24 lutego 2019

Niby dlaczego "biała"?

W tym artykule przyjrzymy się kolejnemu dinozaurowi. Książka, o której mowa została wydana aż 19 lat temu i była jedną z pierwszych książek dotyczących wicca (a raczej "wicca") na naszym rynku. Co ciekawe, była to w tamtym okresie jedyna tego typu lektura napisana przez Polkę, a nie tłumaczona z wydania w języku angielskim. Pochylmy się zatem nad tytułem "Wicca - biała magia" z 2000 roku, wydanym przez wrocławskie wydawnictwo Fox, autorstwa Celestyny Puziewicz.


Sama książka wydana jest dość tanio, ale solidnie. Klejenia są wytrzymałe, cienka oprawa trzyma się dobrze. Na przedniej okładce widzimy ładną panią, która nad rzeczką... zbiera pioruny z nieba? Rzuca ognistą kulą? Trudno powiedzieć, ale styl jest gdzieś na pograniczu wieków - wieje kiczem, ale staramy się go trzymać w ryzach. Na tylnej okładce dowiadujemy się, że omawiana książka to już dziesiąta część serii "Wiedza tajemna". Musi być bardzo tajemna, skoro na drugim miejscu znalazł się "Necronomicon, czyli Księga Zmarłego Prawa". Nie wiemy co się stało Prawu, czy to były przyczyny naturalne, czy też zmarło na skutek wypadku. Tak czy inaczej jestem ciekawa zawartości dzieła o tym tytule, wszak oryginalnie to książka... całkowicie fikcyjna, wymyślona przez H.P. Lovecrafta, jako element jego przerażającego świata pełnego Przedwiecznych.


Zakręcony wstęp

Książka Celestyny Puziewicz jest podzielona na trzy duże części, w każdej z nich jest po kilka rozdziałów. Pierwsza część ma nam odpowiedzieć na pytanie "Czym jest wicca?" i stara się w tym celu wyjść od zagadnień związanych z naturą i magią. Z naturą, bo mamy odwołanie do starego sentymentu, jak to
"... zanim nadeszło chrześcijaństwo (...) człowiek był związany z przyrodą, żył, pracował i świętował w jej rytmie, rytmie słońca i księżyca i oddawał Matce Ziemi należną jej cześć. Czasach, w których mądre kobiety znały się na ziołach i zaklęciach, a kapłani dziękowali przyrodzie za jej płodność w rytuałach..." 
Wg autorki to właśnie z tej nostalgii za "kiedyś było lepiej" narodziła się wicca. Może i coś w tym jest, może i Gardner i jemu ówcześni tęsknili za pewną prostotą świata, ale moim zdaniem naiwne jest powtarzanie tego do dzisiaj, a być może i trochę niebezpieczne. Współczesna wicca jest bardziej świadoma swoich korzeni a i nie zawsze jest odpowiedzią na sentymentalny związek człowieka z naturą, który w takim kształcie w sumie nigdy nie istniał.

Dalej jest część o magii, gdzie Puziewicz przekonuje nas, że magia, wbrew zapewnieniom średniowiecznych i późniejszych magów jest łatwa i każdy może się nią zajmować, bo:
"Magia wicca jest bardzo naturalna i osadzona w dawnych ludowych i pogańskich tradycjach, ściśle związanych z przyrodą. Największą rolę odgrywają w niej najprostsze rzeczy: strony świata, kolory, ogień i ziemia oraz pozostałe żywioły, proste słowa, pożywienie i symboliczne wizerunki. Nie trzeba nawet w nią wierzyć."
Widzimy tu pomieszanie z poplątaniem. Kolory i strony świata to przecież domena magii ceremonialnej właśnie. W tradycjach pogańskich, ludowych, kuchennych ważne było, by nóż ciął jak trzeba a z kieliszka wódka nie przeciekała. Żywioły i charakterystyczne symbole to twory alchemiczne, a strażnice stron świata - enochiańskie. No i zdecydowanie trzeba wierzyć w działanie swoich własnych zaklęć czy rytuałów, bo inaczej cała operacja nie ma sensu. Ale generalnie, co do zasady, magia nie jest bardzo skomplikowana i można się jej łatwo nauczyć - i tutaj autorka ma rację.
Zapnijcie pasy, bo tak poplątana jest cała ta książka.

