Pewnie wpis jest trochę spóźniony, bo cała afera miała miejsce jakiś tydzień temu, ale kurczę, czuję że muszę, koniecznie muszę wtrącić swoje trzy grosze. Bo oto bardzo zajęta wyznaniem wiary (najczęściej swojej, ale też często i cudzej) część Facebooka w towarzystwie tej najbardziej prawej i najskrajniej lewej strony Internetu zaczęła wrzeć.
Oto Europejski Trybunał Praw Człowieka zakaże nam chrzczenia dzieci.
Kopiuję i wklejam... i nie sprawdzam
Artykuł od razu znalazł się w Internetu najdzikszych przestrzeniach, zwłaszcza polskich, bo u nas dzieci chrzcić trzeba i basta, choć z drugiej strony niektórzy wklejali linki na swoje "walle" z westchnieniem (i kliknięciem) ulgi. Nikt się nie przejmował, że powaga i renoma stron publikujących ten news (np. tu lub tu) może być delikatnie dyskusyjna. Byli i nawet tacy odważni, którzy zdecydowali się zaciągnąć temat na forum Frondy czy forum Racjonalisty. Pewnie myśleli, że ich współforumowicze będą przerażeni / przeszczęśliwi (nieodpowiednie skreślić), przeczytawszy nowiny.
Nie wiem, ile razy już o tym pisałam, ale jedna rzecz się zmieniła. Głupota i ignorancja ludzi, którzy widząc "hot newsa" kopiują go i udostępniają bez żadnej weryfikacji, czy to ma sens, kto opublikował wiadomość, dlaczego Sąd w Strasburgu wydał taki wyrok i w jakiej właściwie sprawie już mnie nie przerażają ani nie złoszczą. To już po prostu robi się nudne. Po tym, jak Jaruzelski Schroedingera był jednocześnie żywy i martwy już nic mnie nie przerazi w materii niesprawdzonych newsów. Dobrze, że choć w obliczu ostatnich śmierci znanych osób, media i internauci czekali na wiarygodne potwierdzenia tych okropnych wieści. Z drugiej strony istnieje jakiś problem z nauką przez analogię i wyciąganie wniosków w sprawie innych tematów.
Historia prawdziwa
W krótkich żołnierskich słowach o co na prawdę chodziło możecie (po angielsku) przeczytać TUTAJ. Streszczę sprawę po polsku w kilku zdaniach. Cały ambaras zaczął się od pewnej Włoszki, która zgodziła się na chrzest swojego dziecka pod presją męża i rodziny. Chciała się jednak z tego wycofać uważając, że jako matka ma do tego prawo i unieważnić chrzest maleństwa. Jednak wszystkie włoskie instancje kościelne i państwowe stwierdziły, że nie ma takiej możliwości. Po wykorzystaniu całej drogi legislacyjnej w swoim kraju, pani ta złożyła skargę do Strasburga i sąd ten przyznał jej rację - ona sama miała prawo sprzeciwiać się chrzczeniu dziecka, ograniczono, za pośrednictwem nacisków, jej prawo do wychowania dziecka w zgodzie ze swoim sumieniem, jak również ograniczono prawo do wychowania i własnej myśli religijnej i sumienia (do których prawo dzieci mają na mocy Konwencji o Prawach Dziecka) tego konkretnego dziecka. Nie ma to natomiast zastosowania w przypadku żadnych innych dzieci. Koniec pieśni.
I co mam o tym myśleć?
Dyskusje roiły się przerozmaite i różne były argumenty w tej sprawie. Wiele ludzi było przerażonych, że aborcję to można, a chrztu to nie. Że polanie wodą dziecka nie szkodzi. Że prawo dziecka nie może ograniczać prawa rodzica. Że "a u was Murzynów biją" - był najczęściej wysuwanym argumentem. Inne strony mówiły o "końcu kościelnej dyktatury" i "powrocie do normalności" względnie, że każdy powinien decydować za siebie (przy czym jakby dzieci decydowały za siebie o wszystkim, to nasze społeczeństwo marnie by wyglądało...).
A ja wracam myślami do tego, od czego oryginalnie zaczęła się cała sprawa (próby unieważnienia katolickiego chrztu) i myślę sobie tak: rodzice przecież zła dziecku wyrządzać nie chcą - co do zasady. Czasem się nie uda, prawda, ale generalnie i ogólnie rodzice starają się. Życzą jak najlepiej. Nie dziwię się więc, że włoska mama, pod siłą argumentów o zbawieniu duszy nieśmiertelnej i katolickiej tradycji, ugięła się. Ochlapanie wodą to jeszcze nie jest wielka tragedia (choć pamiętajmy, że w niektórych wspólnotach dziecko zanurza się w całości, co już może jakąś traumę wywołać). W końcu dodatkowa magiczna ochrona przed złem, demonem i cierpieniem wiecznym to zawsze plus dla malucha, jeśli w moc takiej ochrony rodzic wierzy. Ale nie w tym diabeł siedzi. Tylko w szczegółach.
W szczegółach, spisanych w kościelnych dokumentach.
Bo odtąd wielka, bogata, skorumpowana, międzynarodowa machina ma takiego dzidziusia imię, nazwisko, datę urodzenia, dane rodziców i dane chrzestnych - czyli krewnych lub przyjaciół rodziców. I ma je już na zawsze. I nie możesz kazać im wykreślić swoich danych z ich bazy danych jak każdej innej firmie, bo... no po prostu nie. Jeśli chcesz wystąpić z tej machiny i tak nie odzyskasz władzy nad swoimi danymi - niezależnie czy drogą apostazji czy "wystąpienia włoskiego", sprawa kończy się na dokonaniu adnotacji przy twoich danych. I Generalny Inspektorat Ochrony Danych Osobowych nie może interweniować, bo... no po prostu nie (choć trwają rozpoznania przed NSA, to wciąż jednoznacznych postępów brak).
I tak Święta Matka Kościół wciąż podaje liczbę katolików w kraju na podstawie osób ochrzczonych, wciąż ma twoje dane i wciąż nie ma jak się przed tym wymiksować, jak tylko długimi, męczącymi procesami z sądami międzynarodowymi włącznie. O ile się uda. Nawet jeśli ostatni raz byłeś na mszy w wieku 5 lat. Fajnie, co nie?
I to jest całym sednem wyroku ze Strasburga. Nie to, że chrzest, zamiast być źródłem wody życia wiecznego jest dla nas biczem i łańcuchem, bo tego się dowiadujemy sięgają do bagiennych stronek zamiast głębokich i rzetelnych źródeł informacji. Ale to, że w ogóle było potrzeba tej sprawy i awantury wszechinternetowej, rozwleczonej międzynarodowo, żeby jedna osoba mogła wycofać się z wielkiej, bogatej, skorumpowanej machiny.
Czasem więc jednak warto zajrzeć, co się kryje pod płaszczykiem emocjonalnego tekstu o żydohomokomunie tudzież wyzwolicielach wolnomyślicieli. Prawdziwe historie są naprawdę często ciekawsze i ważniejsze, niż się wydaje w "szerowanym linku".
Fotografia pochodzi ze strony Archiwum Archidiecezji w Katowicach |
PS. Zapraszam również na stronę Bloga Czarowniczego na Facebooku!
0 komentarze:
Prześlij komentarz