2 listopada 2018

Śmierć i inne przyjemności


Nie wiem, jak Wy to odbieracie, ale dla mnie - wciąż jeszcze mamy samhainowy czas. Może to ten długi listopadowy weekend, może fakt, że dzięki regularnym medytacjom jestem spokojniejsza i dni mi się "wydłużyły", może to przez ładną, ciepłą pogodę. Ale wyjątkowo dobrze czuję się z "sezonem halloweenowym" w tym roku. Prawdę mówiąc z roku na rok lubię ten okres coraz bardziej.
Drugi już rok czekałam z cukierkami na przebierańców. Znów się nie pojawili i cukierki chcąc, nie chcąc, trzeba było zjeść samemu (co za pech!), ale mam poczucie, że w końcu któregoś roku przyjdą. Znów przygotowaną mam listę horrorów i filmów Burtona, które chcę obejrzeć w tym roku i jestem dopiero gdzieś w jej połowie. Ta połowa święta, pełna zadumy i powagi troszeczkę mi umyka, bo halloweenowe szaleństwo sprawia mi coraz większą frajdę.


Życie po życiu?

Może dlatego, że śmierć, zwłaszcza moja własna, trochę przestała mnie obchodzić.
Im dłużej na jej temat myślę, tym jaśniej to widzę i tym bardziej przestaję się śmierci bać. Boję się bólu, owszem, albo że mogłabym w pewnym momencie stracić wspomnienia i rozum, jak to już widziałam u innych, choć znacznie starszych ode mnie ludzi. Ale nie boję się, że umrę. Od lat przyzwyczaiłam się już, że śmierć jest częścią życia i że kiedyś po prostu przyjdzie. Wielu ludzi nie chce jednak swojego życia kończyć. Nic dziwnego! Wkładamy w nie w końcu wiele czasu i wysiłku! Myślę, że to z tego powodu głównie marzymy o niebie, nirwanie, reinkarnacji - jakiejś formie kontynuacji naszego życia po jego zakończeniu w tej formie. Wydaje mi się jednak, że za bardzo ufamy w te swoje wierzenia chcąc myśleć, że w jakiś sposób zachowamy część świadomości lub wspomnień z poprzedniej egzystencji.

Nekro-biznes

Jest na tym nawet oparta cała gałąź ezo-biznesu! Seanse spirytystyczne, wywoływanie i odwoływanie duchów, kontakty ze zmarłymi, oczyszczanie nawiedzonych domów... i tak, wierzę, że w pewnych sytuacjach czy miejscach może manifestować się reminescencja obecności czegoś niegdyś żywego, ale z daną osobą ma to mniej wspólnego, niż zwykle się nam wydaje. Do tego jest jeszcze druga strona medalu - cały ruch i gałąź marketingu związana z zaklęciami, medytacjami i hipnozami, w których można zobaczyć swoje przeszłe wcielenie. Przeszłe wcielenie, które było zamieszkałe przez same czarownice, wiedźmy i kapłanki chyba, bo ludzie w takich sytuacjach po prostu chcą poczuć się dobrze i podbudować ego. Stąd łatwiej jest uwierzyć w bycie kolejnym wcieleniem Kleopatry, niż chłopki małorolnej  zmarłej w wieku 16-stu lat.

Theda Bara jako Kleopatra w filmie z 1917 roku

Pyk! i koniec

A ja myślę, że to wszystko nie ma sensu i nie ma znaczenia. Bo kiedy umrę  to mnie po prostu nie będzie. Martwię się trochę o to, że kiedy umrę, zostawię tu przyjaciół i rodzinę, tę biologiczną i tę magiczną. Ale martwię się o to teraz, bo kiedy umrę, to nie będzie się komu martwić, bo... mnie nie będzie. Wierzę w istnienie duszy, czy jakiejś energii, ale cała moja świadomość tego, kim jestem, moje myśli i doświadczenia, moje uczucia do osób i miejsc są zapisane w mózgu... który przecież umrze. I kiedy sygnały przestaną biegać po synapsach - zniknę taka ja, jaką siebie teraz znam i jaką wy mnie znacie. I tyle.

O - tak będzie!

Mało, ale dobrze

I jest dla mnie coś niesamowicie kojącego w tej myśli. Byłoby strasznie męczące pojawiać się po śmierci w nieskończoność w miejscach znanych za życia. Albo jeszcze gorzej, pamiętać wszystkie swoje dotychczasowe wcielenia. Pomyślcie o tym mętliku w głowie! A taki koniec... to koniec! I już! Czy nie lepiej to brzmi, niż ciągnący się za nami cień dawnej egzystencji?
I tak dużo większą dziś frajdę sprawia mi halloweenowe szaleństwo z duchami, zmorami, zombie i perspektywą strachu ze śmierci. Bo odłożyłam tę perspektywę za siebie. Życie wieczne? To dopiero horror! Lepiej zamiast na nim, skupić się na tym, które mamy. Może i krótkie, może nie mamy wpływu na zbyt wiele. Ale jest nasze, własne i zależy tylko od nas.
A co Ty zrobisz ze swoim czasem?


PS. Tradycyjnie zapraszam do strony Bloga Czarowniczego na Facebooku. Zwłaszcza, że możecie teraz wystawić recenzję!

