8 sierpnia 2014

Droga czarownicy - część 4 - Wielki Rok

Wiedziałam, że w Stęszewku pojawią się wiccańscy Arcykapłani i Arcykapłanki - osoby, które mogą nauczać, inicjować i prowadzić koweny, ale bynajmniej nie planowałam związywać się w taki sposób z żadnym z nich. Oczywiście, jak pisałam poprzednio, już od wielu miesięcy czułam się, jakbym kręciła się w kółko, na okrągło zdobywała i przetwarzała te same informacje. Z drugiej strony nie chciałam się na nic decydować. Jeszcze nie. Chociaż już byłam pełnoletnia od jakiegoś czasu, to bardzo dużo zmieniało się u mnie prywatnie i rodzinnie, a z niezależnością było tak sobie. Nawet wtedy śmiać mi się chciało z 17-letniej mnie, która wierzyła, że inicjacja w Wicca spłynie na nią, niczym światło z nieba, gdy tylko skończy osiemnastkę! A co dopiero teraz...

Miałam jednak świadomość tego, że wiccanie pozostają często z sobą w kontakcie, że znają się nawzajem, nawet jeśli razem nie praktykują - w końcu jakoś sobie tę linię inicjacyjną przekazują. Myślałam, że być może ktoś mi wskaże kierunek. Może ktoś ma jakichś znajomych w Berlinie? Mój niemiecki co prawda nigdy nie był dobry, a i teraz jest bardzo skostniały, ale czego się nie robi, by spełnić marzenia? Siądę i będę zakuwać. Maile ze słownikiem pisać. Słówka powtarzać. Szlifować gramatykę. W końcu nie będzie aż tak źle, żeby nie móc się porozumieć. A biorąc pod uwagę geografię, Berlin byłby nawet całkiem przyzwoitym kierunkiem - blisko z Poznania, więc i czasowo i (chyba - nie podróżuję za granicę, więc nie jestem pewna) finansowo nie będzie bardzo źle...
No i zupełnie nie wzięłam pod uwagę zakochania od pierwszego wejrzenia.

Pewnie, jestem już dużą dziewczynką - w maju 2008 mam już 21 lat (sic!), więc w bajki nie wierzę. Przynajmniej nie w takie o księciu na białym koniu, który uratuje księżniczkę z wieży i będą żyli długo i szczęśliwie. Myślałam, że nigdy nie spotka mnie takie uczucie, że patrzę na kogoś i wiem. A jednak patrzę na Agni i Mike'a Keelingów, wstydzę się jeszcze z nimi rozmawiać, ale biorę udział w rytuale, który przygotowali dla uczestników konferencji i jest to coś... no trudno mi opisać to słowami, bo jeszcze się tak nie czułam. Po prostu patrzę na nich i wiem. Berlin i inne opcje znikają w mgnieniu oka.

Spotkałam wiele osób i poznałam wielu nowych przyjaciół tamtej wiosny (z wieloma przyjaźnię się do dziś), ale to chyba naturalne, że akurat to spotkanie najbardziej utkwiło mi w pamięci, nawet jeśli zabrakło mi śmiałości, żeby wtedy w ogóle jakoś zagadać. Pamiętam przede wszystkim ten otwarty rytuał, kilka wymienionych zdań i wielką bitwę z myślami po powrocie do domu. Zamknęłam się nieco w sobie i zastanawiałam się wciąż i wciąż i w kółko, czy aby na pewno jestem pewna, co chcę zrobić i teraz już mogę z pewnością stwierdzić, że nie wiedziałam. Właściwie nie wiem, co wtedy sobie myślałam, chyba generalnie mało wtedy myślałam, bardziej czułam. Nie miałam pojęcia, dokąd mnie to zaprowadzi, jak będę praktykować w odległej Anglii i w zasadzie jak to będzie wyglądało dalej, już po mojej inicjacji. Wiedziałam tyle tylko, że chcę być inicjowana i że spotkałam odpowiednich ludzi.

