30 października 2014

Nagrobek dla Ray Bone

Już jutro Samhain - Święto, kiedy wiccanie, tak, jak wszyscy inni ludzie wspominają swoich bliskich zmarłych - przede wszystkim rodzinę i przyjaciół, którzy odeszli za Zasłonę przed nami, ale również naszych duchowych przodków. Naszą wiccańską starszyznę, która odeszła do Krainy Lata, by, mamy nadzieję, powrócić na tę Ziemię w przyszłości.

Ponad 13 lat temu odeszła od nas również Eleanor "Ray" Bone - wieloletnia Arcykapłanka w kowenie Geralda Gardnera, założycielka wielu innych kowenów, przodkini wielu garnerian w Europie, jeśli nie większości. Kobieta, która ocaliła grób Gardnera sama została pochowana w nieoznaczonej mogile.
Dlatego cieszę się, że powstała taka piękna inicjatywa, jak Fundusz Pamięci Eleanor Bone.

Wszystkich szczerze zachęcam z zapoznaniem się ze stroną internetową Eleanor Bone Memorial Fund - poniżej tłumaczenie części informacji z niej.


Eleanor "Ray" Bone jest ważną postacią w historii Wicca. Inicjowana przez Geralda B. Gardnera, przez wiele dekad Eleanor była Arcykapłanką w kowenie w Londynie. Jest często nazywana Matriarchinią Europejskiej Wicca, ponieważ korzenie większości gardnerian w Europie sięgają do kowenu Ray Bone. Eleanor Bone była oddana Geraldowi Gardnerowi i w 1968 roku podjęła podróż do północnej Afryki, by odwiedzić jego grób w Tusie. Tam dowiedziała się, że wkrótce cmentarz zostanie zamknięty, groby - usunięte, a teren przekształcony będzie w publiczny park. Zebrała fundusze w wiccańskiej społeczności, by zapewnić przeniesienie szczątków i nagrobka Geralda Gardnera na cmentarz, znajdujący się w pobliżu starożytnej Kartaginy, gdzie wciąż można go odnaleźć.

We wczesnych latach 70-tych, Eleanor przeniosła się do Cumbrii, by spędzić pozostałe lata swojego życia w tej części północno-zachodniej Anglii, którą tak bardzo kochała. Kiedy zmarła 21-go sierpnia 2001 roku, nie miała już kontaktu ze swoimi inicjowanymi, z których wielu było w podeszłym wieku lub odeszli przed nią. Eleanor nie miała żadnych funduszy ani rodziny, która zapłaciłaby koszty pogrzebu. Została pogrzebana na tyłach cmentarza komunalnego w Garrigill w mogile bez nagrobka.

Fundusz Pamięci Eleanor Bone został ustanowiony, by zebrać 2000 funtów na zakup i uczczenie Eleanor w taki sam sposób, jak ona uczciła pamięć Geralda Gardnera, by zapewnić, że jej grób zostanie oznaczony i będzie mógł być odwiedzany przez kolejne pokolenia. Z Waszą pomocą będziemy mogli wznieść jej nagrobek w sobotę, 20-tego sierpnia 2015 roku, 14 lat po tym, jak odeszła do Krainy Lata.

Fundusz został ustanowiony by zebrać dotacje, duże i małe, od osób, które kochają Rzemiosło tak, jak Eleanor je kochała i które chcą uczcić jej pamięć. Wszyscy Ci, którzy dokonają takiego wkładu, zostaną wymienieni, wraz z ich osobistymi wiadomościami, w dokumencie pamięci Eleanor. Zaprosimy wszystkich darczyńców na dzień pamięci Ray Bone, na sobotę, 20 sierpnia 2015 roku. Więcej szczegółów podamy bliżej wyznaczonej daty.

Wszystkie przesłane fundusze będą przekazane wyłącznie na pokrycie kosztów nagrobka Eleanor Bone. Członkowie komitetu oddają swój czas i wysiłek za darmo. Jeśli uda zebrać się więcej pieniędzy, niż będzie kosztował nagrobek, cała kwota zostanie przeznaczona na organizację dnia pamięci i utrzymanie grobu w przyszłości.

Ilustracja z witryny Eleanor Bone Memorial Fund

29 października 2014

Dyniohisteria

Samhain się zbliża, a więc tradycyjna, coroczna, halloweenowa histeria trwa w najlepsze. W związku z tym zaczęłam się zastanawiać jak długo mamy w Polsce obecną postać Walentynek - tą z kiczowatymi czerwonymi serduszkami i zalewem tanich komedii romantycznych w kinie i telewizji. Wyszło mi, że walę-tynkowe kartki walały się już po mojej podstawówce, roznoszone przez posłańców z samorządu, co oznacza, że obchody Dnia Kiczu i Serduszek mamy nad Wisłą (wstyd się przyznać) przynajmniej 20 lat. Dlaczego o tym w kontekście Halloween?

Jak co roku pod koniec października przewala się przez kraj guano-burza związana z obchodami Wszystkich Świętych na amerykańską modłę. Jak każda guano-burza polega ona na werbalnym i (częściej) klawiaturowym obrzucaniu się owym guanem różnych frakcji, czyli miłośników i kilku rodzajów hejterów i jest kompletnie bez sensu. Halloween wydaje się być lubiane przede wszystkim przez dzieci, które mają dodatkowy dzień w roku, żeby założyć dziwne przebrania i spożyć nadmiar cukru (obok kolędowania i baliku karnawałowego), a także studenci i inna młodzież, która ma dodatkowy dzień w roku, żeby założyć dziwne przebrania i spożyć nadmiar alkoholu (jakby w ogóle potrzebowali do tego pretekstu). Stron przeciwnych jest więcej, między innymi:
- Święta Matka Kościół Rzymski, bo to zabawa w okultyzm, kult śmierci, pogańskie obrzędy, zbliżenie do Satanizmu i wypaczanie dziecięcej psychiki i estetyki
- Miłośnicy Polskiej Tradycji - nie mniej Świętej, bo do śmierci, zmarłych, grobów i zniczy na nich należy odnosić się z szacunkiem, czcią, zadęciem oraz umartwianiem się i smutaniem, przy obowiązkowym grobingu w najlepszym futrze
- Zwolennicy Dziadów Mickiewiczowskich, bo to dopiero było klimaciarskie, przemawiające do Duszy Polskiej i kompletnie niezgodne z historycznym... czymkolwiek
- Rodzimowiercy Prawdziwi - czyli ci, co o obchodzeniu Dziadów i pochodzeniu znicza (ogniska rozpalanego na kurhanie) będą wypisywać na NK, Facebooku i w komentarzach na Onecie, na złość dyniowej propagandzie.