30 sierpnia 2018

22 sierpnia 2018

Wakacyjnie



Jestem właśnie na wakacjach - spędzam urlop nad "zatłoczonym i brudnym" polskim morzem, w jednym z moich ukochanych miejsc na ziemi, na Mierzei Helskiej. Teraz jestem tu drugi rok z rzędu, ale w międzyczasie miałam długą, wieloletnią przerwę i poza wiccańskimi zjazdami i imprezami nie wyjeżdżałam "za miasto" praktycznie wcale. Dzisiaj widzę, że to była zła decyzja, bo czuję, jak się regeneruję, jak bardzo mimo wczesnych pobudek jestem wyspana i wypoczęta. Jak dobrze pracuje mi się nad kolejnymi przedsięwzięciami, mimo braku łatwego dostępu do Internetu (będącego dla mnie podstawowym narzędziem w wiccańskiej dłubaninie dla Was). Prawdę mówiąc, to po prostu naprawdę moje magiczne miejsce. Miejsce, w którym, choć tak wcześniej nie myślałam, w sumie się wszystko zaczęło.

Wszystkie zdjęcia we wpisie są mojego autorstwa

Medytacja morskiego brzegu

Będąc na plaży czuję się niemal najbliżej żywiołów, jak się da. Tak było od wielu lat, chociaż kiedyś nie potrafiłam tego zidentyfikować, nazwać. Kiedy poznałam koncepcję czterech żywiołów, ich znaczenie i symbolikę - nagle wszystko zaczęło mieć sens, wyskoczyło na miejsce. Dziś nadal kocham medytować na plaży, zbliżam się do żywiołów, które rozpościerają swoją moc w naturze. Osiągam błogą równowagę dotykając każdego z nich na równi.
Siadam na Ziemi, na złotym piasku. Odchylam się do tyłu i wczepiam weń palce, zakopuję się w nim dłońmi, by czuć jego fizyczną stabilność.
Nogi wyciągam do przodu przed siebie tak daleko, jak mogę. Tak, by opływała je Woda, fale turkusowego morza. Czuję dzięki spokój temu spokój, ukojenie.


Zamykam oczy i moje ciało pochłania Ogień, żar palącego słońca. Ciepłe promienie przyjemnie rozgrzewający skórę, niosąc poczucie bezpieczeństwa i siły.
Odchylam głowę, by spojrzeć w błękit czystego nieba, po którym z wolna przesuwają się białe chmury. Czuję Powietrze, delikatną morską bryzę, wyciszającą ciało i umysł. Słyszę, jak wiatr niesie szum fal, tworzący odprężającą, niemal medytacyjną muzykę natury.


Moje magiczne miejsce na Ziemi

Od zawsze nadmorski brzeg, to właśnie miejsce zderzenia żywiołów, jest dla mnie miejscem magicznym, ale na Helu czuć to szczególnie. Taki skrawek lądu, targany żarem słońca i wichurami burz, między morzem a morzem, wydaje mi się być szczególną ostoją Bogów. Czuję ich obecność blisko, słyszę w szumie fal, widzę w blasku księżyca odbitym w wodach zatoki. Magia tutaj po prostu do mnie śpiewa, i chociaż zwykle straszny że mnie mieszczuch, co sobie nawet chwalę, to równie nie niepokojona i anonimowa czuję się tutaj.
Chociaż czasem bywa inaczej. Czasem blisko brzegu już traci się grunt, znajome wczoraj dno, dziś jest pełne zdradliwych uskoków i kamieni. Czasem gwałtowny prąd wciąga wgłąb nieznanego z cofającą się falą. Czasem burza może zaskoczyć morze. Wszystko to bardzo uczy pokory wobec bezlitosnej dla głupców wody, wobec potęgi sił natury, wobec mocy Bogów.

Ulubiony przystanek na trasie 

A jednak. Nie tylko każdy dzień, każda podróż i każde miejsce przypominają mi o mojej drodse i, jakby na to nie spojrzeć, powołaniu to każdy przyjazd tutaj po dziesięciokroć upewnia mnie, że jestem na właściwej ścieżce, że otaczają mnie właściwi ludzie, że po prostu dobrze mi z Wicca i moimi Bogami.
To tutaj utwierdziałam się w przekonaniu, że chcę wstąpić na tę drogę.
Tutaj pisałam swoje pierwsze teksty (na litość  jakie one były beznadziejne!).
To tutaj takżeppodjęłam decyzję o inicjacji, a nawet do jakiego kowenu, z jakimi ludźmi chcę moją ścieżką kroczyć.

Co z tego wynika?

Medytujcie. Szukajcie swoich ulubionych  świętych miejsc. Takich, do których chętnie się wraca. Takich, w których czujecie harmonię i spokój.
I pamiętajcie, że najważniejszego życiowe decyzje najlepiej podejmować że spokojem, będąc wypoczętym i zrelaksowanym - wtedy nie można się mylić!

7 lipca 2018

Miło było do czasu, czyli eklektycznie na Paranormaliach



Kiedy zakładałam dział recenzji na blogu Czarowniczym, miały się tutaj ukazywać nie tylko opinie o książkach, ale także materiałach z internetu. I to z kilku powodów. Strony internetowe są znacznie łatwiej dostępne, niż książki i są za darmo, co suma summarum składa się na większy zasięg - więcej osób z różnych grup demograficznych dotrze do internetowych materiałów. A mało co ma dzisiaj taki zasięg, jak YouTube.
Zapraszam więc serdecznie na moją recenzję wiccańskich materiałów z kanału Paranormalia. 

