27 listopada 2017

W zdrowych ciałach - jeden duch


Dzisiaj zapytałam Czytelników, o czym chcieliby poczytać. Jestem ostatnio na krzywej wznoszącej, jeśli chodzi o nastrój, twórczość i chęć do działania, byłam więc w miarę pewna, że napisanie o umyśle grupowym okaże się pestką (dziękuję Agacie za temat!). Kiedy jednak zaczęłam się przymierzać do tego wpisu, trochę się sprawy pokomplikowały...

Wspólne podejmowanie decyzji

Jak wiecie, jestem bardzo konkretną osobą lubię na początek uporządkować dyskusję, zanim zdąży się w niej zrobić bałagan. Zaczęłam więc szukać definicji określenia umysł grupowy i... nic. Przynajmniej nic z takiej definicji, jaka by mnie satysfakcjonowała. Trochę lepiej było po angielsku, bo definicje znalazły się w Słowniku Oksfordzkim i Słowniku Merriam-Webster. Generalnie definicje pojęcia group mind zawierają podstawową informację: umysł grupowy to wspólny pogląd jakiejś grupy na coś, wspólna idea lub pragnienie, które dzielą wszyscy członkowie grupy i dominujące nad zdaniem poszczególnych członków.



Brzmi w sumie coś, co łączy każdą grupę, która z jakiegoś powodu ma wspólny cel. Cel ten jednoczy grupę i sprawia, że grupa trzyma się razem. Co w sumie jest i prawdą w przypadku Wicca i umysłu grupowego kowenu. Spotykamy się razem i mamy wspólny cel, by przeprowadzać rytuały, prawda?
No, niby prawda, ale i tak dawno nie słyszałam takiego niedopowiedzenia.

Magiczne zespolenie

Kowen jest wyjątkowym rodzajem grupy - pracuje razem magicznie i to regularnie, we w miarę niezmiennym gronie. To już nie jest zbiegowisko, ale zespół, którego członkowie są nomen omen zespoleni. Każdy członek kowenu przyjmowany do takiego grona, jest inicjowany i składa magiczną przysięgę, co z kolei prowadzi do wytworzenia się specyficznej więzi, pieczęci, która zespala i scala całą grupę na poziomie energetycznym, ale też duchowym i głęboko mistycznym. Taki rodzaj więzi trudno znaleźć w innych okolicznościach. I to właśnie w momencie inicjacji nowy członek wiccańskiej rodziny zaczyna łączyć się z umysłem grupowym swojego kowenu. A to dopiero początek.

Cały dowcip polega na tym, że to co dostajemy w momencie inicjacji, bądź to co uda nam się wypracować z kowenem do którego chcemy przystąpić (o ile to w ogóle się uda), to dopiero maleńki zalążek porządnego uczestnictwa w grupowym umyśle. Kiedy powstaje nowy kowen i dołączają do niego pierwsze osoby jego group mind jest jeszcze bardzo maleńki. Bardzo pomaga wtedy przyjaźń między członkami kowenu, utrzymywanie kontaktu i spędzanie wspólnie czasu, jednak absolutnie najważniejsza dla ukształtowania silnego i zdrowego umysłu grupowego jest wspólna regularna praktyka - czyli rytuały. No ale chyba po to się zakłada koweny, no nie?

Troszeczkę łatwiej jest, kiedy nowa osoba dołącza do ustanowionego już i silnego kowenu z potężnym umysłem grupowym. Nowa osoba, przy odrobinie zaangażowania nie powinna mieć problemu z dopasowaniem się do zespołu, jeśli zespół otworzy się na tę osobę. Jednak, jak widzicie i tu jest potrzebna chęć współpracy wszystkich stron.

Kadr z serialu "True Blood". Kowen jaki był - taki był, ale kadr jest przepiękny ;)

Różni ludzie, jeden umysł

No i oczywiście na skład jakościowy umysłu grupowego składają się wszystkie poszczególne umysły go tworzące, czyli cechy wszystkich kowenowiczów razem i z osobna. Muszą być do siebie dobrane pod takim względami, aby członkowie kowenu się wspierali, pomagali sobie i by magiczna więź była jak najskuteczniejsza. W pewnym sensie muszą być to osoby pasujące do siebie charakterami, temperamentem, ale nie tylko, bo tych cech, które trzeba brać pod uwagę jest wiele. Do tego należy wziąć pod uwagę pewną spójność poglądów w grupie, zdolności magiczne, zaangażowanie... Udział poszczególnych osób w grupie trzeba rozważyć na wielu płaszczyznach... tym jednak większość z Was nie musi się martwić - już w tym głowa arcykapłanów, żeby dobrać ludzi, którzy będą do siebie pasować.

Widzicie więc, że w Wicca koncept umysłu grupowego jest głębszy i bardziej skomplikowany, niż na to wskazuje jego słownikowa definicja. To już nie tylko wspólna idea, łącząca grupę we wspólnym celu. To więź magiczna, duchowa pieczęć, przenikająca do kości, a z drugiej strony cały czas wymagająca pracy nad jej wzmacnianiem, pielęgnowaniem i pilnowaniem, by wzrastała i dawała siłę i korzyści wszystkim członkiem kowenu.
No dobrze, ale czas zadać sobie pytanie - na co to komu?