Bałagan w wielu aktach

Poplątanie widać na przykład w podrozdziałach dotyczących wicca jako religii. Najpierw mamy wspomnienie o Bogini, potem o Bogu (zdecydowanie za krótkie, ale co do zasady - poprawne). Potem pojawiają się rozważania w kontekście religijnym, ze szczególnym uwzględnieniem wicca jako religii dla kobiet... a potem znów wracamy do Bogini, która tym razem omawiana jest w swoich trzech aspektach. Całość jest napisana we frustrującym stylu, gdzie opowieść snuta przez autorkę jest strasznie płytka i ogólnikowa, taka o wszystkim i o niczym, ale co do zasady przynajmniej poprawna. Co do zasady - bo co kilka zdań pojawiają się błędy, powodujące zgrzytanie zębów. No spójrzcie tylko na te wspaniałe symbole przedstawiające aspekty Bogini:

Nie... No po prostu, kurde, nie.

Koło roku

Dalej mamy obligatoryjny dla wszystkich wiccańskich i wiccopodobnych książek - opis koła roku i ośmiu Sabatów. W pewnym momencie autorka dochodzi do wniosku, że wszystko łączy się ze wszystkim. Że za "pogańskich czasów" przypisano poszczególnym Bóstwom ich dziedziny, a także kamienie, drzewa, zioła i tak dalej. W końcu konstatuje:
"Doprowadziło to do tego, że nic nie jest bez znaczenia - ani kolor świec, ani biżuteria uczestników rytuału, ani rodzaj używanego kadzidła. Wytyczne dotyczące obchodów poszczególnych świąt są bardzo szczegółowe w takich kwestiach, nie ma za to jednolitej pogańskiej czy wiccańskiej "liturgii". W dawnych czasach różne plemiona (...) łączyły te same, najważniejsze elementy: temat przewodni i zgodność symboliki"
To teraz już nie rozumiem. Wiccańska magia jest prosta i każdy może jej spróbować, nawet w nią nie wierząc? Czy też wszystko tworzy misterną sieć powiązań, w której trzeba znać wszystkie zależności? Mam wrażenie, że tutaj autorka przeczy samej sobie ze wstępu. A poza tym to nie prawda, że różne plemiona łączyła zgodność symboliki poszczególnych elementów ich rytuałów. Do tego znów mamy odwołanie do mitycznych "dawnych czasów", kiedykolwiek by one nie były.

Historie o poszczególnych Sabatach dalej nie są w zarysie złe, poza tym, że raz na jakiś czas wpadamy na jakiś kwiatek wywołujący ból głowy. Na przykład w opisie Samhain można się natknąć na taki kwiatuszek:
"Ktoś chcący to zrobić wykonywał i zakładał brzydką maskę wyrażającą to, czego chce się pozbyć, z nią na twarzy wstępował w krąg, a potem podczas szalonego tańca wokół ogniska wrzucał ją w ogień, w ten sposób magicznie wyzbywając się zła z siebie."
To działo się oczywiście "w dawnych czasach". Skąd wiemy, że takie rytuały się odbywały? W jakim okresie czasu? Jaki lud miał taką praktykę? Czy jeśli ktoś rzeczywiście tak robił - właśnie z taką intencją? Kolejna wyssana z palca historyjka, która ma z rzeczywistością tyle wspólnego, co omawiana na kanale "Paranormalia" "rygorystyczna tradycja" z Samhain.

Narzędzia i kowen - po co to komu?

W opisie narzędzi znalazły się takie klasyki jak kadzielnica, obosieczny nóż i różdżka, jak i kropidło i wachlarz. Można się też dowiedzieć, jaki pentagram jest potężnym symbolem ochronnym białej magii, a który jest satanistyczny i związany z czarną magią. Uwagę przykuwa za to opis Wielkiego Rytu:
"Kielich i nóż to narzędzia używane podczas tzw. Wielkiego Rytu, symbolicznego połączenia męskich i żeńskich sił. (...) Ten symboliczny stosunek seksualny między Bogiem a Boginią jest odgrywany podczas sabatów, jako część większego obrzędu."
Och, Cesia, Cesia, ty niewinne stworzenie...
W każdym rytuale znajduje się część, w której athame zanurzane jest w kielichu. Wokół tego wszystko się przecież kręci! Wielki Ryt jest zaś faktycznym aktem seksualnym, ale szczegółów myślę, że tłumaczyć tu nie trzeba...