Ad meritum, non ad personam

Zanim zaczniecie komentować, chwalić, obrażać się czy jakkolwiek odnosić napiszę Wam tak:
Nie znam Natalii wystarczająco dobrze  by móc ocenić ją, jej zdolności czy wiedzę. Przejrzałam jej live'y (zapisy z odpowiadania na żywo na pytania widzów) i sprawia wrażenie przemiłej i pełnej ciepła osoby, nie wspominając, że jest bardzo piękną kobietą. Sama też mówi o swoim kanale, że filmy kieruje do kompletnych laików, formułując je tak, aby nawet osoby postronne zrozumiały przedstawiane treści. Same wyreżyserowane filmy wydają mi się dość płaskie, nieporuszające niczego głębiej, ale zakładam, że taka jest koncepcja - trochę o religiach, o magii, dywinacji, że szczyptą Harry'ego Pottera, co przyciągnie potencjalnych widzów. Schwarz mydło i powidło. 


Rozumiecie jednak, że widząc film o Wicca  czy słysząc, że autorka omawia w filmach wiccańskie Sabaty moje ciekawskie spojrzenie nie mogło się już odwrócić.
Dlatego oceniam WYŁĄCZNIE film o Wicca, materiały o Sabatach (dotychczas 4 z nich) i posiłkując się opiniami o Wicca samej autorki z live'ów. Nie mam zamiaru oceniać innych jej kompetencji ani filmów, bo nie wiem, czy dobrze rozumiem konwencję no i nie na wszystkim muszę się znać. Nie oceniam też samej vlogerki, bo, jak pisałam  nie znam jej, choć wrażenie sprawia bardzo pozytywne. Przyglądamy się TYLKO wiccańskim materiałom z punktu widzenia tradycyjnej  inicjacyjnej wicca. 

Technikalia 

Zanim omówimy warstwę merytoryczną, zacznijmy od warstwy filmowej, technicznej. Filmy są zmontowane ładnie, jasno i czytelnie, ale też bez eksperymentów. Jeśli nie widzimy autorki mówiącej do kamery, słyszymy jej głos spoza kadru, gdy w obrazie przewijają się fragmenty innych ujęć, innych filmów lub znanych grafik z sieci, chętnie z resztą udostępnianych na Facebooku. Te grafiki są najbardziej chyba oklepanym wizualnie elementem filmów na kanale, bo widziałam je wielokrotnie w różnych okolicznościach. Rozumiem natomiast, że w ramach różnego rodzaju "dozwolonego użycia" wybór jest ograniczony, a czasem niektórzy twórcy lekko go naciagają, żeby mieć ładny obrazek i absolutnie nikt w sieci święty nie jest. Mam też wrażenie, że w niektórych fragmentach głos "z offu" jest glosniejszy, niż ten z ujęcia na zbliżenie, ale to się bardzo często zdarza nawet profesjonalistom. Przy filmach reżyserowanych, w przeciwieństwie do tych nagrywanych na żywo, mam tylko wrażenie, że zamiast opowiadać swobodnie, autorka czyta tekst mechanicznie i z pewną manierą, która mnie trochę irytowała. Było to słyszalne zwłaszcza w starszych filmach  w nowszych jest dużo lepiej więc wielki plus za rozwój i postępy na kanale  Generalnie widoczny jest skok jakościowy w reżyserii i montażu.

Świętowanie Sabatów 


Ocenę merytoryczną zacznę od zdecydowanie lżej inspirowaną wicca serią o Sabatach. Mam wrażenie  że spora część tych filmów powstała pod wpływem książeczek z wydawnictwa Illuminatio. Seria o wiccańskich świętach nie zachwyca, ale i nie wywołuje zażenowania - jest bardzo "standardowa". Autorka mówi w nich o pochodzeniu święta (w tym świąt Ostara i Litha, więc mamy tu eklektyczne podejście - i takie jest w porządku), dalej mamy część "tabelkową" - jakich podczas danego dnia używać kolorów, kamieni i ziół, a na koniec dostajemy pewne propozycje celebracji czy zaklęć. Całość prezentuje się całkiem sympatycznie. Uwagę przykuwa jedynie wzmianka w filmie o Samhain o "rygorystycznej tradycji", wg której każda osoba z wioski musiała wynieść święty ogień na skraj pól i wzdłuż drogi - brzmi bardzo kategorycznie choć nie mamy informacji ani o miejscu, ani czasach obowiązywania takiego zwyczaju. W ogóle zastanowiłabym się, czy Samhain to Sabat ognia, ale to już bardziej kwestia osobistych interpretacji.

Wicca - religia czarownic

Przechodzimy teraz do meritum, czyli analizy filmu pt. "WICCA, czyli w co wierzą CZAROWNICE". Jeszcze dla zainteresowania dalszą lekturą dodaję screen spisu treści i lecimy! 


Zwróćcie, proszę, uwagę  że film został dodany na kanał ponad rok temu. Od tego czasu opisywana w filmie sytuacja dotycząca kowenów lub osób udzielających wiccańskiego szkolenia mogła się mocno zmienić.

Początki i historia 

Na początku mamy informację o wiedźmach, sprawujących swój kult w ukryciu, aż nastał czas Gardnera. Co, jak wiadomo, niekoniecznie jest prawdą. Ale mniejsza. 
Dalej klasycznie - inicjacja w New Forest, założenie Bricket Wood, inspiracja towarzystwami magicznymi i Crowleyem... I klops,w którym autorka twierdzi, że pierwszą książką wydaną przez Gardnera były "Prawa wiccańskie" napisane wspólnie z arcykapłanką. Co? Niby kiedy? Owszem, Gardner napisał coś takiego, jak Prawa, ale to było później i raczej na złość Doreen Valiente, niż ze współudziałem jakiejkolwiek kapłanki.