Strefy wpływów

Wicca jest ścieżką praktyki grupowej. Nie ma Wicca bez kowenu, bo nie ma rytuału bez grupy, a to właśnie rytuał, praktykowanie to najważniejsza część tej religii i jej rdzeń. I właśnie do tego potrzebny jest umysł grupowy - spajając grupę sprawia, że i nasze rytuały są bardziej spójne. Im silniejszy umysł grupowy kowenu, tym większa jego moc, a rytuały stają się coraz bardziej potężne, mają większy wpływ na świat i na nasze umysły. Dzięki umysłowi grupowemu możemy również rzucać skuteczniejsze zaklęcia i łatwiej angażować się w inne wspólne praktyki. Możemy nawet odprawiać rytuały hermetycznie, to znaczy bez fizycznego spotkania się, a za to łącząc się w naszych umysłach.

Nasze stopione umysły łatwiej "synchronizują się" na czas rytuału, łatwiej dostosowują się do siebie i łatwiej wślizgują się w rytualną przestrzeń wspólnie. Łatwiej jest nam też pracować dzięki temu w samym rytuale, znając siebie nawzajem i wspólne możliwości. Oczywiście tak dobre poznanie umysłu drugiej osoby (niekoniecznie z udziałem intelektu i logiki) prowadzi również do skutków ubocznych. Takie skutki obejmują: zauważanie i komentowanie rzeczywistości tymi samymi słowami w kilka osób na raz, kończenie za siebie urwanych zdań, przygotowanie jedzenia bez wcześniejszego umawiania się i nie kończenie z samymi sałatkami oraz branie do ręki telefonu, kiedy już wiesz, że za chwilę zadzwoni członek twojego kowenu.
To wszystko brzmi zabawnie, ale tak właśnie jest.

Pamiętając oczywiście o tych przyjemnościach nie wolno nam zapominać o najważniejszych cechach umysłu grupowego, jaki tworzymy w kowenie. Jego rolą jest pozwolenie nam na przeżywanie rytuału głębiej i pełniej, na łatwiejszą i lepszą praktykę. Łączy on wszystkich członków rodziny w sposób fundamentalny, bo opiera się na magicznej więzi, jednak aby pełnił swoją rolę jak najlepiej, należy o niego dbać, bowiem im silniejszy umysł grupowy, tym głębsze i mocniejsze rytuały jesteśmy w stanie przeprowadzać. A to właśnie to, jest sercem Wicca.


PS. Po więcej materiałów, polecanych artykułów i newsów - zapraszam na stronę Bloga Czarowniczego na Facebooku.

23 listopada 2017

Fejsikowo 2 - kiczowate obrazki o ocenianiu


Pisałam już jakiś czas temu, jak strasznie mnie wkurzają ckliwe, przeintelektualizowane cytaty, umieszczone na ładnych fotografiach, przepełnione "mondrościom ludowom". "Paolo-Coelhizmy", które wydają się głębokie i przemyślane, a tak naprawdę przypominają bardziej intelektualną kałużę. Poprzedni taki wpis dotyczył "Prawdziwej Rodziny, która nigdy nie ocenia". No to dzisiaj poznamy prawdę o ocenianiu innych ludzi.

Tylko Bóg może mnie sądzić!

To powiedzenie, a właściwie cytat i tytuł utworu Tupaca Shakura, już lata temu straciło oryginalne znaczenie. Sam utwór jest o... umieraniu, kiedy to podziurawiony od kul podmiot liryczny stwierdza, że "teraz, to już tylko Bóg go osądzi". No w takich okolicznościach przyrody trudno polemizować, ale to trochę ironiczne, że ludzie tatuują sobie ten cytat, jako życiowe motto?

Tylko bog moze mnie sadzić - życiowe motto ogrodników
Ok, tylko... co to właściwie znaczy dla osób, które sobie to tatuują? Najczęściej jest to protest przeciwko policji i wymiarowi sprawiedliwości. Hip-hop, rap i ten nasz podmiot liryczny umierający od kul może się kojarzyć ze środowiskiem mającym problemy z poszanowaniem prawa. Ze środowiskiem gnatów i kos, środowiskiem "JP na 100%".
W internecie jednak bardzo szybko pojawili się "krewniacy" tego mema. "Memy-kuzyni" mówiące, że już nawet nie Bóg, ale nikt i nic nie jest w stanie nas osądzać. Że jesteśmy wyjątkowymi płatkami śniegu. Że nikt nigdy nie miał takich samych przeżyć jak my, nikt nigdy nie czuł się, tak jak my i nikt nigdy nie popełnił takich samych błędów jak my.



Wyjątkowi w bólu

Nie cierpię tego mema. Nie cierpię, bo sprawia, że osoby, które w jakiś sposób czują się poszkodowane, zranione, smutne, nakręcają się jeszcze bardziej, utwierdzając się w wyjątkowości swojego nastroju. Łatwo wpaść wręcz w specyficznego rodzaju zachwyt nad własnym cierpieniem. I jasne, każdy musi się od czasu do czasu wypłakać, ale to nie jest tak, że nikt nigdy nie czuł się tak jak my. To zwyczajnie nieprawda.
KAŻDY ma czasem gorszy dzień. KAŻDEMU kiedyś nie udało się w miłości. KAŻDY kiedyś się bał. Wiele jest osób, które krzyczały w bólu albo udawały, że nic ich nie boli. Jest wiele osób, które chorowały i chorują na depresję lub mają podobne problemy zdrowotne. Jasne, każdy przypadek jest inny, ale trzeba starać się rozglądać za pomocną dłonią, wychodzić z tego, szukać rozwiązań. Takie chwalenie się swoją wyjątkowością i pogrążanie w smutku siebie lub osób, które będą oglądać obrazki na twojej facebookowej ścianie jest po prostu szkodliwe.