Tak, cały powyższy akapit miał ośmieszyć wszystkie strony tej nierozwiązywalnej dyskusji. I niepotrzebnej przy okazji - Halloween już bowiem stało się faktem i już go nie usuniemy, podobnie jak Walentynek, z prostego powodu. Bo można na tym zarobić. To kolejna strona konfliktu, nie obsmarowałam jej wyżej, bo pojawia się przy okazji dosłownie wszystkiego - hejterzy konsumpcjonizmu. W sumie nie trudno przyznać im chociaż część racji - dzisiaj da się zarobić na wszystkim. I na Samhain, Dziadach, Wszystkich Świętych i Halloween. I na świętym Walentym też. Można więc co najwyżej zatrzymać się chwilę nad problemem i uronić łzę nad stwierdzeniem, że wszystko można kupić i sprzedać.

Jednak warto nabrać też więcej dystansu i nie przejmować się tak dyniowo-zniczową histerią. Wszak w całej walentynkowej awanturze, Miłości - tej wielkiej, prawdziwej, nie udało się i nigdy nie uda skomercjalizować.
Nie bójcie się więc - Śmierci też się nie da.

Ilustracja pochodzi z archiwum prywatnego.
PS. Wszyscy łapki w górę dla Bloga Czarowniczego na Facebooku! Tam informacja o nowych wpisach zawsze trafia najszybciej!

PPS. WKD na występach gościnnych w Poznaniu! Poznańskie Spotkanie Wiccańskiego Kręgu Doświadczeń odbędzie się w sobotę, 8 listopada, spotykamy się o 13:00 na Starym Rynku pod Pręgierzem. Do zobaczenia!

27 października 2014

Zadawaj głupie pytania

Dzisiaj wpis będący jedną wielką prośbą.
Zadawajcie pytania. Zawsze. Nawet te głupie.

Pytania to najwspanialsze narzędzie pozwalające nam poznawać i weryfikować rzeczywistość. Trudno poznać otaczający nas świat bez weryfikowania go za pomocą pytań i uzyskiwania na nie odpowiedzi. Znaczy owszem, można, ale wtedy się jest strasznie nudnym, pozbawionym jakichkolwiek zainteresowań człowiekiem.

Tymczasem wiele osób interesujących się Wicca, czy też magią albo pogaństwem z jakiegoś powodu pytań nie zadaje. Owszem - czytają książki, strony w Internecie, a nawet słuchają wykładów czy rozmów na spotkaniach. Ale jak zweryfikować, czy te źródła są rzetelne, czy nie, jeśli nie sprawdzisz tych informacji gdzie indziej? Jeśli nie pogadasz z wiccanami? Jeśli nie zadasz pytań arcykapłanom?

Często zastanawiam się, skąd niezadawanie pytań wynika i mam kilka swoich typów.
Po pierwsze - że ludzie się boją. Że wstydzą się przyjść na spotkanie albo zagadać na forum. Boją się, że będą posądzeni o bycie flufikiem. Co jest z resztą trochę bez sensu, bo przecież świeżak to nie to, co flufik. Poza tym mam wrażenie, że zapominamy trochę o tym, że każdy, największy nawet arcykapłan też był kiedyś młody, albo głupi, albo najczęściej jedno i drugie. Jeśli twierdzi inaczej - to pewnie zwyczajnie się kryje, bo nie chce, żeby wyszło, że było kiedyś flufikiem - i tak się kółeczko nakręca.
Wiem też, że są przypadku grup i forów, na których za zadanie "świeżakowego" pytania można dostać ochrzan, więc ludzie się tym bardziej boją i wstydzą... Tylko czego? Że będzie siara z powodu pytania zawieszonego w cyberprzestrzeni, zadanego pod pseudonimem? Jeśli ktoś nie potrafi odpowiedzieć merytorycznie na zadane przez osobę nową w temacie pytanie, to on powinien się wstydzić. Wielcy mędrcy i arcykapłani, którzy nie umieją odpowiedzieć na pytania świeżaka - to dopiero jest siara.

Trochę inna jest kwestia w przypadku, gdy nie padają pytania najważniejsze.
Pojawiają się czasem pytania o kompletne podstawy, o to, jak świętować jakie święto, albo zwyczajnie takie, na które już ktoś odpowiedział. Mam nadzieję, że rozumienie, kochani Czytelnicy i kochane Czytelniczki, że jednak najłatwiejszym rozwiązaniem jest w takiej sytuacji odesłanie zainteresowaną osobę do odpowiednich źródeł. Pominę w tej chwili kwestię samodzielnego zdobywania źródeł, bo po to zadaje się pytania, aby osoba mająca odpowiednią wiedzę o rzetelnych źródeł odesłała nas do takiego porządnego źródła właśnie. I to przydarza mi się dość często, natomiast ekstremalnie rzadko zdarza się, że ktoś wraca i zadaje pytania do tekstu. Interesuje się. Chce wiedzę pogłębiać, a nie zadowala się tylko tym, co ma przed oczami. A może ktoś - zgodnie z puntem powyżej - boi się, że jeśli okaże się, że czegoś nie zrozumiał, to będzie siara? Nie przejmujcie się. Tekst nie musi odpowiadać na wszystkie Wasze pytania w stu procentach. Nie wahajcie się zadawać pytań do niego. Nie musicie też zdobyć nie wiadomo jakiej wiedzy, żeby móc się odezwać w rozmowie forumowej czy na spotkaniu. Na prawdę, przeczytanie jednego-dwóch tekstów wystarczy, by można było wyrazić swoją opinię i zadać pytania o opinie innych osób.

Kolejnym powodem, dla którego zauważam, że ludzie czasem krygują się przed zadawaniem pytań wiccanom to kwestia strachu przed popełnieniem gafy towarzyskiej. Dla mnie jest całkowicie zrozumiałe, że najbardziej interesujące w Wicca jest to, co dotyczy rytuału i tajemnicy wiccańskiej - w końcu to mnie do Wicca przyciągnęło, więc oczywiste jest dla mnie, że ludzie będą zadawać na ten temat pytania. Zawsze staram się na nie odpowiadać na tyle, na ile mogę, a jeśli mogę - mówię ze spokojem "o tym nie będziemy rozmawiać". Tak jakoś się stało, że ludzie zrobili się trochę przewrażliwieni i są osoby, które boją się urazić wiccańskie uczucia, naruszyć tabu. A ja Wam powiem tak - macie prawo zadać pytanie o cokolwiek. Może się stać tak, że nie na wszystkie dostaniecie odpowiedzi, ale one mimo to mogą paść - nic się strasznego nie stanie, więc przestańcie się bać. A jeśli ktoś się kiedyś na Was za takie pytanie obraził - to jest bucem i tyle.

Jest jednak taka kategoria pytań, których ludzie nie zadają, ale które słyszą i przyjmują je za twierdzenia. Przykład? "Po co komu kowen, skoro można wszystko zrobić samemu?" Wielokrotnie zetknęłam się z tym, że takiego zdania nie traktowano jak pytanie, na które oczekuje się odpowiedzi, ale argumentu, który załatwia sprawę. Zastanów się wtedy, jeśli chcesz takiego argumentu użyć, czy aby na pewno nie powinieneś raczej właśnie takiego zadać pytania.