Później mamy wspomnienie Alexa Sandersa, z podkreśleniem jego ekscentryzmu i "celebryckiego" stylu życia. Autorka stawia tezę, że to on rozsławił Wicca na cały świat. Może szkoda, że mimo wszystko snie dopowiedziano o nim więcej niż to, że był showmanem, ale tu ewidentnie się czepiam. 

Odmiany w worku

W kolejnej części omawiane są odłamy wicca - z całym dobrodziejstwem stereotypowych błędów. Podczas opisu wicca gardneriańskiej widać w tle fragment filmu z rytuału, który przeprowadził kowen macierzysty moich arcykapłanów dla brytyjskiej telewizji. Taka tam ciekawostka ;) 

Dalej pada informacja o aleksandrianach, że są bardziej nowocześni a nagość nie jest obowiązkowa. Też tak mi się kiedyś wydawało... ale to zdecydowanie nieprawda. No i wicca aleksandriańsko-gardneriańska... jak wielokrotnie wspominałam, nie jest jednorodną tradycją i obecnie bardzo wiele kowenów w Europie ma "mieszane" pochodzenie. Myślę, że wyróżnianie tego nurtu jako osobnego, to raczej domena Amerykanów (choć mogę się mylić).

A dalej... Dalej mam problem, bo film skręca na tory, na których bardzo nie chciałam, by się znalazł. Bardzo amerykańskie tory. Takie "wrzućmy wszystko do jednego worka" tory. Dorzucamy więc do tradycyjnych wiccan odmiany eklektyczne: dianiczną, celtycką, eklektyczną (tą indywidualną, która występuje tu osobno, obok tradycji i kowenów eklektycznych), saksońską i... "solidary wicca" (? - Przejęzyczenie, mam nadzieję), której wyznawcy, według vlogerki, byli inicjowani w którejś z tradycji, lecz zdecydowali się na indywidualną praktykę. Nie znałam dotąd takiej definicji "solitary witch", bo inicjowani wiccanie są wiccanami, nawet jeśli nie praktykują chwilowo z kowenem, a czarownice nieinicjowane - mogą, m. in. uprawiać samotny eklektyzm, choć nie muszą. 

Bogowie i kalendarz - błyszczą 

W części kolejnej poruszana jest kwestia Bogów - Bogini i Boga o tysiącu a zarazem o dwóch imionach. Pani Księżyca o 3 twarzach oraz Rogatym Władcy przedstawianego jako jelenia i Panu Słońca. Informacje merytorycznie jak najbardziej w porządku. Zgadzam się również z twierdzeniem, że, choć imiona Bóstw poznaje się po inicjacji, to również osoby nieinicjowane w tradycyjnym kowenie mogą mieć kontakt z Boginią i Bogiem Wicca na swój sposób.

W porządku jest też część dotycząca Sabatów, choć nie podoba mi się używanie eklektycznych nazw takich jak Litha czy (o matko, znowu) Mabon, które, jeśli dobrze słyszałam, autorka wypowiada "mabun" z akcentem na drugą sylabę i nie mam pojęcia dlaczego tak. Myślałam, że to przejęzyczenie, ale w tą forma konsekwentnie wraca. Poza tym sama zawartość tej części jest bardzo dobra. Może warto tylko dodać, że podział na Większe i Mniejsze Sabaty jest już dziś lekko archaiczny, ale nadal przez wielu utrzymywany. Uwaga o tym, że Esbaty są świętami, podczas których często używa się magii, też jak najbardziej słuszna.
Generalnie te dwie części uważam za zdecydowanie najlepsze w filmie. 

Zasady - bez kontekstu

Kolejna część mówi o zasadach, jakie obowiązują wiccan. Ale tutaj robi się jakiś misz-masz. Jest oczywiście Wiccańska Porada: "Jeśli nie krzywdzisz nikogo, czyń podług swej woli". Ale zaraz później pada informacja o Pouczeniu Bogini, które ma brzmieć: "Nie splam swoich największych ideałów i zawsze ku nim dąż. I niechaj więc zagości w tobie piękno, siła, moc, współczucie, honor, pokorą, wesele i cześć". Są to dwa niepowiązane ze sobą zdania z tekstu zwanego "Pouczeniem Bogini", ale są wyrwane z kontekstu. Nie mam też pojęcia czemu wybrano akurat te dwa i czemu tak je przetłumaczono. Żadna z tych "zasad" obowiązujących wiccan nie zostaje w filmie wyjaśniona, więc nie znamy na przykład interpretacji Porady według autorki, choć to mogłoby być ciekawe.

Kolejną przedstawianą zasadą jest Prawo Trójpowrotu - i tu już komentarz jest, na szczęście obyło się też bez tłumaczenia go z pomocą "dobra i zła". Dalej jest zaś "13 celów czarownicy", które tutaj zyskują nazwę "kodeksu". Mam, jak wiele osób wie, olbrzymi problem z tymi wskazaniami i pewnie napisze kiedyś na ten temat szerszy artykuł, bo stary wpis nie oddaje dokładnie moich myśli na ten temat. 