Krytyka jest dla słabych

W końcu istnieją obrazki takie, jak na górze wpisu. Obrazki w stylu "mam swój świat", "mam prawo do swoich błędów", ewentualnie "mam wyje*ane". Moje decyzje są moje i nikt nie może o mnie powiedzieć złego słowa. Nie będę się do nikogo dostosowywać, będę robić co chcę, a tobie nie wolno tego komentować



Bujda na resorach... 
Zasadniczo wszystkie te memy "nie można mnie oceniać" - całą szeroką rodzinę, należy wrzucić do jednego śmietnika. Ludzie będą oceniać. Zawsze oceniają. Oceniają Ciebie, oceniają mnie, oceniają tę dziewczynkę z obrazka. Takie są konsekwencje życia w społeczeństwie - taka jest konstrukcja tego społeczeństwa. Możemy jedynie wybrać, jakie opinie będą dla nas ważniejsze, a jakie mniej ważne, czyja krytyka jest dla nas bardziej istotna. Gdyby nie krytyka, społeczeństwo, które nas ocenia i swoimi ocenami umieszcza w pewnych kategoriach - skąd będziesz wiedziała, dziewczynko z koczkiem, czy twoje decyzje były błędne i czy ich później żałować? 

Oczywiście, takie oceny będą różne, ba, pewnie w wielu przypadkach będą skrajnie sprzeczne. Ale to dobrze! To właśnie pozwala nam reagować na tę krytykę, odnosić się do niej, oceniać oceny innych. Nie można jednak ludziom powiedzieć, że nie mają prawa do ocen. - grunt, żeby oceny te wyrażać w sposób kulturalny i wyważony

Wiccańskim okiem...

A tak jeszcze na koniec... krzyczenie i demonstrowanie, że co prawda robić będę co chcę, ale niech nikt mnie nie ocenia i nie wyraża zdania - jest bardzo niewiccańskie. W Wicca cały czas uczymy się rozważać swoje czyny, bo cały czas będą nas dotykać ich konsekwencje. Kreowanie przekazu, że "mam prawo błądzić, ale niech nikt mnie z tych błędów nie rozlicza", zwłaszcza przez osoby uważające się za uduchowione czy też (jeszcze gorzej) będące jakimś duchowym autorytetem dla innych to jakiś absurd. To jak próba stawiania pola siłowego przed konsekwencjami, które są i będą zawsze nieuniknione. Wiccanin nie powinien tak robić. Czarownica świadoma, dorosła, wie, że wszystko co zrobi, będzie do niej wracało. Nie będzie krzyczeć "nie oceniaj mnie", ale za każdy czyn i za każde słowo poniesie lepsze lub gorsze konsekwencje. I zrobi to z dumą i podniesionym czołem, bo wiccanin, który jest dość dojrzały, żeby znieść oceny swoich działań, to człowiek prawdziwie wolny.


PS. Oczywiście zapraszam do polubienia Fanpage Bloga Czarowniczego na Facebooku.

21 listopada 2017

Energia seksualna

Karta z wyroczni autorstwa Toni Carmine Salerno

O energii seksualnej w Wicca bardzo często się rozmawia, ale jeszcze częściej się spekuluje, plotkuje i snuje domysły. W końcu jeśli te całe tajemne rytuały odbywają się nago, to przecież musi być coś na rzeczy? A prawda jest taka, że bardzo, bardzo trudno jest wielu osobom zrozumieć wiccańskie podejście do seksu, zwłaszcza, że należy odróżnić seks od seksu i ilość seksu w seksie ;)

11 listopada 2017

Dlaczego piszę po polsku, czyli post za długi na Facebooka


Dzisiaj jest nasze Święto Narodowe. Dzień Niepodległości. Dzień, w którym 99 lat temu Polska wróciła na mapę, a Polakom - zwrócono Wolność.

I pomyślałam, że napiszę Wam, niejako z tej "okazji", coś o tym blogu i FanPage'u na Facebooku.
Na FanPage'u bowiem nie pojawiają się żadne linki (przynajmniej nie za mojej pamięci... w każdym razie staram się ich unikać) do zagranicznych niepolskojęzycznych materiałów, gify z napisami nie po polsku, ani teksty, które sama napisałabym po angielsku. Nie dlatego, że nie umiem.

Wręcz przeciwnie - uważam, że umiem w angielski całkiem nieźle, zważywszy na nie tylko możliwość czytania książek w tym języku, ale i na to, że to przecież w Anglii uczyłam się, doskonaliłam i nadal praktykuję w tamtejszym kowenie. A możecie mi wierzyć, że to wymaga płynnej znajomości języka, by nie tylko wiedzieć, co kto w rytuale mówi, ale i czuć co kto mówi. W tych słowach tkwi energia, magia, trzeba je więc nie tylko słuchać i wypowiadać, ale też je odczuwać.

Nie chodzi też o to, że mam użytkowników internetu czy Facebooka za ignorantów. Ja wiem, że językiem sieci i tak jest angielski i niemal każdy potrafi go zrozumieć w stopniu, pozwalającym ogarnąć gify z ładnym widoczkiem w tle. Że użytkownikami portali czy uczestnikami blogosfery są głównie ludzie młodzi, kształcący się, który wszechobecny angielski pochłaniają niemal przez skórę. To naprawdę nie jest tak, że ja nie doceniam umiejętności i inteligencji internautów.

...bo tak na prawdę, to...

...widzicie... to był po prostu mój świadomy wybór. Przemyślana decyzja, której staram się konsekwentnie trzymać. Pisać o Wicca po polsku, dla Polaków i dla Polski.

Ja wiem, że to trochę pompatycznie i nadęcie brzmi. Innym może się skojarzyć niemal jak szowinistyczne zawołanie, ale to kompletnie nie o to chodzi.