Tak więc ludzie, kochani, zadawajcie pytania! Zawsze!
Te głupie, te naiwne, te skomplikowane, te na granicy tabu i za tą granicą.
O to, gdzie szukać informacji, co znaczy przeczytany tekst, o interpretacje innych.
Nie bójcie się dyskusji, spotkań, forów, rozmów, bo to dzięki nim zdobywa się najwięcej wiedzy.

Bo jeśli odrzucisz najlepsze narzędzie do weryfikowania rzeczywistości - jaki inny sposób Ci zostaje?


PS. Nie zapomnijcie polubić Bloga Czarowniczego na Facebooku !

24 października 2014

Prawo już nie obowiązuje!

W telewizji o TYM (TUTAJ inny opis tej samej sytuacji) nie mówili, bo wszystkie inne sprawy przesłoniła tragedia związana z wybuchem gazu w Katowicach. Oczywiście to bardzo przykra historia i zawsze niezmiernie smutnym jest, gdy ludzkie życie tak po prostu, przypadkowo gaśnie. Wydaje mi się jednak, że news o trzech ofiarach nie odbiłby się tak głosnym echem, gdyby to nie była rodzina dziennikarzy. Tymczasem zupełnie bokiem przemknął tekst, że są w tym kraju ludzie, którzy uważają, że prawo ich nie dotyczy... bo nie.

Tak, ja wiem, że ojciec (w sumie nie wiem czyj, bo nie mój) Tadeusz jest osobą specyficzną, że nikt go nie traktuje, a przynajmniej nie powinien traktować poważnie. Swoją drogą, to niepokojące, że dotąd jakoś upiekały mu się kolejne antysemickie i antypaństwowe wypowiedzi tylko dlatego, że jest szaleńcem - szaleńcy bywają szalenie niebezpieczni. Pan Tadeusz zaś tak się w swoim szaleństwie rozsmakował i zauważył, że jest w nim metoda, aż zaczął wyrażać swoje myśli tak na serio-serio. Według nich prawo nie obowiązuje katolików. W myśl tego, że Hitler również ustanawiał prawo katolik powinien prawo stanowione olewać.

Nie wiem, jaka to inna złowieszcza myśl matka na świat wydała tę potworną matkę córkę. Nieznajomość Biblii może? Bo wiecie, Biblia mówi o tym, że człowiek prawy uważając, że prawo stanowione jest złe, powinien je złamać... ale z całymi konsekwencjami, włącznie z pójściem do więzienia (słusznie w oczach prawa, ale niesłusznie w oczach Boga), poniżeniem, ukrzyżowaniem i śmiercią włącznie. Bo prawo obowiązuje wszystkich, nagrodę można co najwyżej odebrać po śmierci, a nie po wykrzyczeniu w twarz szefowi KRRiT swojej pokręconej logiki.

Co gorsza jednak, zdaje się, że pan Tadeusz ma rację. Oto bowiem po raz kolejny odrzucono wniosek KLPSu o zarejestrowanie go jako formalnego związku wyznaniowego. Odmowa zawierała te same argumenty, co pierwsza, do tego stopnia, że prawdę mówiąc miałam przez chwilę wrażenie, że pomyliłam linki i czytam znów to samo - o ilości wiary w wierze (jakim prawem?), o elementach prześmiewczych i wzorowanych na innych (wyrzućmy z rejestru protestantów!) i o ekspertyzie biegłych, która nawet nie powinna powstać. Sąd przecież po to nakazał powtórne rozpatrzenie wniosku, żeby się wyżej wymienionych błędów, wypunktowanych przez sąd, ustrzec. Okazuje się więc, że, w myśl pana Tadeusza, wyrok sądu można se, od tak, zignorować, jak Ci coś ideologicznie nie pasuje.

Mimo to wiara moja pozostaje niezłomna i wierzę, że w końcu urzędnicy, sędziowie, prokuratorzy i katolicy opamiętają się, dotknięci Wysokowęglowodanową Macką. Że w końcu będą traktować wszystkich nawołujących do przemocy i łamania prawa - równo, jak również wszystkich obywateli, chcących legalnie demonstrować swoje wyznanie - równo. I że pierwsi trafią do aresztu, a drudzy - do rejestru.

Ramen!

21 października 2014

Bez kija i marchewki

Wielokrotnie słyszałam opinie ateistów, że religia jest nam potrzebna po to, żeby wyznaczać ludziom moralność. W końcu większość religii ma jakiś-tam dekalog czy inny system zasad, którego należy przestrzegać, żeby być lepszym wyznawcą i osiągnąć jakiś cel (niebo, nirwanę), a w przeciwnym razie spotka człowieka kara. Więc jak się odrzuca bajki o boziach w niebiesiech, to system etyczny jest tym, co pozostaje w religii wartościowego. Kiedy zaś zapytałam - "A co jeśli religia jest społecznie amoralna? Jeśli nie wyznacza takich standardów?"

Dzisiaj będzie o tym jak ja widzę "amoralność" i dlaczego uważam, że Wicca jest amoralna. Temat jest dość trudny i kontrowersyjny, dlatego chcę podkreślić (co chyba nie powinno wymagać podkreślenia, skoro to mój prywatny blog, ale na wszelki), że to mój prywatny blog a więc i moje prywatne zdanie. Pewnie wiele osób się ze mną zgodzi, a jeszcze więcej nie. Ja zawsze jestem na dyskusję otwarta, więc bardzo chętnie o tym podyskutuję, ale z zaznaczeniem, że możemy się dalej nie zgadzać i mimo to rozejść się w pokoju.

Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że nie stosuję pełnej, słownikowej definicji amoralności i że w zasadnie nauki społeczne i etyczne podchodzą do tej kwestii inaczej. Że dla nich amoralnoćć jest zasadniczo równa antymoralności, czy też immoralności. Ja natomiast pozwolę sobie używać swoich własnych definicji (bo na moim prywatnym blogu mi wolno ;) ), dla odróżnienia wrzucając "amoralność" w cudzysłów, żebyście nie myśleli, że poprawiam naukowców, którzy się znają lepiej. Nie poprawiam. Potrzebuję jakiejś nazwy, a ta wydaje mi się najlepsza.

Czymże jest więc ta "amoralność" według mojej, odautorskiej definicji? To cecha, która oznacza, że coś (lub ktoś) nie wyraża stanowiska w sprawie moralności. Oczywiście to bynajmniej nie stawia "amoralności" w opozycji do moralności! "A-" nie znaczy "anty-" albo "nie-". Kwestia czy coś jest niemoralne lub moralne - to już jest kwestia pewnego stosunku do moralności. "Amoralność" mówi "meh..." i to w sumie tyle. Trochę to można porównać do zachowań aspołecznych. Zachowania społeczne to zachowania w pewnej wspólnocie, tę wspólnotę scalającą, zachowania według reguł tej wspólnoty. Antyspołeczne - to rozwalanie tejże wspólnoty, okazywanie otwartej wrogości i agresji do jej członków i norm. Człowiek aspołeczny zaś jest trochę jak introwertyk. W sensie - siedzi w tym samym pokoju, ale na drugim jego końcu i w zasadzie jego stosunek to reszty grupy, to właśnie takie "meh...".