Księgi, koweny, komplikacje 

Część o Księdze Cieni jest... ech... trochę zagmatwana i myślę, że dla niektórych osób z zewnątrz może być nie do końca zrozumiała. Fajnie, że pojawią się informacja o tradycyjnej Księdze Cieni, przekazywanej w kowenach, bo po odmianach wicca z filmu nie liczyłam na to. 

Pojawia się w końcu część dotycząca kowenu. Poza encyklopedyczną definicją pojawia się informacja, że kowen jest magiczną rodziną pełną miłości i zrozumienia. Cóż... tak by było idealnie, ale może nie zawsze się udać. Tym niemniej wszyscy chcielibyśmy, aby tak było w każdym kowenie, więc policzymy to filmowi na plus. Całość kończy się (nie do końca prawdziwą informacją), że istnieje jeden kowen w Warszawie i drugi - we Wrocławiu. W opisie filmu informacja ta została sprostowana, chociaż i to sprostowanie wymaga kolejnego sprostowania. Z drugiej strony, rozmawianie w takim kontekście o kowenach, to nieustanny ciąg sprostowań, bo sytuacja dynamicznie się zmienia.

W podsumowaniu autorka deklaruje, że jest jej najbliżej do tradycyjnej, gardneriańskiej ścieżki lub też, być może dianicznej. Nie sposób się jednak nie odnieść do komentarza dotyczącego wiccańskich kowenów zwłaszcza w Polsce, który znalazł się w relacji na żywo kilka tygodni temu. 

No i co to się porobiło... 

No i po prostu jest mi przykro. Znaczy trochę mi lepiej, kiedy myślę, że takie opinie padły w kontekście reklamy ("Można niby zacząć od kowenu, ale uważam, że mój kanał to najlepsze miejsce dla początkujących"), która jest dźwignią handlu. Jednak mówienie, że kowenu się potrzebuje tylko po to, żeby ktoś się nami opiekował i że to głupie - jest po prostu nieprawdą. Jednak nie będę się nad tym rozwodzić, bo zakładam, że moi Czytelnicy wiedzą ile i jak ważnych funkcji ma kowen (chyba, że nie - to temat na inny artykuł). Nie jest też prawdą, że do wszystkiego można dojść samemu. To znaczy w skali makro, dojście do Bóstwa, Absolutu na szczycie, do Oświecenia możliwe jest każdą ścieżką. Ale raczej nie dojdzie się samemu do wiccańskich misteriów. Prędzej sobie ktoś krzywdę zrobi.

A potem usłyszałam, że polscy wiccanie mają "straszną spinę". Nie wiem, czego to miało dotyczyć. Zakładam, że tego, co zawsze, czyli oddzielania tradycyjnej wicca od eklektycznego czarostwa. I jak na codzień jestem wyluzowaną osobą, tak, owszem, spinam się, kiedy ktoś mi pokazuje kalosze i upiera się, że to sandałki. Ja wiem, że jedno i drugie  to buty, ale jeśli upiera się, by ich nie rozróżniać, to się spinam. W każdym razie zaraz padł argument, że "uważają się za niewiadomo kogo", za "Bogów" i że prawie wszystkie koweny są jak sekty. Nie wiem, z czego pogląd taki wynika. Może autorka poznała takich wiccan albo taki kowen - jest to możliwe, bowiem struktura kowenu, niestety, umożliwia takie sytuacje. Ale żeby mówić, że polskie koweny są sektą i jak już, to lepiej szukać za granicą... ale i tak - ona nic nie mówi, żeby nie było na nią, jak ktoś zostanie omotany i pieniądze straci... 

Komentować nie będę, ale czuję złość i smutek i przykro mi zwyczajnie...
Mam nadzieję, że takie opinie to tylko skutek zawiedzenia się kontaktem z jakimś pojedynczym, sekciarskim kowenem, albo kapłanami kreującymi się na guru. Życzę, żeby się to nikomu w przyszłości nie przydarzyło.
A jeśli ktoś naprawdę uważa, że mam "straszną spinę", to zapraszam do Warszawy. Pierwszą kolejkę ja stawiam ;) 

Podsumowując 2,5/6

Oczywiście, jeśli chodzi tylko o wiccańskie treści, a nie cały kanał! Materiał jest w dużej mierze poprawny, choć bardzo eklektyczny. Dobry na taki absolutny start i rozruch z pewnymi błędami, które się potem skoryguje, ewentualnie do pokazania komuś, czym się interesujemy. Laikowi łatwiej będzie obejrzeć 16 minut filmiku na YouTube niż przeczytać książkę. Jednak z tego poziomu startowego szybko się wychodzi, a materiał kanału przestaje wystarczać i trzeba zacząć zgłębiać na własną rękę. Dołączając do tego wyżej wspomniane błędy - osobom zainteresowanym tradycyjną wicca generalnie nie polecam.

21 czerwca 2018

29 stycznia 2018

Na łonie salonu


Postanowiłam napisać ten artykuł kiedy okazało się, że moje tłumaczenie na Facebooku zdecydowanie nie zmieści się w jednym poście. Chodzi oczywiście o tłumaczenie wszystkich zawiłości organizowania rytuałów w lesie. Wspomniałam w poprzednim wpisie, że organizowanie rytuałów wiccańskich na świeżym powietrzu nie jest najlepszym pomysłem... i wywołałam spore kontrowersje. No to już się ze wszystkiego tłumaczę.
[...]sądziłam że wymaga to aż takiej organizacji. Bardziej wyobrażałam sobie sabat w lesie/na polanie gdzie zbierają się czarownice i świętują całą noc przy ognisku. [...] nie spodziewałam się że w Warszawie nie ma żadnego dużego lasu, który dałby odpowiednie schronienie.
- napisała Katarzyna - Kali. Szczerze mówiąc - nie dziwię się. Też sama kiedyś bym się nie spodziewała. Myślałam, że na tak dużym obszarze zawsze coś się jakoś znajdzie. Rzućmy więc okiem na topografię.