Ta bitwa z myślami, zanim zdołałam w ogóle podjąć jakieś kroki w jakimś kierunku, trwała dobre trzy miesiące, zanim się odezwałam internetowo z prośbą o pomoc i wskazanie drogi. Droga jest prosta - muszę poprosić o inicjację przyszłego inicjatora. I - jakkolwiek sama często powtarzam, że absolutnie nie wolno prosić o inicjację mailem, bo to nie wypada, bo to zbyt poważna sprawa i że trzeba poznać dobrze arcykapłanów i kowen - to to właśnie robię. Popełniam największe w swoim życiu faux-pas.
Po krótkiej wymianie maili, przy której jestem tak zestresowana i podekscytowana jednocześnie, że drżę jak napięta struna a napisanie jednego akapitu zajmuje mi około godziny, dostaję formalne potwierdzenie.
Zostanę inicjowana w Wicca.

Wielokrotnie o tym mówiłam, ale jeszcze raz to napiszę.
Jestem moim inicjatorom niezwykle wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobili, ale szczególnie za to, że w ogóle zechcieli mnie przyjąć. Dzisiaj wiem, jak straszną gafę popełniłam, zwłaszcza w stosunku do ludzi, którzy mnie praktycznie nie znali. Dzisiaj już wiem, że ja absolutnie nie zgodziłabym się przyjąć osoby praktycznie obcej, zwłaszcza takiej, która zgłasza się do mnie mailowo. Wiem, jakim aktem zaufania to musiało być i starałam się go nie zawieść, chociaż pewnie nie zawsze mi się to udawało.
Dziękuję

Jednak wiadomo, że zanim do inicjacji dojdzie, trzeba się do niej przygotować. Staram się więc utrzymywać kontakt z moimi nauczycielami na tyle, na ile jest to możliwe, wypełniać uczciwie ich prośby i polecenia. Szybko wiadomo, że prawdopodobnie będziemy mieli polski kowen - na szkolenie dochodzi stopniowo kilka innych osób i wszystko wydaje się zmierzać w dobrym, rozwojowym kierunku.
Dużo dzieje się też w moim życiu pozamagicznym. Nie rozwodząc się nad tym zbytnio, zmienia się ono dość dynamicznie, a ja sama jestem po prostu nieznośna. No cóż... widać taki etap też musiał mieć miejsce.

W maju 2009 roku ma miejsce kolejna konferencja PFI PL w Stęszewku. Wrażenia ponownie pozostają po niej niesamowite, jednak wiadomo, że nie aż tak gwałtowne, jak za pierwszym razem. W każdym razie jakoś czuję się pewniej i nie tak nieśmiało jak wcześniej.

W wakacje po zdaniu licencjatu a przed rozpoczęciem dwuletnich studiów magisterskich wyprowadzam się z domu rodzinnego do Poznania. Wciąż mam jeszcze kilka tygodni, które w dużej mierze spędzam w samotności, na medytacji i wypoczynku.

W końcu następuje Ten Dzień - dzień spełnienia kilku lat marzeń i ciężkiej pracy. Dzień Inicjacji w Wicca. Może i mogłabym coś o nim napisać, ale chcę go zatrzymać dla siebie. Największy i najbardziej emocjonujący dzień mojego całego życia.
Najważniejszy wieczór, jaki kiedykolwiek się dla mnie wydarzył.

21 sierpnia 2009 roku

Archiwum prywatne

3 komentarze:

  1. Pamiętam, jak robiłam to zdjęcie :-D Piękny dzień :-D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja pamietam to spojrzenie na konferencji podczas rytualu - takie niesamowite, glebokie porozumienie. Tez w zyciu nikogo nie przyjelabym na nauke gdyby prosil emailowo - ale tamto spojrzenie zrobilo swoje, wiedzialam ze mozemy zaufac. Fotka super - nawet nie wiedzialm ze Mojmir ja zrobil. Na tle zajaczkow w dodatku :) Agni

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak zwana "fotka z bananem", ze względu na uśmiech szerokopaszczowy ^^
    To był niesamowity rok i najbardziej niesamowity dzień! Mojmira ma rację - miło tak powspominać :)

    OdpowiedzUsuń