Mieliśmy i mamy pewnie nadal wiele wiccańskich, czy para-wiccańskich stron, stronek, forów, na których przepisywane są niemal jeden do jeden teksty z publikowanych książek, cytaty z zagranicznych artykułów, linki do międzynarodowych portali. Pojawiają się też strony całkowicie po polsku, ale ich zawartość bywała... negocjowalnej jakości i dopiero od paru lat mamy kilka rzetelnych źródeł informacji, o które były trudno "za moich czasów" - czyli 14 lat temu, kiedy dopiero odkrywałam Wicca. Dlatego postanowiłam dołożyć swoją cegiełkę.

Nie ma wielu innych, stricte wiccańskich blogów po polsku. W większości blogów na które się natknęłam, a na których temat Wicca się pojawia, to flufikowe lub nietoperkowe twory prowadzone zwykle przez młodzież, zajmujące się magią w kategoriach od sasa do lasa, albo raczej o wszystkim i niczym i powielające wikipedyczne notki i stereotypy. Co oczywiście w pewnym momencie zaczyna bardziej smucić i złościć, niż bawić.

I wypełniłam niszę.

Ja po prostu chcę pisać o Wicca i o magii na poważnie. Z serca. Nawet jeśli niezbyt często, to wkładając w to kawałki moich, mam nadzieję nie tak najmniejszych, wiedzy, doświadczenia i kompetencji. Zaczęłam działalność w internecie i blogosferze dawno temu i przez cały ten czas staram się podawać aktualne i sprawdzone informacje. Przez cały czas stałam na straży najpierw mojego marzenia, potem mojego treningu, a teraz - mojego domu, jaką jest Wiccańska Tradycja. Z tej ścieżki nie zbaczam i nie zawracam, stałam się jej częścią a ona - częścią mnie.

I chcę się tym dzielić po polsku, bo, jak powiedział Wajda, "myślę i czuję po polsku". Dość jest anglojęzycznych portali i stron, które służą z powodzeniem ludziom posługującym się tym językiem. Ja chcę mówić o tym, co dla mnie ważne językiem, który jest dla mnie ważny i który jest ważny dla wielu innych osób. A często - nawet jedyny. Wiele osób, choć napis pod śmiesznym obrazkiem odczyta, nie poradzi sobie z materiałami o duchowości, inicjacji i rytuale w obcym języku. Znam też kapłankę, która angielskiego nie zna niemal wcale. Czy ze względu na brak znajomości jakiegoś języka należy ludzi odrzucać, mówić im, że nie nadają się na czarownice i kapłanów w Wicca?

Chcę umożliwiać ludziom z Polski poznawanie Wicca. Chcę mówić do nich ich językiem i pokazywać im, jak cudownie można praktykować i rozwijać tradycję w ich kraju. W naszym kraju. Do tego staram się, co wydaje mi się ważne, pisać z Polskiej perspektywy. Wiem, jak trudno znaleźć tutaj kowen, jak skomplikowane może być zorganizowanie spotkania, jak mało jest możliwości kontaktu. Znam nasze polskie realia, naszą historię, naszą politykę - całe nasze tło, na którym wszyscy mieszkający w Polsce musimy funkcjonować. I staram się pokazywać, że się da, że można.

Polska zasługuje na Wicca a Wicca - na Polskę. Jestem przekonana, że wielu Polaków byłoby wspaniałymi czarownicami i kapłanami, że Wicca może się w Polsce fantastycznie rozwijać. Już teraz Polaków i Polek - wiccan jest powoli coraz więcej. Wicca to jedna z cięższych, ale i piękniejszych misji w moim życiu. Jeden z wspanialszych darów, który kiedykolwiek od kogokolwiek otrzymałam. Tak cudowne rzeczy aż chce się przekazywać dalej, dzielić się nimi z innymi ludźmi. Ja chcę się nim dzielić z moimi rodakami, w naszej Ojczyźnie, która choć czasem nam daje w kość, to tu nam przyszło żyć i ją kochać.
I chcę się nim dzielić w naszym, polskim języku.

30 października 2017

Umysł po transformacji - wrażenia po konferencji


Już ponad tydzień minął od zakończenia konferencji "Duchowa Alchemia - Transformacje Umysłu",  którą organizowała redakcja  Wiccańskiego Kręgu, a mój umysł jeszcze jest trochę w Krakowie. Niesamowici goście i uczestnicy, niesamowita atmosfera i oczywiście niesamowite ilości spalonych kalorii, żeby to wszystko ogarnąć. Ale opiszę Wam wszystko powoli i po kolei.

Czwartkowe Intro

Konferencja rozpoczęła się w piątek, 20 października, po południu, ale nasza dzielna ekipa organizatorska dotarła już w czwartek, aby zawczasu dopełnić jeszcze kilku formalności. Dzięki temu mieliśmy jeszcze czas na wspólny rytuał w czwartkowy wieczór, ale tym, jak wiecie, nie mogę się z Wami podzielić...

Cała impreza rozpoczęła się w piątek. Spotkaliśmy się, jak przed trzema laty, w hotelu Royal, którego okna wychodzą wręcz na wzgórze Wawelu. To ważne dla naszej historii miejsce jest też miejscem magicznym, w którym przecinają się energetyczne szlaki. Ponoć to tu właśnie znajduje się czakram naszej planety, jedno z najważniejszych jej centrów energetycznych.

Piątkowy start

Udało się nam zgrabnie zarejestrować wszystkich uczestników i po 15:00 w piątek rozpocząć pierwszy wykład z pathworkingiem, który po polsku i po angielsku poprowadzili Agni i Mike Keeling. Warszataty te pozwoliły nam zapoznać się z historią i teoriami dotyczącymi Bafometa, zaś sama medytacja umożliwiła nam pod jego przewodnictwem rozpaść się na kawałki, rozdrobnić i rozpuścić, by na nowo móc złożyć nasze dusze i umysły w jedną całość.