Jak łatwo zauważyć, najbardziej zazielenionym terenem w Warszawie wydają się być... parki. Łazienki Królewskie czy Pola Mokotowskie to nie są dobre miejsca na rytuał. Są oczywiście laski na skrajach miasta, ale albo dojazd tam środkami masowego transportu jest co najmniej trudny (no bo albo cywilizacja, albo dzicz, zdecydujmy się), albo... i tak są to parki. Taki Las Kabacki czy poznańska (z moich dawnych okolic) Dębina to lasy jedynie z nazwy i mogą je udawać jedynie przed kimś, kto chyba nigdy w lesie nie był. Znacznie bliżej im do parków.

Dojazd, dochodzenie, donoszenie...

Wiem, że miejsca bezludne, albo prawie bezludne daje się znaleźć. Wiem, bo byłam kilkukrotnie gościem na rytuałach innych pogańskich grup. Jeden odbywał się nad rzeką w miejscu faktycznie odludnym, nad rzeką, ale trudno było się do niego dostać - w takim sensie, że podejście było mało wygodne. Z trudem wyobrażałam sobie, jak mogłabym donieść na taki rytuał wszystkie niezbędne narzędzia. To znaczy ok, narzędzia nie są niezbędne i można się obyć bez nich lub zaimprowizować je na miejscu. Jednak po coś one są, prawda? Często przywiązujemy się do nich i dzięki temu łatwiej nam wejść w odpowiedni nastrój i stan umysłu. Długo by jeszcze pisać, ale skupmy się na tym, że jeśli możemy sobie na to pozwolić, to lepiej je mieć, niż nie mieć. Niestety, dużo większy problem byłby, by z tymi narzędziami z rzeczonego rytuału wrócić. Powrót był jeszcze mniej wygodny, bo rzeka nieco wezbrała w ciągu kilku godzin. Dlaczego ja, młoda koza wspominam o takim drobiazgu? Bo wicca jest międzypokoleniowa.


Ja wiem, że w Polsce jeszcze tego nie widać, ale z czasem nawet czarownice się starzeją. Często praktykowałam i nadal praktykuję z ludźmi o pokolenie a nawet dwa pokolenia starszymi od siebie. Jestem też pewna, że więcej niż jedna osoba, z tych, z którymi dzieliłam krąg mogłyby być i moją prababką! W takiej sytuacji komfort dojechania, przejścia, odbycia rytuału w warunkach po prostu wygodnych jest nieoceniony. Zwłaszcza kiedy nestorzy chcą już spać, a młodzież - bawić się do rana. Do tego na dworze w taki Imbolc na przykład może być zimno. Stanowczo za zimno na wiccański rytuał.

Natrętne łaziki

No bo pamiętacie, że wiccańskie rytuały powinny odbywać się skyclad - na golasa. OD BIEDY w szatach rytualnych, przeznaczonych do tego celu. Jest wiele argumentów za takim rozwiązaniem, w tym jedno, najbardziej proste. Tak jest najwygodniej, bo to działa. Komfort w działaniu nago a nie w szacie (nie wspominając o kurtce) w rytuale wiccańskim jest kluczowy. Nie bez powodu ta tradycja utrzymuje się od Gardnera do dzisiaj. To po prostu działa. Gdyby nie działało, to byśmy to wyrzucili z naszej praktyki. Do tego nasze misteria są okryte tajemnicą. Nikt nie powinien więc nas widzieć ani słyszeć. Zderzenie z przypadkowymi wędkarzami, zbieraczami jagódek czy pijaczkami mogłoby zakończyć się tłumaczeniem  "My z klubu buddystów... tfu! Nudystów!" - jak zauważyła Nefre

Te panie mogą się czuć bezpiecznie - są w prywatnym ogrodzie... a poza tym - mają kostiumy od łokci do kolan!
Kadr z filmu "Kult" (The Wicker Man, 1973 r.)
Tutaj zaczęło się główkowanie...
A co ze strażą? może można by było postawić "na czatach" ze dwie osoby, które będą patrolować okolicę? Na tyle blisko by nikt nie mógł się przedrzeć i na tyle daleko by nic nie widzieć?
- pyta dalej Kali. Pomysł jest wart zastanowienia... ale już po chwili zaczynam widzieć w tym dziury. Jeśli tymi wartownikami mieliby być członkowie kowenu - odpada, bo tracą rytuał. Jeśli miałyby to być, jeśli dobrze zrozumiałam pomysł Kali, osoby spoza kowenu, to widzę tutaj kolejne problemy. Musiałyby to być osoby bardzo zaufane, żeby dopuścić je do wiedzy gdzie kowen dokładnie się spotyka i po co. I musiałyby ciągle krążyć, bo, jak rozumiem, jeśli rytuał jest w leśnej głuszy, to 2-3 wartowników "stacjonarnych" może nie wystarczyć, żeby widzieć teren ze wszystkich stron. No i trzeba się liczyć, że mogą przypadkiem, lub "przypadkiem" pomylić ścieżkę i jednak zbliżyć się do rytuału za bardzo. W ten sposób zamiast postronnego gapia, mamy swojego gapia. Różnica może i jest, ale nie wielka. Co prawda wiedźmy wiccańskie mają sposoby na chronienie swoich sekretów (co prawda podglądaczowi może się przy tym spalić mózg, oczy wyjść z orbit, a uszy zwiędnąć, ale ciiii...), ale skoro można unikać takiego ryzyka, to po co się na nie narażać?