Po opisie szaty rytualnej (co to za kolejność?) mamy opowieść o wiccańskich wspólnotach, czyli Sabatach. Słowo kowen jeszcze się w tej książce nie pojawia i generalnie jeszcze się chyba wówczas w Polsce nie pojawiało. Zgromadzenie czarownic tłumaczono jako "Sabat" po prostu. Przy czym jeśli nie znajdziesz kowenu tradycyjnego, autorka radzi:
"Jeśli pragniesz praktyki grupowej, znajdź Sabat, a jeśli go nie znajdziesz, załóż go! Wicca nie jest organizacją odgórnie sterowaną, każdy może założyć własny krąg wiccan (...). Nie trzeba też bać się braku doświadczenia. Ono jest przydatne, lecz nie jest konieczne - wicca nie jest bowiem czymś trudnym, co wymagałoby lat nauki i gromadzenia doświadczeń."
Najgłupsza. Rada. Kiedykolwiek.
Wicca sama w sobie nie jest czymś trudnym. Prowadzenie kowenu - jak najbardziej tak. Jest wieeele rzeczy do ogarniania podczas prowadzenia kowenu, często jednocześnie. Trzeba dobrze znać rytuał i mieć podstawowe kompetencje do kierowania ludźmi. Tego naprawdę trzeba się uczyć latami. Na szczęście już takich porad jest w sieci i literaturze coraz mniej. Można sobie zrobić krzywdę, próbując prowadzić kowen bez przygotowania. A największą chyba po prostu na gruncie towarzyskim. Nie róbcie tak - nie zakładajcie sami kowenów ze znajomymi, bo ze znajomością przychodzi wtedy najczęściej po prostu się pożegnać.

Nim rozpoczniemy część drugą, autorka serwuje nam jeszcze wstęp do Księgi Cieni. Zastrzega, że "w dawnych czasach" trzeba było księgi te trzymać w tajemnicy, ale:
"Dziś Księgi Cieni są często udostępniane innym w postaci książkowych publikacji lub nawet witryn w Internecie. Wiedza wiedźm jest prosta, opiera się na przyrodzie, ziołach i kamieniach oraz uczuciach. Nie ma w niej niczego tajemnego, co należałoby ukrywać przed innymi. Jeśli ktoś o nią zapyta lub poprosi, (...) uważam, że należy się nią podzielić."
Nie. Księga Cieni to źródło naszych rytuałów, które zawierają nasze teksty objęte tajemnicą. Nieinicjowany dostępu do niej mieć nie może, bo teksty i techniki objęte tajemnicą są trudne. Z resztą, chyba coś ostatnio wybuchło w internecie, a mnie ominęły nowiny, bo wiele osób w moim otoczeniu zaczęło podpytywać do domniemaną wartość Ksiąg Cieni ściągniętych na dysk.
Kocha - to Wam nic nie da. To ponownie - książka kucharska, z której nie skorzystacie, jeśli nie umiecie gotować. Choćbyście znali wszystkie wiccańskie teksty - potrzebna jest jeszcze technika, energia, której uczymy się w kowenie. Uczymy się jak pracować efektywnie, intensywnie i bezpiecznie. Więc sorki, ale nie. Nikt Wam nie da wiccańskiej Księgi Cieni, nawet jak poprosicie bardzo ładnie.

Księga Kucharska bałaganu

Tu zaczyna się druga część książki, o tytule "Księga Cieni". I tak, jest to mój ulubiony rodzaj "magicznych ksiąg", czyli "książka kucharska". Do każdego zaklęcia mamy listę składników i instrukcję w stylu:
"Zrób na kawałku papieru odcisk swoich ust pomalowanych czerwoną szminką. Spal ten papier w płomieniu czerwonej świecy, mówiąc: "Pocałuj mnie, (imię), gdy się spotkamy następnym razem". Następnym razem, gdy spotkasz tę osobę, pocałuje cię."
Dlaczego tak? Co to oznacza? Dlaczego czerwony kolor? Czym można co zamienić? Nie wiadomo. Wiadomo, że mamy przepis, ale jak nie umiemy gotować, to nic z nim nie zrobimy.
Do tego rozdział dotyczący zaklęć zaczyna się od zaklęć miłosnych. Autorka wspomina co prawda, że "Wicca (...) głęboko szanuje wolną wolę drugiego człowieka", ale że większość wiedźm choć raz użyło zaklęcia miłosnego na innej osobie, to można wszystko wyrzucić do kosza, prawda?