Kolejnym punktem programu był wykład Melissy Harrington, która wprowadziła nas w magiczne życie i twórczość Dion Fortune, ze szczególnym uwzględnieniem jej powieści "Kapłanka Morza". Na podstawie tego utworu, wierszy tej magini, jak i innych fragmentów poezji, które osadzono w rycie otwartego rytuału wiccańskiego, powstał zaś wspaniały rytuał, którego świadkami staliśmy się w piątkowy wieczór. W rolę Bogini wcieliły się nie jedna, ale aż trzy kapłanki, a my płynęliśmy na fali subtelnej, ale silnej jak ocean energii.

Aby pozbyć się jej nadmiaru i uziemić się, udaliśmy się do Klubu Tanecznego Opium. Co prawda w klubie nie byliśmy sami, jak mieliśmy na to nadzieję, ale stoliki czekały, zarezerwowane dla nas, muzyka oraz drinki były wyśmienite i wszyscy, wedle mojej wiedzy, świetnie się bawili.


Intensywna sobota

Po piątkowym popołudniu i wieczorze przyszedł czas na pełną wrażeń sobotę, 21 października. Rozpoczęliśmy wcześnie i bez trzymanki, bowiem już od 9:30 w tajniki procesu alchemicznego i Wielkiego Dzieła - Opus Magnum wprowadzał nas Wayland Smith. Wykład ów był przygotowaniem do wieczornego rytuału, nie brakło więc chętnych do wzięcia udziału w tym warsztacie.

Przed lunchem Vivianne i Chris Crowley opowiadali nam o Carlu Gustawie Jungu. Zarówno z punktu widzenia psycholożki i nie-psychologa usłyszeliśmy, co ciekawego każde z nas, zajmujących się pogaństwem i magią, może wyciągnąć i lepiej zrozumieć dzięki pracom Junga i wprowadzonym dzięki niemu do psychologii zagadnieniom związanym ze świadomością, podświadomością i nieświadomością zbiorową, jak również poznaliśmy sylwetki magów i czarownic, którzy inspirowali się jego pracą. Wiedzieliście, że Aleister Crowley znał prace Junga, zanim w ogóle stały się popularne... ?

Po lunchu, przed godziną 14:00 swój wykład i warsztat na temat Hermetyzmu oraz medytacji hermetycznej poprowadził Rufus Harrington. Niestety, nie dałam rady się na niego wybrać. Zmęczenie zmogło mnie bardzo, a do tego wzywały kolejne organizatorskie obowiązki... Ale zaręczam Wam, że rozmawiałam z Rufusem, przepraszając go pięknie, a on wspaniałomyślnie zgodził mi się wybaczyć ;) Mam nadzieję, że jeszcze dane mi będzie popracować z Hermetyzmem wspólnie z Rufusem.

A taki mieliśmy widok zaraz po wyjściu z hotelu. Udało mi się złapać zdjęcie Wawelu w krótkiej przerwie, którą udało mi się pazurkami wyskrobać.
W sobotnie popołudnie wysłuchaliśmy jeszcze wykładu Mellisy o tym, jak wraz z postępującym rytuałem podążamy wgłąb magicznego, mistycznego rytuału, w którego centrum następuje misterium - spotkanie z Bogami. Wieczorem zaś miejsce miał rytuał Wielkiego Dzieła. Rytuał oparty na przemianie alchemicznej w jej trzech fazach, podzielonych na siedem, powiązanych z kolejnymi planetami magicznych i duchowych operacjach. Rytuał miał zaskakującą dynamikę, ciągle przyspieszając i ciągnąć nas coraz mocniej w kolejne transformacje. Był bardzo dokładnie przygotowany, a świadomość, że organizatorzy tego rytuału właśnie, Wayland i jego ekipa, podróżowali z daleka, by go nam zaprezentować i zaprosić do udziału, że precyzja jak i gracja wręcz powalały.

Po 21:00 przenieśliśmy się do Klubu Zaginiony Świat. Choć ukryty w podwórku i w pierwszym momencie trudno go dostrzec, to miejsce o niezwykłej atmosferze, gdzie klimat dalekich podróży miesza się z archeologicznym duchem. To tu właśnie odbył się nasz wielki, halloweenowy bal maskowy. Niezwykle mnie cieszy, że aż tyle osób zdecydowało się na maski bądź przebrania - stanowiliśmy niezwykle barwną bandę!
Na balu zaprezentowaliśmy uczestnikom naszej konferencji i naszym drogim gościom małą niespodziankę. Poprosiliśmy znaną warszawską tancerkę i właścicielkę szkoły tańca orientalnego Hamsa o mały pokaz. Wszyscy podziwiali piękną Agatę Zakrzewską z zapartym tchem, a wierzcie, było co podziwiać przez tych kilka minut - ucieleśnienie gracji i wdzięku.
Tylna strona naszych programów, zaprojektowana przez młodego, utalentowanego artystę. Piękna jest!

Zaskakująca niedziela

W niedzielę, 22 października pospaliśmy trochę dłużej i warsztaty rozpoczęliśmy dopiero po 10:15. Tym razem prezentację przygotował dla nas Krzysztof Azarewicz z O.T.O. Opowiadał nam o Bartzabelu - duchu Marsa oraz o tym, jak Aleister Crowley przygotował i przeprowadził taki rytuał w 1910 roku. Po tym niedługim, ale treściwym wprowadzeniu Krzysztof i jego ekipa przeprowadziła dla nas ten sam rytuał - dokładnie taki sam jak Crowley i jego pomocnicy ponad 100 lat temu. Pieczołowicie wykonany ołtarz, krąg i odtworzone dokładnie magiczne formuły pozwoliły na sprowadzenie marsowego ducha do ciała rytualnego medium... ale nie będę za dużo zdradzać, niech historia ta zostanie owiana mgiełką tajemnicy.