Za gorąco, za zimno...

Kolejna sprawa o której wspomniałam, to pogoda. Nasz umiarkowany klimat nie za bardzo chce pod tym względem współpracować. Zbliża się Imbolc, a temperatura, którą mamy nocami na dworze nie zachęca do nagich eskapad. Pamiętajcie, że ostatnimi laty zimy i tak są wyjątkowo ciepłe, ale co by było, gdyby temperatura sięgnęła minus trzydziestu? A przecież i takie zimy mieliśmy niedawno. Ba, ostatnio przed pomysłem zrobienia beltane'owego grilla powstrzymał moją Rodzinkę grad, a wszyscy pewnie nadal ze wstrętem wzdrygają się na wspomnienie roku, kiedy jeszcze 2 tygodnie przed majówką wesoło naiwaniała śnieżyca. Pomijam już tutaj fakt, że przecież rozpadać się może w dowolnym momencie.

Ładnie tu... ale rytuału to ja tu nie chcę mieć, brrr!
Z resztą nie tylko zła aura nam grozi. Jak już kiedyś pisałam, Natura jest wredna i groźna, i nie zawaha się, żeby utrudnić nam życie. Dlatego nasyła na nas również wszelkiego gatunki potwory latające i pełzające. Meszki, komary, mrówki, kleszcze, a nawet węże w niektórych okolicach. Lasy są też często mieszkaniem dla pajączków i ja wiem, że pajączki w naszych rejonach groźne nie są. Groźna za to może być arachnofobia, która wielu z nas towarzyszy w różnym stopniu. I jasne - można się wypryskać wszelkimi specyfikami, jednak w odpowiednim stężeniu komarów na metr powietrza to niewiele daje. Osoby, które siedzą na Wyspach za Małą Wodą pewnie już zdążyły zapomnieć, jak to jest (do dobrego człowiek szybko się przyzwyczaja), a jednak to bardzo uciążliwe. Wielu ludziom sama myśl o tym, że mogą zostać pokąsani przez meszki i komary, a kleszcze wbiją się im w skórę może być na tyle niekomfortowa, że utrudni skupienie na rytuale. Do tego wiele osób nie tyle boi się samych ukąszeń, co chorób roznoszonych za ich pośrednictwem i alergii na jad - a to już mogą być sprawy niebezpieczne. I jasne, że przy każdym wyjściu na dwór narażamy się na bycie dziabniętym, ale w mieście, zwłaszcza jak ktoś nie ma ogródka, jest na to znacznie mniejsza szansa niż w dziczy.
One wcale nie pląsają! One odganiają owady!
"Wiosna" - Frédéric Soulacroix

Niech będzie po staremu

A jeśli to wszystko Was nie przekonuje, to niechaj przykładem będzie... tradycja.
Jeśli poszukacie w internecie zdjęć kowenów czy znanych czarownic (np. Alexa Sandersa, on to się lubił fotografować...) to zobaczycie, że praktycznie wszystkie zdjęcia są inscenizowane w pomieszczeniach. Oczywiście, nie są to zdjęcia prawdziwych rytuałów, ale dają pewne pojęcie i mogą, moim zdaniem, być dobrym przykładem. Istnieją wywiady z pierwszymi wiccanami, którzy mówią o urządzaniu na czas rytuałów świątynie w swoich salonach. W reszcie - nawet Dziadek Gerald, mimo, że miał większość udziałów w klubie nudystów i tak wybudował na jego terenie "Chatkę czarownic" w której odbywały się rytuały kowenu Bricket Wood.

Zdjęcie "Chatki czarownic" - miejsca spotkań kowenu Bricket Wood z 2006 r.

Oczywiście - da się. Oczywiście, że się da zorganizować prawdziwy, pełnoprawny rytuał wiccański w publicznym lesie. Nawet w takim uczestniczyłam pewnego lata, ale to nie był najlepszy rytuał, w którym uczestniczyłam. Ze względów bezpieczeństwa byliśmy w szatach - moja jest czarna i dość gruba, więc się w niej roztapiałam, a i tak pożarły mnie komary. Cieszę się, że mam takie doświadczenie, ale nie do końca tak powinny odbywać się rytuały. To wymagało bardzo dużego zaangażowania i wysiłku, i pewnie gdyby nie mój kilkuletni już wtedy staż, co chwila bym się rozpraszała.

Na swoim najlepiej

Ja wiem, że to taka ładna wizja. Czarownice tańczące wokół ogniska i w ten sposób świętujące swoje Sabaty... problem w tym, że nie do końca prawdziwa. Takie rytuały są możliwe do zorganizowania - ale to trudne. Przeszkody i niedoskonałości takiego podejścia piętrzą się szybciej, niż się rozwiązują. A jako że czarownice są praktyczne, jeśli nie mamy swojego kawałka lasu, ani odgrodzonego płotem ogrodu, to praktyczniej jest jednak zorganizować rytuał w pomieszczeniu. Sucho, ciepło, wszystkie narzędzia pod ręką a mordercze stwory - na zewnątrz. I mamy komfort intymności - tutaj na pewno nikt nas nie będzie podglądał.