Poza zaklęciami miłosnymi pojawiają się też w rozdziale "proste zaklęcia" czary ochronne, z klasykiem w postaci wiedźmiej butelki...
"Napełnij butelkę lub słoik rozmarynem, gwoździami i igłami, skupiając sięprzy tym na ich ochronnej mocy. Zalej to czerwonym winem i zapieczętuj butelkę woskiej z czerwonej lub czarnej świecy."
Och, Cesia, Cesia, ty niewinne stworzenie...
Czerwone wino zamiast moczu i zastąpienie rozmarynem trujących roślin sprawia, że to niemal przepis na marynatę, a nie potężne zaklęcie odpędzające wrogów.

Dalej są zaklęcia na wzbogacenie się. Tutaj, z jakiegoś powodu, autorka jest bardziej ostrożna, niż przy magii miłosnej i przestrzega, by nie próbować zdobyć magią spadku czy dopuszczać się wyłudzenia, bo wkraczamy wtedy na obszar "czarnej magii". Kompletnie nie rozumiem, dlaczego z pieniędzmi należy być bardziej ostrożnym, niż z miłością, bo tłumaczenie autorki zupełnie mnie nie przekonuje. Mniej miejsca poświęcono zaklęciom na naukę (zdanie egzaminu), jasnowidzenie i sny (zyskanie wizji i... przesłanie komuś snu - tylko po co?) oraz zaklęcia odpędzające (by pozbyć się z życia niemiłej osoby i by pozbyć się złego nawyku - chciałabym, żeby to tak działało!).

Dodaj rytuały, świece i dywinację, wymieszaj

Po wszystkich zaklęciach przechodzimy do rytuałów, które zaczynają się ponownie - bardzo klasycznie. Od rytuału samopoświęcenia. Dowiadujemy się oczywiście, że:
"Gdy wiccanin dołącza się do grupy, zwykle przechodzi rytuał inicjacji, który każdy Sabat stosujący taki rytuał ma zapisany w swej Księdze Cieni. Wielu jednak praktykuje wicca samotni i nie ma możliwości przeżycia tej chwili, lecz chciałoby mimo to w jakiś sposób wyrazić swoje oddanie Bogini i symbolicznie potwierdzić to, że zostaje wiccaninem."
Myślę, że nie trzeba tłumaczyć, dlaczego tekst ten jest z gruntu nieprawdziwy, jednak on i podobne stwierdzenia zrobiły polskiej wicca ogromną krzywdę. Do dziś spotyka się ludzi, którzy są roszczeniowi, chcą aby kowen przyjeżdżał do kowenu, ściągają "księgi cieni" z internetu. Albo z kolei kłócą się w temacie równoznaczności takiej samodedykacji z wiccańską inicjacją, kiedy mówimy o zupełnie innych rzeczach, to jak porównywanie jabłek i pomarańczy.
Jednakże, jeśli ktoś czuje taką potrzebę i np. chce pozostać na samotnej ścieżce albo czeka dopiero na wiccańską inicjację, to przygotowany przez Puziewicz rytuał jest co do zasady w porządku. Dalej pojawiają się rytuały świąteczne - na pełnię księżyca i na Równonoc Wiosenną. Te również nie są najgorsze. To pewnie zasługa Farrarów, których twórczością inspirowane te ryty. Przy jednym z nich pada też nazwisko Roberta Hale'a, co prawdopodobnie jest błędem bo... "Robert Hale" to nazwa londyńskiego wydawnictwa, publikującego ezoteryczną literaturę.

Czy to jeszcze opis, czy już Tabelka?

Dalej robi się znowu bałagan. Rytuał celebrujący ciążę napisano na podstawie twórczości Patricii Telesco, amerykanki taśmowo produkującej "wiccańską" literaturę. Rytuał małżeństwa (zwanego tu "związaniem") "pochodzi z odłamu wicca zwanego FamTrad" - znów się tu komuś coś pomyliło. Są też ryty poświęcone przyjaźni i pożegnaniu zmarłego.