Dlaczego uważam, że Wicca jest "amoralna" - w sensie przytoczonej wyżej definicji? Bo jej stosunek do moralności w zasadzie jest nijaki. Oczywiście, zawiera wskazówki odnośnie tego, co jest moralne i etyczne. W Prawie Trójpowrotu daje wskazówkę o konsekwencjach. W Wiccańskiej Poradzie podpowiada, kiedy mamy się wstrzymać od działania (kiedy możemy kogoś skrzywdzić). Są i inne teksty rytualne, które podpowiadają nam, co jest miłe naszym Bogom, jakich zasad powinno się przestrzegać... tylko że to wszystko jest trochę "meh". Znaczy ani nie czeka nas za to niebo, nirwana, ani nie ma piekła czy piorunów, które mogłyby być taką karą. Kwestia zaświatów jest w Wicca kwestią osobistej interpretacji, więc i nie może być mowy o odgórnej wizji tego, czy czeka nas po śmierci kara czy nagroda, Sąd Ostateczny czy Boska Łaska. Oczywiście dla logicznie zorganizowanego umysłu jeśli Bogowie nas ładnie o coś proszą, jeśli praktykuje się religię, która w wielu założeniach dąży do pewnej harmonii z naturą i równowagi, jeśli ma się bezpośredni kontakt z boskością, z energiami duchów i bogów, to naturalnym jest, że człowiek stara się być coraz lepszym. Stawia sobie poprzeczkę coraz wyżej. Problem w tym, że Bogowie Wicca bynajmniej tego nie ułatwiają - wręcz przeciwnie.

W Wicca nie ma łatwych, prostych odpowiedzi na to, co jest dobre a co złe. Nie ma jednoznacznie określonego systemu moralności - stąd użyłabym pojęcia, że Wicca w swojej naturze jest "amoralna" - nie zajmuje jasnego stanowiska. Nie znaczy to jednak wcale, że wiccanie są ludźmi "amoralnymi" lub (co gorsza) niemoralnymi - w żadnym wypadku! Wicca w swojej amoralności wręcz zachęca do tego, by zachowywać się moralnie i etycznie. Zwróćcie uwagę, że właśnie przez brak jednoznacznych reguł, przykazań, katechizmów, punktów i gotowych, dostarczonych przez "górę hierarchii" nakazów i zakazów, przez brak absolutnych dobra i zła, wiccanin musi się cały czas zastanawiać. Cały czas myśleć. Cały czas poświęcać uwagę swoim czynem. Wicca zmusza go, by nieustannie sam kształtował swoją moralność, swoją etykę, swoje sumienie.

Źródeł etyki i moralności można upatrywać w wielu czynnikach. Wiele osób tak się przyzwyczaiło do myśli, że to religia wyznacza standardy moralne i etyczne, że nawet ateiści (ci z pierwszego akapitu) nie mogą czasem pomyśleć o innych źródłach, takich, jak choćby filozofia humanistyczna ateistów Starożytnej Grecji i Rzymu, albo oświecenia. Wiele norm społecznych i obowiązujących praw nie wywodzi się z religii, a jednak społeczeństwo jakoś się jeszcze nie rozsypuje - to najlepszy znak, że normy moralne i społeczne wcale nie muszą być wyznaczane z góry, przez Bogów, religię czy kościelną hierarchię, by społeczeństwo funkcjonowało sprawnie.

Przy czym istnieje jedno "ale" - kiedy twoja religia jest "amoralna", jest cholernie trudno być moralnym. Wicca podpowiada, pomaga, daje wskazówki, ale nie są one jasne, jednoznaczne. Jak już pisałam -człowiek, by pozostać moralnym, by wykształcić w sobie jakąś etykę, musi się cały czas zastanawiać. Cały czas myśleć. Analizować swoje czyny. Przewidywać ich konsekwencje. Reagować stosownie na poszczególne akcje i reakcje. Dostosowywać się do prawa i norm społecznych. To jest strasznie ciężka praca. Wszystko to, sprowadza się do, jak to mawia Misiek: "nie bądź ch*jem dla innych", ale w realizacji jest dużo cięższe, niż się wydaje!

Dlatego niektórzy ludzie potrzebują norm moralnych i etycznych zawartych w religii - w pakiecie do czczenia Bóstw, Bóstwa te podadzą nam, jak mamy żyć dobrze. Dadzą nam zestaw zasad, nakazów, zakazów i ludzi, którzy w razie wątpliwości zinterpretują Słowo Boże za nas, a do tego zestaw nagród i kar. Tak jest łatwiej. Jest konkret, co do którego nie trzeba się zastanawiać. Nie trzeba myśleć - wszystko jest jasno wyłożone. Łatwiej do tego stopnia, że wiele osób podążających ścieżką do Wicca nie potrafi znaleźć innego sposobu. Podejrzewam, że stąd tak wielka popularność "13 celów czarownicy" czy innych wypunktowań dotyczących tego, co czarownice powinny robić a czego nie. W rezultacie dla wiccańskiej praktyki per se, nie mają one kompletnie żadnego sensu ani znaczenia, ale pomagają osobom, które się nimi kierują, jako-taki system etyczny utrzymać. Po raz kolejny - bo mając zestaw jednoznacznych punktów jest łatwiej. Pytanie, czy to, nomen-omen, dobrze czy źle, że tak łatwiej, a bez tego - trudniej, zostawiam Wam do refleksji. Jedno jest pewne, nikt nigdy nie mówił, że Wicca jest łatwą drogą, wręcz przeciwnie, wymaga wiele wysiłku.

Natomiast chciałabym kiedyś obudzić się w społeczeństwie, które stwierdzi, że nie potrzebuje punktów, zakazów i nakazów. Które może ustalać prawo, które będzie regulowało wewnętrzne stosunki drogą konsensusu społecznego, bez nagrody nieba i kary piekła nad głową. Społeczeństwo, które nie będzie stosowało wyrównywania do linijki, równania wszystkich do tych samych punktów, ale w którym każdy człowiek będzie myślał nad swoim zachowaniem. W końcu zwykłe "nie bądź ch*jem dla innych" nie może być tak bardzo trudniejsze w realizacji, jeśli wpadniesz na nie sam.
Ilustracja pochodzi z serwisu roznice.com

17 października 2014

Krew, pot i łzy

Dwa dni temu facebookową grupę niezwykle poruszyła kwestia magicznego talentu i magicznych umiejętności. Zaczęło się bardzo spokojnie, pytaniem o to, czy zgromadzeni słyszeli kiedyś o rodach wiedźm i czy, jeśli się zmieni ścieżkę, to nadal mowa o tym samym rodzie. O samych rodach wypowiadać się nie chcę, bo do takiego nie należę (przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo), ani takich nie znam, trudno więc zająć mi jakieś stanowisko.
Padło jednak stwierdzenie, które uznałam za bardzo dziwne (i chyba nie tylko ja), że jeśli zmieni się ścieżkę, w domyśle z tradycyjnej ja niuejdżową, to można talent stracić, bowiem "takie są prawa natury". Dyskusja zrobiła się burzliwa, chociaż zakończyła się konsensusem, a że na Facebooku miejsca mało, pomyślałam, że opiszę swoje przemyślenia na blogu, tak na wszelki, coby być lepiej zrozumianą.

