Muszę się Wam przyznać, że mimo tego, jak niesamowite było to wydarzenie, ostatnie półcieniowe zaćmienie Księżyca w Pełni przeżyłam niezbyt dobrze. Piątek i sobota były dla mnie jakoś tą pełnią strasznie ciężkie, ale ich całość jakby skryła się w cieniu ziemi. Dlatego minęły jak mgnienie oka, nie pozostawiając niczego dobrego. Może to i dobrze, bo to raczej nie były najfajniejsze dwa dni tego miesiąca...
Zwierzę się Wam, choć wiele osób już to wie, że nie lubię pełni Księżyca. Bardzo źle na nie reagują moje emocje, mój umysł, a nawet moje ciało. Czuję się wtedy przepełniona do przesady, jakby "wzdęta", nadmuchana, a do tego ciężka, jak misa wypełniona po brzegi, z której się aż wylewa. Czuję za każdym razem, jak w kościach, mięśniach i żołądku gromadzi się moje zmęczenie, zbierane przez poprzednie 2 tygodnie, od nowiu. Ale tym razem, to była jakaś katastrofa...
Kierowany dumą (ale i pychą) Lew, w którego znaku znalazł się Księżyc, użyczył mi i mojemu comiesięcznemu przemęczeniu swojej potęgi, wielkości i swojego egoizmu zarazem. A z drugiej strony Ziemia ładnie skryła tę lwią pełnię w swoim cieniu tak, że zamiast wybuchu, do którego jestem przyzwyczajona i z którym wiem, jak sobie poradzić, wyszło zupełnie inaczej. Zaczęło wrzeć - cicho i pod powierzchnią, ale powoli.
To strasznie męczące, kiedy tak człowiekowi pod powierzchnią coś wrze, a nie chce wybuchnąć, spalić się jak fajerwerk i odejść w spokoju. Za to takie dwudniowe wrzenie wyczerpuje - fizycznie i psychicznie. To okropne uczucie, kiedy człowiek czuje się źle, ale zwykłe metody radzenia sobie z tym nie działają. Mięśnie i kości bolą, łzy napływają do oczu, a mimo tego - to jeszcze nie to, jeszcze nie ten oczyszczający wybuch, który pozwoli zrzucić wszystko ze środka gdzieś w tę zmniejszającą się i zabierającą ze sobą tarczę, lecz powolne sączenie ze szczeliny. Lew uczepiony pazurami status quo i nie mogący odpuścić swojego JA, MOJE, CHCĘ, żerujący na napięciu poprzednich dni.
Na szczęście jest czekolada. Ona zawsze działa. Czekolada działa cuda zawsze. I jeszcze dobre filmy. I najważniejsze - przyjaciele, którym można się zwierzyć, że Ci kiepsko.
No i po dwóch dniach wrzenia w końcu wróciłam do normalnej siebie. Czas pełni i zaćmienia minął.
I na szczęście w przyszłym miesiącu nie zapowiadają się podobne rewelacje...
0 komentarze:
Prześlij komentarz