyjne, organizujemy konferencje i wykłady. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że nawet jeśli mieszkamy za miastem, to chociażby ze względu na mnogość knajp czy mniejsze ryzyko spotkania przy barze kogoś, kto zepsuje nam humor, lepiej wybrać się do centrum.

Jeśli już jesteśmy przy "wybieraniu się" - jeśli się chce utrzymywać więzi w społeczności, w szczególności, jeśli się jest/chce być wiccaninem, to nie da się ukryć - trzeba się trochę po kraju poruszać. Tu znów wielkie miasta wychodzą wiedźmom naprzeciw, oferując więcej połączeń, większą ilością środków transportu. Więcej ludzi do przewiezienia to też większa konkurencja a co za tym idzie - niższe ceny. Wspominałam już kiedyś, że jeśli nie muszę, to pociągami już nie jeżdżę, bo znalazłam tańszą i wygodniejszą dla mnie alternatywę. Oddzielną kategorię stanowią podróże międzynarodowe, bo na te można się załapać praktycznie tylko z dużych miast. To z nich wyjeżdżają zmierzające za granicę busy i pociągi, że już nie wspomnę o lotniskach. Jeśli ktoś chce się zaangażować w społeczność międzynarodową, jaką tworzy dziś wielu europejskich wiccan, warto brać pod uwagę możliwość podróży samolotem raz po raz.

Większe zasoby ludzi zwykle oznaczają przy okazji większe zasoby przedmiotów. Można lubić albo nie lubić magicznych, niu-ejdżowych sklepików, ale hej! - przydają się, nie da się powiedzieć, że nie. Co prawda ja osobiście "książek magicznych" raczej nie kupuję a jeśli już - dla mnie zawsze pierwszą księgarnią jest ta, która ma możliwość zamówienia przez Internet, ale jednak kryształów, kart czy innego "ekwipunku" kupić przez net sobie nie wyobrażam. Wiem, że niektórzy tak potrafią i im to nie przeszkadza, ja jednak wolę dotknąć coś, z czym będę pracować i zobaczyć dany egzemplarz na własne oczy. Tak czy siak - zawsze można zaoszczędzić parę groszy na odbiorze osobistym.

Wiem, że niektórzy powiedzą, że miasto jest daleko od natury. Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. W mieście jest wiele przyrody, wystarczy się tylko dobrze rozejrzeć i chcieć ją dostrzec. Wiele polskich miast jest pięknie zielonych. Są parki, skwery, pomniki przyrody i ogrody. Przepływają przez nie rzeki, leżą nad morzem i jeziorem, które stopniowo, wraz ze świadomością konieczności ochrony przyrody, stają się coraz czystsze. Słońce i Księżyc natomiast wschodzą i zachodzą nad wszystkimi równo, na wsi i w mieście. Naturalne cykle dnia i nocy, lata i zimy są zachowane niezależnie od wielkości miejscowości, w której jesteśmy. Sami również odczuwamy wiele  naturalnych cykli na własnej skórze - bo natura to nie tylko las i drzewo, ale cała złożoność procesów, które toczą się i w ziemi, i na niebie, i również w naszych ciałach.

Poza tym wydaje mi się, że obraz wiccanki czy współczesnej wiedźmy, jako staruszki ze skraju lasu jest zafałszowany. Wicca i podobne jej czarostwo to przecież nie tylko zioła, magiczne napoje, leśne duchy i magia kuchenna. Wiem, że to o tym głównie można przeczytać w wielu książkach i chętnie ta spuścizna jest przytaczana, zwłaszcza przez amerykańskich autorów (Buckland, Cunningham, Grimassi...). Prawda jest jednak taka, że równie wiele Wicca zawdzięcza hermetyzmowi, zakonom okultystycznym,  magii ceremonialnej, zwłaszcza elżbietańskiej i alchemii. To te dziedziny wprowadziły do świadomości współczesnych wiedźm magiczne narzędzia w obecnej formie, Tarota, Kabałę, astrologię aż do samej formy rytuału włącznie. Myślę, że należy to podkreślać, bo powinno się pamiętać o wszystkich swoich korzeniach i mieć świadomość do czego się odwołujemy.