Po pierwsze, co wyszło w dyskusji, trzeba ustalić kwestie semantyczne, bo potem piętrzą się wzajemne nieporozumienia. Oddzielę więc na starcie grubą krechą pojęcia magicznego talentu i magicznych umiejętności. Talent  to to samo co uzdolnienie, cechy, zdolności i predyspozycje, które są wrodzone - czyli gdzieś się nam zagrzebały w genach. Umiejętności zaś, to sprawa nabyta, wyuczona. Moje podejście jest więc takie, że aby być dobrą czarownicą, trzeba mieć i jedno i drugie.

Talent, pewne predyspozycje, jak wspomniałam, najczęściej są dziedziczne. To oczywiście nie znaczy, że trzeba pochodzić z wielkiego magicznego rodu, praktykujące od pokoleń. Ale pewną żyłkę, pewną "bożą iskrę" do tego - już tak. To, co wrodzone i w genach zniknąć nie może. Ale może zostać niewykorzystane, zmarnowane, zaprzepaszczone. Ktoś, kto ma wybitny talent do muzyki, ale zostaje ekspertem w obróbce skrawaniem, a instrumenty widzi tylko w telewizji raczej pianistą nie zostanie. Ale to nie znaczy, że jego talentu nie ma, on po prostu nigdy się nie zamanifestuje.
Do tego, by talent zakwitł, potrzebna jest ciężka, wytrwała praca. Według mnie to brak odpowiednich cech charakteru najczęściej odpowiada za brak sukcesów w magii i w wielu innych dziedzinach. Brak wytrwałości, cierpliwości, nieustępliwości. Pewne rozleniwienie i chroniczny "brak czasu". Praktyka, praktyka i jeszcze raz praktyka jest niezbędna, by osiągnąć sukcesy w magii. Teoretyzowanie nie czyni czarownicy - trening tak.

Oczywiście najlepsze efekty się osiąga, kiedy i talentu i praktyki jest jak najwięcej. Niestety, tutaj system zero-jedynkowy się tu nie sprawdza, bo zarówno talentu jak i praktyki można mieć więcej lub mniej. Co zatem jest ważniejsze? Moim zdaniem praca. Trzeba niewiele talentu, by isiągać bardzo dobre wyniki, jeśli szlifuje się uparcie swoje umiejętności. Wydaje mi się jednak, że pewne predyspozycje są niezbędne i bez tego ani rusz, chociaż z drugiej strony takich ludzi będzie niewielu. Wracając do przykładu z pianistą - żeby kompletnie nie dało się kogoś nauczyć stukać w klawisze ni w ząb, musiałby to być wyjątkowo ekstremalny przypadek beztalencia, bo większości ludzi uda się opanować postawy. Tylko żeby koncert chopinowski wygrać potrzeba znacznie, znacznie więcej talentu i ćwiczeń. Co oczywiście nie przeszkadza, żeby grać, nawet nieźle.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Bo mam wrażenie, że ludzie, niezależnie od tego, czy brak im talentu czy umiejętności, i tak wpadają w samozachwyt. Nie raz ani nie dwa zdarzyło mi się rozmawiać z osobą, która talentu nie ma za grosz i nawet nie szuka tego, w czym mogła by być dobra, ale i tak kończy kolejne ezo-kursy w nadziei, że ilość dyplomów w czymkolwiek jej pomoże. Ewentualnie wierzy, że jak przejdzie jakąś super-duper inicjację przez Otherkiny albo Wyższe Istoty (kimkolwiek są), to taki talent, "dar" jak to mówią w serialach, zyska. Tak, wiecie, z powietrza.
Na drugim biegunie znajdują się "zdolni, ale leniwi". Ja wiem, że to frazes, ale tu świetnie pasuje. Takie osoby, są tak wybitnie uzdolnione, mają takie świetne geny i takie pradawne rodziny, że w głowie się to nie mieści. Co z tego, że o tym, co to magia, dowiedziały się tydzień temu i przez ten czas zdążyły przeczytać tylko stary numer "Wróżki" - same geny wystarczą im, by być autorytetem w każdej sprawie (pomijam tutaj fakt, że kwestię "magicznej rodziny" trudno udowodnić, a często istnieje ona tylko w głowie rzeczonego "autorytetu").

Jedni i drudzy są cokolwiek śmieszni. Żeby odnosić efekty nie musisz mieć udokumentowanych procesami czarownic w rodzinie do 4 pokoleń wstecz, ani otrzymać daru rzucania fireballami. Ale wiedz na pewno - będziesz musiał ciężko, ciężko pracować i dużo ćwiczyć. Tylko wtedy twój talent będzie miał szansę zakwitnąć.
Ilustracja pochodzi z Wikimedia Commons
PS. Pamiętajcie, żeby dać Czarowniczemu Blogowi łapkę na Facebooku!

15 października 2014

Energia w czerni i bieli

Mój Misiek, jak mu się czasem przypomni, że to, czym się zajmuję, raz po raz wydaje mu się zabawne, wchodzi na blogi flufików, coby mnie trochę pomęczyć pytaniami kompletnie od czapy. Jego ostatnim hiciorem jest "wytłumacz mi różnicę między białą a czarną magią", co już w zasadzie stało się naszym wewnętrznym żartem. Pomyślałam jednak, że może warto w kilku zdaniach i o tym wspomnieć na blogu, tym bardziej, że mimo wszystko raz po raz pojawiają się o to pytania na forach, bynajmniej nie flufickich. Jest więc to rzecz, która ludzi zainteresowanych magią i Wicca frapuje.

Generalnie we współczesnej magii mało kto jeszcze używa takiego pojęcia. Magia nie może być biała ani czarna, bo nie jest ani dobra, ani zła. Trudno z resztą odwoływać się do bieli i czerni, dobra i zła, w momencie, w którym większość współczesnych magów postrzega świat przez gamę szarości i barw, a dobro i zło, będące wartościami absolutnymi, nie mają dla nich dużego znaczenia, bo z reguły są relatywistami.
Magia zaś nie jest ani dobra ani zła, bo sama w sobie nie ma żadnego zabarwienia emocjonalnego. Jest po prostu narzędziem. Jak nóż, którym można pokroić chleb, albo zrobić komuś krzywdę, jak broń, która pozwala nam upolować obiad, albo kogoś zastrzelić. Moim ulubionym porównaniem jest chyba jednak to, które powtarza moja Arcykapłanka.
Że magia jest jak prąd.