Podziękowania

I to niestety już wszystko, bo po rytuale musieliśmy już zakończyć konferencję i podziękować wszystkim pięknie, a podziękowania swoje pragnę i tutaj powtórzyć.
Raz jeszcze dziękuję za wspaniałe warsztaty osobom, które poprowadziły kolejne punkty programu:
Agni i Mike'owi Keeling
Melissie i Rufusowi Harrington
Vivianne i Chrisowi Crowley
Waylandowi Smithowi
Krzysztofowi Azarewiczowi

Ja od siebie dziękuję również wszystkim organizatorom konferencji, szczególnie Nefre, Vivi i Agni, które włożyły mnóstwo wysiłku i serca, by konferencja odbyła się zgodnie z planem, jak również wszystkim moim kowenowiczom.
Podziękowania składam również na ręce Kamila Dymińskiego - artysty, który zaprojektował dla nas piękne i profesjonalne programy konferencji. Ukłony należą się też wspaniałej Agacie Zakrzewskiej, która zaprezentowała wspaniały pokaz tańca brzucha na naszym balu maskowym

Dziękuję również wszystkim uczestnikom konferencji - w końcu by jej nie było, gdyby nie Wy. Mam nadzieję, że długo będziecie jeszcze ją mile wspominać i że wiele się nauczyliście, jak i świetnie się bawiliście. Oby Wasze bransoletki z medalionami służyły Wam dobrze jako miłe pamiątki tych wydarzeń.
Do zobaczenia, mam nadzieję, wkrótce!

Ja, Agni i Mike - jeszcze chwilka relaksu, przed ostatecznym powrotem na ziemię ;)
PS. Śledźcie Wiccański Krąg na Facebooku i na stronie, pojawi się na pewno relacja uczestników konferencji.

PPS. Zachęcam oczywiście do polubienia fanpage bloga Czarowniczego na Facebooku!

2 maja 2017

Majówkowo


Dotrwałam jakoś do maja... 
Sama nie wiem jak i kiedy przeleciał kwiecień, upakowany do nieprzytomności nadgodzinami. Nawet okrągłe urodziny jakoś mi przeleciały i nie napisałam corocznej notki z narzekaniem, że się starzeję... prawdę mówiąc nie miałam czasu narzekać, ani nawet za bardzo zwrócić uwagi, że oto minął kolejny rok. Ze wzruszeniem ramion stwierdziłam, że nie czuję się ani lepiej, ani gorzej, ani w sumie w ogóle inaczej, więc widocznie nic się nie stało.
I tak sobie myślę, że tak pewnie najlepiej.

W końcu drzewa kwitną! 

Kwiaty!

No i w końcu ponownie jest! Beltane! Majówka! Spokój! Słońce! Drzewa kwitną!
Och, jak bardzo lubię, kiedy kwitną drzewa i krzewy - to chyba moja ulubiona część roku. Szkoda, że nie jest tak ciepło, jak zwykle o tej porze bywa. W przeciwieństwie do listopada, który ma w sobie beznadziejną szarość i przenikający chłód, maj i jego kwiaty to siła, energia i nadzieja. Nic dziwnego, że Japończycy mają osobny zwyczaj podziwiania wiosennych kwiatów, który ma swoją własną nazwę - hanami. Myślę, że bardzo przydałoby się nam podobne święto. By wyjść z domów i w spokoju podziwiać te barwne cuda Matki Natury.

Kwiaty magnolii aż ustawiają się do fotografii
Chłodna pogoda nie przeszkadza na szczęście w spacerowaniu i podziwianiu okolicy. Zrobiłam sobie takie moje małe, własne hanami, wykorzystując odrobinę wolnego czasu (którego zawsze za mało!), bo te wyżej wspomniane nadgodziny... no to się chyba nie skończy za szybko. Doszłam wówczas do wniosku, że być może dobrze, że nie jest tak gorąco, jak lubię. Te delikatne kwiaty chyba wolą chłód. Drzewa rozkwitają wolniej i na dłużej, więc będą cieszyć oczy przez kilka tygodni zamiast kilku dni.

Kiedy pogoda jest aż zbyt ładna - nawet "ze Słońcem" zmienia się w "pod Słońce" i prześwietla

Grill a grad

I myśleć, że zaledwie tydzień wcześniej, gdy spotkałam się z Rodziną na wspólnym świętowaniu Beltane był grad. Grad ze śniegiem i z deszczem, zamiast tego grilla, cośmy go sobie obiecywali urządzić. Nie obyło się i bez innych rzeczy, które były pod górkę. Z zającami już tak bywa, że zawsze pojawia się coś, co będzie pod górę. Ba, sama nabroiłam i przyznaję się, obiecując poprawę. Ale kiedy człowiek się przepracowuje a wino jest smaczne... 

Jasne i czerwone - działają razem tylko, jeśli dotyczy listków na fotografii

Za to rytuał wyszedł idealnie. Jak zawsze, przecież, bo z zającami już tak bywa, że nawet jak coś jest pod górę, to rytuały zawsze wychodzą idealnie. Bóg i Bogini udzielili nam swoich błogosławieństw na nadchodzące lato wznosząc Różdżkę i Kwiat nad każdym z nas i nad całym światem, przekazując tym samym wiadomość Miłości, która pokonuje czas, przestrzeń i rozstania, Miłości, która, mam nadzieję, będzie nas ogarniać, mam nadzieję, o wiele dłużej, niż, to lato, a nawet dłużej niż nadchodzący rok.