Podsumowując - jestem zdania, że miasto zapewnia mi wszystko, czego potrzebuję i wszystko, co jako wiedźma i wiccanka chciałabym mieć. Wieś wydaje mi się przereklamowana, bo, według mnie, wiązałaby się z osamotnieniem a mówią, że nie można być czarownicą samotnie. Pewnie można, ale byłoby to bardzo, bardzo ciężkie. I smutne.
A jeśli bardzo, bardzo się za swoim wiejskim dziedzictwem stęsknimy, w najgorszym wypadku wystarczy złapać podmiejską kolejkę i po pół godziny znajdziemy się w dziczy.

PS. Zapraszam do polubienia Bloga Czarowniczego na Facebooku!

5 stycznia 2015

Złożona rzecz, ta inicjacja...

Widzę, że temat inicjacji i "poczucia bycia inicjowanym" nadal rozpala umysły i dyskusje, i że nie uda mi się skończyć tego tematu tak prosto. Okazuje się bowiem, iż, mimo że blog jest wiccański, wcale nie jest pewne o jakiej inicjacji mówimy. Można zatem - i trzeba - rozpisać się trochę więcej na ten temat ponieważ inicjacja wiccańska ma wiele aspektów, warstw i odcieni, a do tego możemy ją porównywać czy zestawiać z innymi magicznymi inicjacjami, wypunktowywać znaczenie, oddzielać i łączyć funkcje... Jak pisałam w poprzedniej notce dotyczącej "poczucia bycia inicjowanym", cała sprawa jest bardzo złożona i bardzo skomplikowana.

Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy wkraczamy na obszar gdybologii jak będzie wyglądała Wicca w Europie za parę lat. Wiccanie zunifikują się i będą ujednolicać praktykę? Już teraz wiele linii przekazu przeplata się ze sobą, praktyki łączą się, ludzie z różnych Tradycji i Rodzin praktykują wspólnie, wymieniają się doświadczeniami na wielkich, kilkusetosobowych zjazdach. A może też linie będą coraz bardziej odrębne? Coraz więcej różnic będzie się pojawiać w praktykach i zwyczajach poszczególnych Rodzin, więc i wiccanie sami będą się od siebie coraz bardziej oddalać? Myślę, że tego nikt nie wie, jak to się potoczy. Wydaje mi się, że oba scenariusze są tak samo prawdopodobne, jednak osobiście wolałabym ten pierwszy. Wolałabym żyć w jednej wielkiej społeczności, gdzie może nie wszyscy się kochają, nie wszyscy są nawet w stanie ze sobą stać w kręgu, ale przynajmniej tworzącą jedną grupę, jeden świat i jedną Wicca.

Żeby jeszcze bardziej skomplikować i zaplątać, trzeba do tego uwzględnić co z tymi "nieprawidłowo" inicjowanymi. Nie chcę w tej chwili rozsądzać jaka inicjacja jest prawidłowa, a jaka nie, moim zdaniem to kwestia szalenie złożona i pewnie jeszcze się nad tym pozastanawiam w innym wpisie, a i tak mam wrażenie, że ta kwestia pozostanie otwarta choćby i książkę o tym napisać.

Jeśli o samej inicjacji można napisać tak wiele, sama inicjacja ma tak wiele aspektów, to i wiele musi być czynników, decydujących o jej ważności. Na tę jedną wielką Bramę składa się cała ścieżka i szereg kolejnych drzwi. Właśnie dlatego nie wierzę i nie mogę uznać, że, jak to padło w cytacie z poprzedniego wpisu, inicjacja wiccańska, w jakikolwiek sposób by się nie odbyła, jest ważna wyłącznie przez pryzmat poczucia się bądź nie osoby inicjowanej. Zapanowałby wtedy totalny chaos, bo, jak wskazałam w końcówce poprzedniego tekstu, "poczucie" to może mieć każdy.