Energia elektryczna, podobnie jak energia magiczna, daje porządane działanie dopiero wtedy, kiedy się nauczymy czegoś o jej przepływie i będziemy potrafili tę energię ukierunkować na wybrany cel. Elektryczność otacza nas zewsząd, elektrony krążą wokół nas, w powietrzu i przedmiotach, ale dopiero zapanowanie nad nimi umożliwia zapalenie światła, włączenie grzałki, czy napisanie czegoś na komputerze. Umożliwia jednak też stworzenie krzesła elektrycznego, porażenia kogoś prądem w wyniku wypadku, nawet stworzenie narzędzia tortur. Do elektryczności należy podchodzić z szacunkiem i nie bawić się nią, bo można sobie zrobić krzywdę. Należy znać kilka podstawowych praw, które nią rządzą, nawet tę dziką, nieujarzmioną przez człowieka. Bo nawet jeśli pioruny dały naszym przodkom ogień, to człowiek nieostrożny może zostać takim piorunem porażony.
Z magią jest dokładnie tak samo. Ujarzmiona może wiele zdziałać, w niewprawnych, nieostrożnych rękach może uczynić wiele szkód innym dookoła i osobie, która się nią zabawia. Sama w sobie nie jest jednak nacechowana ani dobrem, ani złem.

Co oczywiście nie znaczy, że podział na białą i czarną magię w ogóle nie ma zastosowań. Pomijając, że świetnie sprawdza się w literaturze (sama jestem fanką fantasy), to jest to całkiem dobrze udokumentowany podział historyczny. Korzystali z niego na przykład magowie renesansu, ale również wiele pokoleń czarodziejów w późniejszych wiekach. Można by nawet rzecz, że pewna potrzeba takiego podziału jest naturalna. Tak, jak potrzeba klasyfikowania rzeczy na "swoje" i "obce", "miłe" i "krzywdzące". Na tym mniej-więcej historyczny podział na magię białą i czarną się opierał - magia biała była przyjająca ludziom, czarna zaś - destrukcyjna. Dziś jednak większość ludzi posługujących się magią uważa, że ma ona (podobnie, jak i inne nasze działania) zbyt skomplikowany przebieg i konsekwencje, by móc jasno określić, jakie będzie jej ostateczne działanie. Oczywiście, są zaklęcia, klątwy, które służyć mają tylko szkodzie konkretnej osoby. Nie wiadomo jednak nigdy do końca, jaki będzie ich efekt w ostatecznym rozrachunku.

Czy wiccanie posługują się "czarną", destrukcyjną magią. Zapewne tak - najprawdopodobniej są tacy, którzy przynajmniej raz w życiu rzucili klątwę. Chociaż większość pewnie tego nie robi, bo (w myśl Prawa Trójpowrotu i konieczności ponoszenia konsekwencji swoich działań na własnej skórze) prędzej czy później taka klątwa się "zemści". Nie świadczy to też dobrze o rozwoju i równowadze emocjonalnej i psychicznej osoby, która się na taki krok porywa. Jednak potrafię sobie wyobrazić sytuację, w której, postawiona pod ścianą, mogłabym takim "czarnym zaklęciem" rzucić.

Chyba nie ma takiej czarownicy, która by się nigdy w życiu nie zastanawiała nad możliwością "porażenia kogoś prądem", kiedy ma już kabel w dłoni...


PS. Blog Czarowniczy ma teraz swój zakątek na Facebooku! Dajcie łapkę i razem zobaczymy, co z tego wyjdzie ;)

10 października 2014

Whiter shade of Pink

Jeśli ktoś interesuje się Wicca - czy też magią i pogaństwem w ogólności, to na pewno czyta różne książki i strony, lepsze lub gorsze, fascynuje się tematem, podejmuje może nawet pierwsze próby zaklęć. Prędzej czy później jednak człowiek czuje się samotnie i, nawet jeśli bardzo podkreśla, że bycie samotną czarownicą bardzo mu odpowiada, zaczyna wchodzić w społeczność. Najłatwiej, oczywiście, jest internetowo - klikasz "Zarejestruj się na forum", podajesz nick i hasło. Klik! I gotowe. I idę o zakład, że każda taka osoba, prędzej czy później, spotka się z określeniem "flufik". Jak nietrudno się zorientować czytając posty na forach, flufik (bądź też: flafik, ew. fluffik) jest to określenie pejoratywne, według niektórych wręcz obraźliwe, na osoby o małej jeszcze wiedzy.
Wielu z Was pewnie przeszło przez myśl pytanie: czy i ja jestem flufikiem?

Cóż, jeśli jeszcze tu jesteś i jesteś w stanie nieść mój krytyczny stosunek do wielu rzeczy, pewnie nie jesteś, chociaż częściej lepszym określeniem byłoby zapewne "już nie jesteś". W erze internetów, darmowych witryn i forów, nicków, e-bibliotek i blogów łatwiej złapać flufictwo, niż niegdyś. Z drugiej strony - jest coraz więcej rzetelnych informacji, więc i coraz łatwiej flufictwa się pozbyć. No dobra, ale co to właściwie jest?

Flufik, fluffik, flafik - to takie słodkie spolszczenio-zdrobnienie od angielskiego terminu "fluffy bunny", czyli puszysty króliczek. Prawda, że jest to określenie najczęściej negatywne i najczęściej odnosi się do osób, które mają małą wiedzę, jednak jest jeszcze kilka specyficznych cech, które sprawiają, że flufika nie da się pomylić ze świeżakiem (z ang. newbie).
Świeżakiem był kiedyś każdy - w końcu każdy musiał kiedyś zacząć, a wiedza z powietrza się nie bierze, trzeba ją zdobywać stopniowo, studiując różne źródła, porównując je ze sobą i poddając krytyce. Wiek też nie decyduje, ponieważ każdy kiedyś młody był. Moim zdaniem na wszystko, nawet na nietypowe zainteresowania, można znaleźć czas po szkole tak, jak staruchy znajdują go po pracy. Oczywiście, wiele osób, chcąc poczuć się lepiej, nazywa młodzież albo świeżaki flufikami, jednak zazwyczaj nie mają racji, bowiem flufik, to w ogóle odrębny stan umysłu.