"Nimfy tańczące w rytm fletni Pana" - Joseph Tomanek
PS. I oczywiście zapraszam na Fanpage Bloga Czarowniczego na Facebooku!

18 stycznia 2018

Planowanie - poziom zaawansowany


Wielu Czytelników zgodziło się, że potrzebują w swoim życiu więcej opowieści z arcykapłańskiego życia i perspektywy. Na pierwszy ogień opowiem Wam, jak się organizuje rytuały i jak to wygląda technicznie, ponieważ jest tutaj działają mroczne siły, o których nigdy byście nie pomyśleli...

15 stycznia 2018

Aukcja dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy - ciągle trwa!

Spojrzałam ostatnio do swojej szkatuły z biżuterią - tą magiczną i tą zupełnie zwyczajną. I wtedy zobaczyłam to stare cudeńko.
Otóż od ponad 10 lat (a raczej już dobrych kilkanaście, sama już dobrze nie pamiętam) mam pewien drobiazg. Nie jest on ze szlachetnego kruszcu, prawdę mówiąc sama nie wiem z jakiego jest metalu (prawdopodobnie to stop cynku). Mimo to przez przez wiele lat towarzyszył mi na wiccańskiej ścieżce, nim jeszcze dokładnie na nią weszłam. To było lata, nim poznałam swoich arcykapłanów, o kowenie mogłam tylko marzyć. Wtedy o tradycji Wicca czytałam w internecie z wypiekami na twarzy.


Na festynie historycznym pewien pan sprzedawał takie unikatowe cudeńka właśnie. Byłam młodą dziewczyną, mieszkałam z rodzicami i nie chciałam kupować sobie pentakla. To znaczy chciałam, ale bałam się, że będzie zbyt kontrowersyjny, że wywołam jakąś awanturę, albo przynajmniej niekończące się dyskusje, że już kompletnie mi odbiło.


Swoją drogą pentakl zawsze wydawał mi się trochę... oklepany? Wicca w końcu nie utożsamia się wyłącznie z jednym symbolem, a wszystkie znane mi (wówczas głównie z internetu) czarownice albo już miały pentakl, albo właśnie o takim marzyły. Nie miałam więc nic przeciwko, aby nosić trykwetrę. Przeplatający się nieskończenie potrójny węzeł kojarzony z Magią Trójek - Potrójną Boginią, trzema wymiarami, trzema aspektami człowieka: ciałem, umysłem i duszą, w reszcie, z Prawem Trójpowrotu. Wydawała mi się IDEALNYM symbolem na początek mojej wiccańskiej drogi, a byłam już wtedy pewna, że chcę nią podążać. I faktycznie, nosiłam ją przez szereg lat.

2009 rok - ależ byłam wtedy młoda! Już wtedy miałam tę trykwetrę od dłuższego czasu
Od tamtego momentu minęło wiele lat. Aż łezka się w oku kręci, kiedy sobie o tym wspominam!
Dziś sama jestem arcykapłanką i prowadzę kowen. Dzisiaj sama jestem autorką bloga, prowadzę FanPage, współtworzę stronę "Wiccański Krąg". Na pewno wiecie też, że organizuję różne wydarzenia dla innych czarownic i magów - spotkania, warsztaty i konferencje.
I czasami, po cichutku, mam nadzieję, że komuś moja działalność pomaga tak, jak ja czerpałam wiedzę od innych, starszych stażem czarownic w necie.
Kiedy więc zobaczyłam ponownie ten wisior z symbolem potrójnego węzła uznałam, że powinien już mnie opuścić i iść w świat. Pomyślałam, że czas przekazać go komuś innemu. Osobie, którą symbol Magicznych Trójc, będzie prowadził dalszą drogą, tak jak kiedyś prowadził mnie. Że chciałabym, by ponownie stał się amuletem, przypominającym o wiccańskiej bądź magicznej ścieżce.
Żal jednak z pamiątką rozstawać się ot tak. Poza tym, komu konkretnie mogłabym go dać?


Szybko przyszło olśnienie. W styczniu mamy przecież genialne święto otwartych serc i jedności wszystkich Polaków i nie tylko. Jak więc nie przekazać datku dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy?
Tak więc zdecydowałam się wystawić mój wisiorek z trykwetrą na aukcji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Cieszę się, że moja trykwetra będzie mogła być drogowskazem dla kolejnej młodej czarownicy. Cieszę się tym bardziej, że pieniądze z jej sprzedaży zostaną przekazane na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, co oznacza, że puszczenie wisiorka w obieg przyniesie światu wiele korzyści na raz.
Co prawda w niedzielę mieliśmy już Wielki Finał i Światełko Do Nieba już poszło, ale aukcje dla WOŚP jeszcze trwają. Aby licytować wisiorek macie jeszcze 10 dni.
Wszystkim, którzy już udostępnili informację o aukcji lub wzięli w niej udział - serdecznie dziękuję. Jesteście niesamowici!
Cena była podbijana już kilkadziesiąt razy! W chwili publikacji wpisu cena przekroczyła cenę minimalną ponad dziesięciokrotnie!
Już przeszliście moje najśmielsze marzenia.
Życzę sobie i nam wszystkim, aby WOŚP pobiła zeszłoroczny rekord (jak co roku).
Powodzenia na aukcji!

14 stycznia 2018