Nie przeczę, że głos Bogów, powołanie, chęci i poświęcenie, składające się na to poczucie są nieważne. Skąd że znowu! Poczucie bycia inicjowanym w Wicca to bardzo piękna rzecz, rozpierająca pierś dumą (byle by nie za bardzo) i zginająca kark pokorą (również - byle nie za bardzo). Nie może nam jednak nasza osobista duma czy pokora przesłaniać innych czynników, które również są szalenie ważne. Inicjacja musi wypełniać swoje wszystkie funkcje i to od ich wypełnienia, moim zdaniem, zależy, czy będzie ona ważna, czy nie, no i oczywiście - kto tą inicjację uzna.
Samo poczuwanie się jeszcze nie gwarantuje nam przejścia symbolicznego rytuału, napełnienia się magiczną mocą i uznania w oczach społeczności... ale to już temat na kolejne wpisy.

PS. Żeby śledzić ukazywanie się nowych wpisów przez Facebook, daj łapkę Czarowniczemu Blogowi!

3 stycznia 2015

Szczęśliwego Nowego Roku!

Kochani Czytelnicy Czarowniczego Bloga!

Serdecznie Wam dziękuję za cały zeszły rok i za dotychczasową Waszą obecność. Zdaję sobie sprawę, że właściwie blog ruszył (ponownie) dopiero w połowie roku, ale już widzę, że grono jego wiernych fanów powoli wzrasta, z czego się szalenie cieszę.
Powstała też w ostatnich miesiącach strona Bloga Czarowniczego na Facebooku, do polubienia której gorąco zachęcam, bo tam właśnie odbywa się "szybka" komunikacja z czytelnikami i tam ukazują się na bieżąco linki do nowych wpisów.
W minionym roku udało się powołać do życia Wiccański Krąg Doświadczeń - spotkania, które odbywają się raz w miesiącu w Warszawie, dedykowane osobom zainteresowanym Tradycyjnym Wicca. Wielkim sukcesem okazała się też Konferencja "Duchowa Alchemia" zorganizowana przez redakcję Wiccańskiego Kręgu przy pomocy Międzynarodowej Federacji Pogańskiej. Na stronie wiccanski-krag.com możecie przeczytać relację z konferencji i wiele innych ciekawych materiałów.

Plany na kolejny rok? Oczywiście - dalszy rozwój bloga, mam już na myśli kilka tekstów, które, jak sądzę, będą ciekawe dla wielu czytelników zainteresowanych Wicca, jak i tych, którzy pragną dopiero zorientować się w tym temacie. Chcę też poszerzyć dział recenzji, więc jeśli znacie jakieś wiccańskie lektury po polsku - nie tylko książki, ale też artykuły i strony internetowe - dajcie znać!
Dalej będą odbywać się spotkania WKD, więc śledźcie uważnie informacje na grupach facebookowych i na forum Wiccańskiego Kręgu.
Mnie samą można oczywiście na forum WK i grupach facebookowych również spotkać, do tego na pewno pojawię się w najbliższym roku na kolejnej edycji Wiccaniska.

Chcę Wam wszystkim, kochani czytelnicy, na ten Nowy Rok złożyć najserdeczniejsze życzenia.
I te prozaiczne, zwyczajowe, ale bardzo ważne - zdrowia, szczęścia i miłości, a także spełnienia marzeń, samych sukcesów i błogosławieństwa Bogów na waszych ścieżkach.


Chcę też złożyć wyrazy wdzięczności czytelnikom za to, że chętnie wracacie na Czarowniczy Blog.
Niedawno blog przekroczył próg 20 tysięcy odsłon.
Zapraszam do dalszych odwiedzin i śledzenia nowych wpisów!