Jakie cechy ma zatem flufik? Nie musi być bynajmniej nowy w temacie ani młody - i chociaż to prawda, że wielu flufików to nastolatki bez podstawowej wiedzy, to nie jest to regułą. Natomiast zawsze cechą charakterystyczną flufika jest na wiedzę wręcz oporność. Flufik bowiem wszystkie rozumy już zjadł, przeczytał wszystkie książki i internety. Ogólnie wierzą w nieskończoną moc słowa pisanego, bowiem jeśli coś napisali w internetach, to na bank tak jest. A w książce, to już w ogóle (nawet, jeśli to książka Raven Silverwolf) i niczyje słowo na forum ich nie przekona... no, chyba że swoje własne.
Mają wkuuu...rzającą mnie do granic zdolność twierdzenia, że są wiccanami / chaotami / magami GD / członkami starożytnej tradycji / zabójcami demonów / rodzinnymi czarownicami / czarownikami krwi / tu-wpisz-swoje-ulubione , kiedy nie mają w ogóle żadnych do tego kompetencji, nikt ich w nic nie inicjował i przy obecnym podejściu - nikt by tego nie zrobił. Chociaż to nie jest najistotniejsze, flufik uważa bowiem, że samo pożądanie posiadania przez niego danej nazwy, pieczątki, "czucie się jak..." już go, jako przynależnego do danej ścieżki, legitymizuje. W końcu tak pisali w internetach. Ostatnio dowiedziałam się, że w grę wchodzi również inicjacja przez "Wyższe Istoty", jakkolwiek nie uświadomiono mnie, kto zacz.
Poza tym ma się wrażenie, że części tych tradycji, do których należą flufiki, w ogóle nie ma. Na pewno nie ma takiej "wicca", o jakiej się niejednokrotnie naczytałam. Wierzcie mi - przecierałam nie raz oczy ze zdumienia.
Wielokrotnie też, flufik może i inicjacji we wszystkie systemy nie ma i wprost przyznaje, że te go nie interesują, ale w myśl "nie znam się, więc się wypowiem" - ma o nich tak obszerną wiedzę, że i tak się szeroko wypowiada i, jeśli nie beszta wprost, to daje wyraźnie do zrozumienia, że kto się nie zgadza, ten głupi.
Ilustracja pochodzi z serwisu Deviantart
Zdecydowana większość flufików należy do jednej z dwóch grup. Powyższa ilustracja przedstawia uosobienie typowego osobnika z podgrupy "fluffy bunnies", po naszemu zwanych też czasem białoświatełkowcami lub światełkowcami. Jak nazwa sugeruje. Świat jest miły, dobry i kochany, demony są be, cierpienie jest be i mrok też be. Opinie co do nocy są podzielone. Ciemności na cmentarzu są be, ale już Księżyc w pełni, ognisko i czary na pokój na świecie są w porzo. Cierpliwie tłumaczą, jak cudownym symbolem jest pentagram, jak "wiccanie" byli uciskani w średniowieczu, a to nie było miłe. Błogosławią trawniki, jako siedlisko Życia przez duże Ż. Noszą rooshowe szaty rytualne, pieką ciasteczka i czytają Cunninghama. Zazwyczaj są "wiccankami", chociaż za choinkę nie mam pojęcia dlaczego...
No i w ogóle kochają cały świat. Oczywiście w tym świecie głównie własne ego, bo niech no się ktoś z nimi nie zgodzi...

Ostatnio modniej jednak być "fluffy bat" - czyli puszystym nietoperzem. Nietoperki (lub mhroczniaki - nie mylić z przedstawicielami subkultury gotyckiej i metalowej) lubią wszystko co złe, mhroczne, ciemne, noc, żądze, krew i wampiry. Rzucają urokami na poddaństwo, podążdanie i przeklęcie kogoś na lewo i prawo (wedle mojej wiedzy - ze skutkiem zazwyczaj marnym). Światłość jest dla nich przereklamowana, a to w ciemnościach i mroku kryje się prawdziwe życie, pot i łzy. Wiecie, to taki typ, który za dzieciaka z własnej woli zapisywał się do Slytherinu zamiast Gryffindoru. Noszą się często na czarno i gotycko (chociaż w drugą stronę nie ma takiej zależności!) i fantazjują o ofiarach ze zwierząt. Generalnie im większy poziom oderwania od rzeczywistości, tym większe popadanie i we własne, rozbuchane ego, i w skrajności.
Ilustracja pochodzi z serwisu BBC
Co zrobić, jeśli odkryłeś, że jesteś flufikiem?
Jeśli dotarłeś do tego miejsca mojego blogu i tego miejsca tego wpisu, to najprawdopodobniej nie jesteś, bo flufik nie przetrwałby takiego ciągłego namawiania do sprawdzania źródeł, krytycznej weryfikacji, stosowania brzytwy Okhama i zasięgania drugiej opinii.
Jeśli jednak mimo wszystko obawiasz się o zdrowie psychiczne swoje lub swoich bliskich, jest prosta recepta. Nigdy nie twierdź, że jeśli fakty przeczą Tobie, to tym gorzej dla faktów. Zachowaj otwarty umysł.
A jeśli nie masz wiedzy i jesteś świeżakiem, nawet młodym, niepełnoletnim świeżakiem - zadawaj pytania! W końcu kto pyta - nie fluficzy.

9 października 2014

Nie znam się i się nie wypowiem

Zastanawiałam się nad tą kwestią niewiccańskiego czarostwa. Zwłaszcza, że na Facebooku dopominaliście się o nią (pozdrowienia dla Gabriela i Verma), dzięki czemu dotarło do mnie kilka interesujących Was nazw.
Po dłuższym namyśle stwierdziłam jednak: okej, ostatecznie wpisu o niewiccańskich tradycjach czarostwa na Blogu Czarowniczym nie będzie. Będzie za to wpis o tym, dlaczego wpisu o niewiccańskich tradycjach czarostwa nie będzie.

Cała sprawa jest z resztą o wiele mniej skomplikowana, niż powyższe oświadczenie. Nie znam się na wszystkim i wcale nie zamierzam.

Jasne, warto swoją wiedzę poszerzać, ale mam świadomość tego, że nigdy nie posiądę wiedzy odpowiedniej, by się wypowiadać na każdy temat, żeby móc podjąć dyskusję na temat wszystkich czarowniczych tradycji. Po prostu się nie da.
Niemożliwym jest posiadanie całej wiedzy, albo wiedzy o wszystkim - mózg by mi się chyba zagotował. Oczywiście są tacy, którzy uważają, że oni taką wiedzę mają. Gdzie się nie rzuci kamieniem, tam wyrastają, jak grzyby po deszczu, fora, strony i blogi o wszystkim. Runy? - Spoko! Dark Wicca? - Jestem ekspertem! Sigile i servitory? - Pół życia się tego uczyłem! Wiccański rytuał herbaty? - Dawać czajniczek! Voo Doo? - Mam ciotkę w Nowym Orleanie! Clan Tubal Caina? - Mam korzenie w tej tradycji!
Trudno się potem dziwić, że połowa informacji płynących od takich osób to wyssane z palca bzdury, wynikające z niewiedzy. Albo wręcz zwykła ściema.

Nie da się bowiem ukryć, że jak coś jest od wszystkiego, to jest do niczego. Nie można zajmować się wszystkim na raz i oczekiwać, że da to jakikolwiek pożądany rezultat. Zdobywając wiedzę na raz o wszystkim, nie ma szansy na jej weryfikację, sprawdzenie i utrwalenie. Tradycji magicznych jest bowiem cała masa. W samych ramach Zachodniej Tradycji Magicznej jest ich całe mnóstwo. Zaczynając od systemów w zakonach magicznych, Wicca i czarostwo wiccopodobne, rdzenne czarostwo ludowe... lista ta zdaje się nie mieć końca. Do tego trzeba jeszcze dodać szamanizm syberyjski, który jest bardzo niejednolity, bo co plemię, to trochę inny system. Podobnie z szamanami Ameryki i Afryki oraz magią tamtejszych plemion. Santeria i Voo Doo. Południowy Wschód z fascynującymi Gardnera Indonezją, Borneo i Sri Lanką. Japonia, z właściwą tylko sobie mieszanką Shinto i Buddyzmu. Tego nawet nie da się zacząć ogarniać.

