30 grudnia 2014

Poczucie bycia inicjowanym

Miał z tego być komentarz na Facebooku, albo najdalej komentarz na blogu do innego komentarza, ale rozwinął się on tak, że w zasadzie zaczął przekraczać i dozwoloną liczbę znaków, i, w zasadzie, pierwotny temat.
Cała dyskusja zaczęła się od przywołania starego wpisu z tego bloga, że inicjacja się nie liczy. Ale ten wpis to już sobie sami doczytacie. Pojawił się jednak komentarz, który dotyczył problemu bardziej złożonego. Chciałabym się odnieść do tego problemu, nie odnosząc się jednocześnie do konkretnego komentarza i konkretnej osoby, bo w moim odczuciu problem wychodzi tak na prawdę poza pojedynczy głos w dyskusji.

Pojawiła się kwestia odczucia bycia inicjowanym. Akurat w tym konkretnym komentarzu był poruszany bardzo skomplikowany aspekt całej sprawy, mianowicie inicjacja, co do której istnieje wiele wątpliwości, czy odbyła się prawidłowo, ergo - czy była to inicjacja ważna. Sam temat inicjacji ważnej, nieważnej i wątpliwej chciałabym odłożyć na jakiś zupełnie inny wpis, bo to temat wielce złożony sam w sobie. Chcę jednak zwrócić uwagę na samą kwestią odczucia bycia inicjowanym. Pozwolę sobie zacytować fragment komentarza, który spowodował, że zaczęłam się zastanawiać nad całym zagadnieniem.
"Jeśli inicjacja jest bramą - to ją przekroczyłem :)
Skoro sami Wiccanie (tak zwani Starsi) nie mogą dojść do zgody na temat ważności konkretnej inicjacji - to jej znaczenie zawiera się wyłącznie w odczuciach osoby inicjowanej i tylko jej dotyczy."
I mam trochę zagwostkę z tym zdaniem. Bo z jednej strony - to oczywiste, że osoba, która przechodzi inicjację (czy ważną - to w tym aspekcie kwestia drugorzędna) czuje się potem inicjowana. Ja sama mam odczucie bycia inicjowaną, bo niby czemu nie? Pewnie, że czuję się inicjowana, czuję się zaszczycona, że mogę być kapłanką swoich Bogów.

Z drugiej strony absolutnie nie mogę się zgodzić, że ważność inicjacji zależy wyłącznie od odczuć inicjowanego. Wiem, że tutaj chodzi o szczególny przypadek, ale podtrzymuję swoje zdanie. To z resztą łączy się z moją opinią z tej starej notki, że sama inicjacja sama w sobie nic nie robi. W sensie - możesz sobie mieć odczucie bycia inicjowanym, ale co Ci po tym? Inicjacja nie jest po nic potrzebna, jeśli nie można praktykować Wicca, a Wicca praktykuje się w grupie. Można oczywiście wykorzystywać pewne techniki, poznane podczas nauki w kowenie, ale jeśli nie ma kontynuacji pracy grupowej, to nie jest to praktyka wiccańska.

Znaczenie inicjacji zawiera się nie wyłącznie w odczuciu inicjowanego, ale i w odczuciu grupy. Jak na to nie próbuję spojrzeć - wciąż mi wychodzi, że o znaczeniu i wadze inicjacji decyduje kowen i Rodzina, z którymi się praktykuje, a nie tylko indywidualne odczucia. Są one oczywiście bardzo ważne, ale z samego poczucia nic się nie zrobi, jeśli nie są z tym poczuciem związane poczucie wspólnoty w kowenie i wspólna praktyka.

Czy zatem osoba, która nie pracuje w kowenie, której fakt ważności inicjacji jest kwestionowany przez innych, w tym Starszyznę, jest wiccaninem, czy nie? Inicjacja się odbyła, czy też nie? Nie odpowiem teraz, bo to bardzo złożony problem. Natomiast jestem pewna, że tak skomplikowana kwestia nie znajdzie nigdy odpowiedzi wyłącznie w oparciu o odczucie bycia inicjowanym.
Równie dobrze możemy stwierdzić, że możemy się samoinicjować, a potem mieć odczucie bycia inicjowanym.
Albo też, że samo poczucie bycia inicjowanym starcza za samą inicjację w jakiejkolwiek formie w ogóle.
A potem już tylko obrosnąć różowym futrem.

Ilustracja pochodzi z serwisu Wiccan Together
PS. Pamiętaj, daj łapkę Czarowniczemu Blogowi na Facebooku!