Miłosne róże i czerwienie na drzewach i krzewach

Malowniczo

Samą zaś Wigilię Majową spędziłam w pracy. Nie całą oczywiście! Ale, niestety, czasem trzeba się pojawić na posterunku w czasie, w który nie ma się na to ochoty. Patrz pierwszy akapit o nadgodzinach. Mam nadzieję, że firma wynagrodzi mi ten wysiłek...
Popołudnie już należało tylko do mnie, Narzeczonego i japońskich drzeworytów w Muzeum Narodowym. Bogaty zbiór jaskrawych, precyzyjnych odbitek obrazujących życie codzienne i przyjemności dziewiętnastowiecznych mieszkańców kraju kwitnącej wiśni robi niesamowite wrażenie, zwłaszcza, że można również obejrzeć narzędzia do rycia w drewnie i wykonywania odbitek. Jeśli mieszkacie w Warszawie lub okolicach i znajdziecie czas, by jeszcze przed niedzielą (koniec wystawy!) wpaść do muzeum, to bardzo polecam - o ile ktoś lubi takie rozrywki jak muzea, oczywiście.

Jaskrawe obrazy biorą się, rzecz jasna, z jaskrawej rzeczywistości - do wykonywania odbitek stosowano jedynie roślinne barwniki

Niezależnie od tego, czy uda się Wam obejrzeć wystawę, czy uda się Wam zrobić w tę majówkę grilla, czy jeszcze przed końcem tygodnia spadnie grad, czy też wypijecie za dużo wina... Wyjdzie na swoje hanami. Nawet jeśli jest trochę zimno, to kwiaty aż proszą, żeby być podziwiane. Po to właśnie mamy maj i po to mamy Beltane. Miłość, ta absolutna i boska, Miłość Natury woła do nas właśnie przez nie. Nawet jeśli mieszkacie z dala od łąk i lasów, nawet w centrum miasta - przecież sama dobrze o tym wiem, można tę bliskość Natury dostrzec i poczuć. Dajcie sobie więc czas na to, nawet jeśli za chwilę znów wracacie kręcić nadgodziny.


No i oczywiście pięknej dalszej części Majówki życzę, przekazując jednocześnie od Bogów beltane'owe pozdrowienie Miłości. Kochajcie świat, kochajcie ludzi, kochajcie Bogów i kochajcie siebie samych. Dawajcie sobie czas na wino, przyjaciół, sztukę i naturę.
Tego z okazji Majowego Święta, którego Czas Kwitnących Drzew jeszcze trwa życzę wszystkim moim Czytelnikom, Przyjaciołom i Rodzinie.
Bądźcie Błogosławieni!

No i już niedługo czas na bzy - czekają w kolejce
PS. Oczywiście zapraszam na Fanpage Bloga Czarowniczego na Facebooku, tam więcej materiałów, ciekawostek i polecane linki.

21 marca 2017

Lekcja płynąca z deszczy


Równonoc przyszła i poszła jakoś wyjątkowo łagodnie w tym roku. Nie było wielkiego zaćmienia, jak rok temu. Nie było gwałtownej Burzy, jak przed dwoma laty.

Ot, od jakiegoś czasu jest trochę cieplej, trochę znów zimniej, śnieg ustąpił miejsca deszczowi i jakoś tak powoli, coraz bliżej jest wiosna. Co prawda wciąż jeszcze czekam na burzę, nie mam wątpliwości, że w końcu się jakoś ona pojawi, póki co jednak każda nadciągająca chmura okazuje się nieść jedynie małą mżawkę. Może i dobrze. Burze, choć oczyszczają i niosą zmiany (a zmiany są dobre zawsze, bo zawsze popychają nas do działania), to jednak od dłuższego czasu mam takich oczyszczających burz dość i dobrze mi z takim spokojem.

Oczywiście nie znaczy to, że brak burz oznacza totalny spokój, skąd! Deszcze, łagodne, spodziewane a nawet chciane, zajmują bardzo dużo czasu, pochłaniają bardzo dużo uwagi i wymagają bardzo dużo siły.
Ale hej! W końcu nie ma takiej rzeczy na świecie, a już na pewno nie takich deszczy, których wiedźmy nie mogą pokonać, prawda?

Puk puk! Tu wiosna u Twoich okien!
Tak myśląc właśnie niemal się wykończyłam pracą i dodatkowymi obowiązkami w minionym tygodniu. Spotkanie z okazji Równonocy było cudowną odskocznią od tego rozgardiaszu. Rytuał w cudownym, międzynarodowym nawet, choć niedużym gronie był poruszający i wzruszający, mam nadzieję, że nie tylko dla mnie. Jednak cały wieczór nauczył mnie czegoś ważnego, czegoś, o czym mam nadzieję odtąd pamiętać, bo pomoże mi i od święta, i na co dzień.

Że czasem trzeba odpuścić. Że trzeba czasem mieć innych trochę w nosie, żeby nie mogli wleźć na głowę. Że czasem trzeba postawić na swoim. I wreszcie - że czasem można i trzeba poprosić o pomoc.
W końcu i tak najważniejsze jest towarzystwo, Z doborową ekipą pizza to wykwintna kolacja i w sumie niczego więcej nie trzeba do spędzania cudownego czasu z przyjaciółmi...
No może tylko kropelkę białego wina.