Nie chcę też w typowy dla wielu osób sposób, stosować zasady "Nie znam się, więc się wypowiem". Jako czarownica, kapłanka i wiccanka wysłuchałam dość bzdur na temat swojej własnej ścieżki, chociaż zwykle nie wynikały one ze złośliwości, ale po prostu braku wiedzy i doświadczenia. Ze swojej strony nie chcę więc szerzyć informacji fałszywych, choćby nie wiem, w jak dobrej wierze były opublikowane. Nie chcę nikogo urazić, niczyjej ścieżki umniejszać, żadnej magii nie pomieszać, nie wchodzić w kompetencje innych czarownic ani innych kapłanów.

Mam nadzieję, że rozumiecie moje podejście. Po prostu chcę ze wszystkimi Czytelniczkami i Czytelnikami żyć w zgodzie i uczciwie, a gdybym chciała zrobić wpis o innych tradycjach magicznych nie mogłabym pozostać uczciwa wobec nich, wobec Was, a już na pewno nie wobec siebie.
Tym z Was, którzy szukają informacji o innych ścieżkach życzę powodzenia i mam nadzieję, że traficie na swojej drodze na uczciwych i kompetentnych ludzi, którzy odpowiedzą na wszystkie Wasze pytania. Oczywiście zostaję przy tym Waszym ekspertem od Wicca, bo w tym mam kompetencje i na pytania z nią związane będę cierpliwie odpowiadać. No i oczywiście cieszyć się, kiedy Wy będziecie te odpowiedzi czytać.

Ilustracja pochodzi z serwisu Bochenia

1 października 2014

Końce i początki

Tydzień temu skończyło się lato, wczoraj skończył się wrzesień, więc wypada napisać kilka słów podsumowania, a jest co podsumowywać.

Przede wszystkim zmienił się wygląd bloga. No wiem, że nie jest to jakaś szokująca zmiana i plan był trochę inny. Jednak, muszę przyznać, niektóre możliwości blogspota są ograniczone i że nie umiem internetów i htmli na tyle, by wprowadzić więcej zmian, nie psując niczego innego. Może się kiedyś wezmę i nauczę, albo znajdę kogoś, kto zechce mi pomóc. Na razie musiałam spędzić więcej czasu, niż bym chciała na doprowadzeniu zepsutych połączeń sieciowych do ładu, więc mam nadzieję, że zimowa wersja bloga będzie jeszcze ładniejsza.
Póki co w prawym pasku pojawiły się wyszukiwajka i możliwość subsktypcji, za to zniknęła lista najpopularniejszych wpisów. Po co macie się tym sugerować, skoro możecie wybrać sobie najbardziej ciekawy dla Was artykuł z Archiwum.

Na razie kończę pierwszy cykl artykułów na prośbę czytelników. Udało mi się napisać o karmie, o mitach i o tym, co się dzieje z człowiekiem, z wiccaninem, kiedy przychodzi zwątpienie. Na pewno powstanie jeszcze wpis o Wicca a magii praktycznej, natomiast na razie muszę odpuścić dwa tematy, które są zbyt obszerne na książki, a co dopiero na wpis. "Rytuał - cel i geneza" oraz "Niewiccańskie gałęzie czarostwa". O rytuale jeszcze może i mogłabym napisać, chociaż wymagałoby to swtorzenia kolejnego cyklu notek ;) O niewiccańskich gałęziach czarostwa natomiast się nie podejmę, bo nie znam się na tym aż tak, aby nikogo nie urazić i podać sprawdzone i rzetelne informacje. Może uda mi się co najwyżej zrobić kompilację odsyłającą do odpowiednich źródeł.
W tej sytuacji jestem gotowa przyjąć nowe sugestie dotyczące tego, o czym chcielibyście przeczytać i jakie tematy wiccańskie, magiczne i pogańskie Was interesują. Postaram się wszystkie zrealizować, a jeśli nie podołam - obiecuję się z tego wytłumaczyć ;)

Udało mi się też zakończyć cykl "Pamiętnik czarownicy" - a przynajmniej jakąś znaczącą jego część. Miałam opisać, jak zostałam arcykapłanką i ta historia została na razie wyczerpana. Nie wykluczone jednak, że pojawiać się będą stopniowo kolejne rozdziały tej historii, jak to się ładnie mawia "pisane życiem".
Rozpoczęłam za to pewną nową inicjatywę, czyli pisania recenzji książek i stron internetowych. Na razie udało mi się opisać moje wrażenia tylko z jednej lektury, ale z czasem pojawią się kolejne. Liczę, że podpowiecie mi, jakie książki powinnam przeczytać i opisać, bo, jak wielokrotnie wspominałam, przyjemność czytania książek o Wicca do tej pory w dużej mierze mnie omijała. W takiej sytuacji chętnie będę się sugerować waszymi opiniami i podpowiedziami. Zaznaczam jednak, że chciałabym, aby to były lektury dostępne na naszym rynku wydawniczym.

W związku z tym pojawi się lada chwila nowa zakładka, w której znajdą się linki do kolejnych recenzji, zawierające nie tylko tytuł wpisu, ale też tytuł i autora dzieła. Dzięki temu będzie łatwiej znaleźć opis i ocenę konkretnego utworu. Z nowości zaplanowanych - pojawi się też zakładka z podpowiedzią, jak można się ze mną skontaktować. Jak wspomniałam - liczę chociażby na podpowiedzi, recenzje jakich książek i stron chcecie przeczytać i inne sugestie dotyczące bloga.

Skoro już mam taki wpis organizacyjny: z planów spotkaniowych na najbliższy czas, to na pewno spotkanie WKD odbędzie się 25 października. Godzina jeszcze nie jest znana - wypatrujcie dokładnych informacji na Facebooku i na forum Wiccańskiego Kręgu. Nie ma również jeszcze dokładnego tematu, o czym chcielibyście porozmawiać, lub usłyszeć jakąś krótką prezentację. Dajcie proszę znać, co z wiccańskich i magiczny tematów Was interesuje!
Poza tym wybieram się do Poznania w listopadzie, więc ósmego lub dziewiątego będziemy mogli spotkać się na kawie właśnie tam. Jeśli chcecie pogadać na jakiś konkretny temat, to również jestem otwarta na propozycje, chociaż pewnie, jak zwykle bywa na występach gościnnych, skończy się na pytaniach i odpowiedziach ;)

Oczywiście wszystkim czytelnikom serdecznie dziękuję. Dziękuję pięknie za to, że do mnie wracacie (a wiem, że wielu z Was wraca), że czytacie, komentujecie i proponujecie kolejne tematy. Dzięki Wam blog się rozwija, mnie się chce pisać, a sama strona ma coraz więcej odsłon - 15 000 w całej swojej historii i prawie 2000 miesięcznie. Mam nadzieję, że postęp będzie postępował coraz dalej, no i, oczywiście, że będziecie dalej go odwiedzać, by obserwować kolejne zmiany!