Kolejny rozdział poświęcony jest "Magii natury". Są żywioły (nasze ukochane Tabelki!), magia kamieni (jeszcze więcej Tabelek!!), zioła (skrótowe opisy i kolejna Tabelka!!)... Kiedy dochodzimy do talizmanów i amuletów (bez informacji co jest czym i czym się różnią), autorka prezentuje zestaw kompletnie zmyślonych wiccańskich symboli. No cóż... grunt to kreatywność. Mamy oczywiście informacje o porach dobrych na zaklęcia. Uwzględnione są tu fazy księżyca, znaki zodiaku i dni tygodnia. Oczywiście w Tabelce. Zanim przejdziemy do dywinacji (Tarot, I-Ching, runy wraz z opisem [sic!] - czego w tej książce nie ma?!) mamy jeszcze Tabelkę z kolorami, która pomoże wybrać odpowiednią świecę.
Z jakiegoś powodu po totalnie ogólnym i zupełnie niepotrzebnym rozdziale o dywinacji mamy powrót do rytuałów i zaklęć - tym razem uzdrawiających.

Wiccanin w papierowej miseczce

Najzabawniejsza, moim zdaniem, jest trzecia część książki "Wiccanin w dzisiejszym świecie". Znajdziemy tu przepisy na miseczkę i grzechotkę papier-mâché, jakiś losowy mit kosmogoniczny (rzekomo aborygeński, ale nie znalazłam go w innych źródłach), informacja o ekologii (nie wiem po co, bo ma jeden akapit a to temat-rzeka), kodeksie moralnym (który ma zniechęcać do czarnej magii), familiarach... istne silva rerum. Magiczne imię sugeruje się tutaj wybrać z pomocą numerologii, czemu służą kolejne Tabelki. Podrozdział "Wicca a inne religie" zawiera porównanie wicca z satanizmem i chrześcijaństwem, a także zestaw odmian wicca. Poza zwyczajowymi gardnerianami, aleksandrianami i tradycją celtycką mamy też:
"Brytyjska tradycyjna wicca to kompilacja poglądów celtyckich i gardneriańskich [...]
"Zielona" wicca to wicca bardzo silnie akcentująca związki z przyrodą i cześć dla niej oraz czerpiąca obficie z ludowych podań o skrzatach, elfach, duchach drzew i strumieni, a także z praktyk druidów"
wicca ceremonialną, eklektyczną, dziedziczną, "kuchenną" (autorka w przypadku tej i "zielonej" wicca sama używa w cudzysłowie), saksońska, szamańska, do czego dorzuca dianizm, strega, pictish i... tradycje nordyckie. Jak znam niektórych asatryjczyków - byliby wściekli. I słusznie.

Tabelki!!!
Na stronie 242 zaczyna się ponad 30 stron dodatków. Są to, ależ oczywiście, że Tabelki oraz panteony Bóstw celtyckich, egipskich, greckich, mezopotamskich, nordyckich i shinto. Są to krótkie, dwu-, trzyzdaniowe  opisy. Kolejny kompletnie nietrafiony pomysł, bo jeśli ktoś coś o tych Bogach już wie, to te opisy są wręcz obraźliwe. Jeśli zaś nie ma pojęcia, to taki opis też nikomu nic nie powie.

Podsumowując 2/6

Chciałabym napisać, że to "duży, gorący, słodki bałagan". Ale raczej chce się zacytować "wy tu macie niezły burdel, siostry"!Tematy pojawiają się, znikają, żeby pojawić się ponownie. Cała struktura części, rozdziałów i podrozdziałów to jeden wielki bałagan. W treści jest podobnie - wśród morza treści zdarzają się momenty, w których brodzimy w śmietniku. A treści naprawdę mamy tu niezły ocean. Cóż z tego, jak wszystko jest płytkie, autorka zaledwie dotyka każdego z tematów i zaraz przechodzi dalej. Ma to trochę więcej sensu w takiej kolubrynie, jak Wielka Niebieska, a tutaj więcej książka by skorzystała na wywaleniu w ogóle działu o dywinacji czy panteonów Bogów, a w zamian za to pogłębiła trochę poruszane treści. Nic dziwnego, że w momencie ukazania się na rynku, książką interesowały się wpatrzone w gwiazdy nastolatki. Jeśli dorwiecie w antykwariacie lub na wyprzedaży - kupcie. To historia polskiego ezoterycznego rynku wydawniczego. Całkiem zabawna historia.

12 lutego 2019