PS. Zapraszam oczywiście na fanpage Bloga Czarowniczego! I przy okazji - wszystkie zdjęcia we wpisie są moje... widać, bo niewyraźne ;)

14 lutego 2017

12 lutego 2017

Wrzenie w Lwie


Muszę się Wam przyznać, że mimo tego, jak niesamowite było to wydarzenie, ostatnie półcieniowe zaćmienie Księżyca w Pełni przeżyłam niezbyt dobrze. Piątek i sobota były dla mnie jakoś tą pełnią strasznie ciężkie, ale ich całość jakby skryła się w cieniu ziemi. Dlatego minęły jak mgnienie oka, nie pozostawiając niczego dobrego. Może to i dobrze, bo to raczej nie były najfajniejsze dwa dni tego miesiąca...

Zwierzę się Wam, choć wiele osób już to wie, że nie lubię pełni Księżyca. Bardzo źle na nie reagują moje emocje, mój umysł, a nawet moje ciało. Czuję się wtedy przepełniona do przesady, jakby "wzdęta", nadmuchana, a do tego ciężka, jak misa wypełniona po brzegi, z której się aż wylewa. Czuję za każdym razem, jak w kościach, mięśniach i żołądku gromadzi się moje zmęczenie, zbierane przez poprzednie 2 tygodnie, od nowiu. Ale tym razem, to była jakaś katastrofa...

Kierowany dumą (ale i pychą) Lew, w którego znaku znalazł się Księżyc, użyczył mi i mojemu comiesięcznemu przemęczeniu swojej potęgi, wielkości i swojego egoizmu zarazem. A z drugiej strony Ziemia ładnie skryła tę lwią pełnię w swoim cieniu tak, że zamiast wybuchu, do którego jestem przyzwyczajona i z którym wiem, jak sobie poradzić, wyszło zupełnie inaczej. Zaczęło wrzeć - cicho i pod powierzchnią, ale powoli.

To strasznie męczące, kiedy tak człowiekowi pod powierzchnią coś wrze, a nie chce wybuchnąć, spalić się jak fajerwerk i odejść w spokoju. Za to takie dwudniowe wrzenie wyczerpuje - fizycznie i psychicznie. To okropne uczucie, kiedy człowiek czuje się źle, ale zwykłe metody radzenia sobie z tym nie działają. Mięśnie i kości bolą, łzy napływają do oczu, a mimo tego - to jeszcze nie to, jeszcze nie ten oczyszczający wybuch, który pozwoli zrzucić wszystko ze środka gdzieś w tę zmniejszającą się i zabierającą ze sobą tarczę, lecz powolne sączenie ze szczeliny. Lew uczepiony pazurami status quo i nie mogący odpuścić swojego JA, MOJE, CHCĘ, żerujący na napięciu poprzednich dni.

Na szczęście jest czekolada. Ona zawsze działa. Czekolada działa cuda zawsze. I jeszcze dobre filmy. I najważniejsze - przyjaciele, którym można się zwierzyć, że Ci kiepsko. 

No i po dwóch dniach wrzenia w końcu wróciłam do normalnej siebie. Czas pełni i zaćmienia minął.
I na szczęście w przyszłym miesiącu nie zapowiadają się podobne rewelacje...

5 lutego 2017

Notatki dla siebie



Ponieważ już jest luty, ba! już po Imbolcu, w tym roku nie będzie tradycyjnego podsumowania zeszłego roku. Będzie zestaw notatek noworoczno-oczyszczających, wrzucanych na blog w ścisku pociągu. Notatek, które robiłam w komórkowym notatniku kilka ostatnich dni, dopisując pojedyncze zdania. Nie jest to oczywiście cała całość tych notatek jedynie to, czym czuję, że chcę i mogę się podzielić. Czuję, że dobrze mi to zrobi.
Mam zatem nadzieję, że nie będziecie zbyt surowi w ocenie tego... czegoś. Zwykle piszę dla Was, dzisiaj publikuję bardziej dla siebie, chociaż, tak sobie myślę, może się Wam do czegoś przyda... 

Notes to self

Nie obiecuj sobie, że będziesz siadać do roboty codziennie. Po prostu siadaj do roboty jak najczęściej. 
Przestań być leniwą bułą.

Nie rób nic, o czego słuszności nie jesteś przekonana, ale rób więcej rzeczy, do których przekonana jesteś. 
I nie odpuszczaj bo to fajna robota. Chyba. I chyba wartosciowa. Ludziom się raczej podoba. Spotkania, dyskusje przyjaźnie... chyba jest całkiem fajnie.

To co robisz jest ważne. I daje efekty - widzisz to przez to ostatnie 10 lat. Tyle się zmienia, że jak sama nie weźmiesz się w garść, to zostaniesz sama w tyle za soba.

I nie przejmuj się tym, jak piszesz. Ważne, że piszesz i póki ktoś chce to czytać, to chyba jest dobrze, nie...? 
Znaczy nie jestem pewna, ale tak mi się wydaje. 
Więc nie bój się pisać więcej i częściej. Może chyba być krócej.

Nie martw się o Zające. Zające to silne zwierzaki, nawet jak im norkę przysypie, to się wykopią i wyprostują. Tylko trzeba być z nimi. Mocno. Mocniej, niż ostatnio - będę się starała.

Na pewno nie podołasz wszystkim wyzwaniom. Nie próbuj tylko udawać, przyznaj się i poproś o pomoc.

Praca zespołowa zawsze wychodzi dobrze. Zwłaszcza nam razem. Ważne jest podejmowanie indywidualnych wyzwań i prac, ale to, co robimy razem nigdy nie będzie mniej ważne. I dlatego Wiccanisko będzie zawsze piękne jak to ostatnie i dlatego kolejne imprezy będą jeszcze lepsze.

Przestań być leniem. 
Kołuj po lądowisku z rykiem Lwicy. 
Masz dość sił, by poprawić błędy i ruszyć do przodu. 
Głęboki wdech, oddychaj wiosną, oddychaj jutrem.