Prawdą jednak jest, że na przełomie lat 2004-05 moje przekonania zaczęły się zmieniać. Chciałam czegoś porządnego, czegoś mocnego, nie odpowiadała mi katolicka bylejakość. Niestety, im bardziej chciałam mogą wiarę pogłębiać, tym mocniej ja i Chrześcijaństwo odpychaliśmy się od siebie, jak niepasujące części, powoli, stopniowo. Z drugiej strony zaś był ten świat ludzi, którzy czują, że jest poza nami coś większego, coś potężniejszego i byli przekonani, że nie jest to Bóg, jakiego znałam do tej pory.
Poznawałam ten świat tak, jak mogłam - przez Internet, czytając praktycznie każdą stronę, która miała "Wicca" w nazwie czy chociaż w tekście. Szybko jednak okazało się, że Internety mają to do siebie, że straszny w nich bałagan, a niektóre informacje są wręcz sprzeczne, więc szybko przeprowadziłam niezbędną selekcję. Skupiłam się głównie na tym, co mówiło o tzw. BTW - Brytyjskiej Wicca Tradycyjnej. Z tą obszerną definicją o inicjacyjnej religii misteryjnej i praktyką w kowenie. Reszta, chociaż w wielu wypadkach ciekawa i rozwijająca w pewien sposób jawiła mi się jako "podróba". I, muszę przyznać, do dzisiaj tak w dużej mierze jest. Oczywiście ta selekcja nie przebiegła bardzo dokładnie, więc przydarzyło się parę "wpadek", które sobie uświadomiłam po czasie.
Jak już wspomniałam, do opisywanego momentu byłam jeszcze katoliczką. Im jednak częściej się nad tym zastanawiałam, przemyśliwałam, rozważałam, przede wszystkim im więcej czytałam, tym bardziej stawałam się czarownicą, a katolicyzm coraz bardziej mnie uwierał. Jakby to przedstawić na wykresie, "akcje" chrześcijańskie z czasem spadały, na łeb, na szyję, a "akcje" pogańskie szybowały w górę. W końcu te wykresy przecięły się, nawet nie zauważyłam dokładnie kiedy. Po prostu w pewnym momencie stwierdziłam, że chcę być wiccanką.
Na szczęście cały okres fluffictwa i puszystości, nazywania się wiccanką i chęć zrobienia wszystkiego na raz trwał u mnie niezbyt długo - jakieś 2 miesiące. W sumie dość naturalnie się to wypaliło. Próbowałam zainteresować swoim nowym odkryciem jakieś koleżanki, ale w sumie nic z tego nie wyszło, więc nic dziwnego, że słomiany zapał ostygł przy braku kompanii. Ale, mimo że w słomie, coś się już wykuło i właśnie krzepło. Nie chce nikt ze mną wiccanić, tak? Jak nie drzwiami, to oknem. No to z powrotem - nurek w Internety i na fora.
W sumie też nie pamiętam, jak to było dokładnie (kolejny "przypadek"), chyba mnie ktoś zaprosił, o ile pamiętam przez GG, na tworzące się właśnie Poznańskie Forum Pogańskie - czyli twór mający zrzeszać osoby o poglądach pogańskich (w domyśle - wiccopodobnych) z naszej okolicy. Zaczęliśmy toczyć dyskusje, jakie się na takich forach w tamtych dawnych czasach toczyły. Kto co wie i skąd wie. Jak świętować Sabaty. Wicca - czy tylko inicjacyjna. No i obowiązkowo - o naturze Bogów. W końcu ktoś wpadł na genialną myśl - "jesteśmy wszyscy z okolicy zróbmy spotkanie!"
Umawianie się trwało długo a namiętnie, bo próbowaliśmy umówić się tak, żeby pasowało wszystkim, a, jak powszechnie wiadomo, nie da się dogodzić wszystkim. W końcu padło na pewien piątek, 17:00, w (nieistniejącej już od lat) knajpie Awaria przy ulicy Garncarskiej. Nie posiadałam się z radości - w końcu zobaczę innych pogan i to na żywo!
Ulica Garncarska w Poznaniu - zdjęcie pochodzi z serwisu poznan.fotopolska.eu |
CDN...
Serdecznie zapraszam na mojego nowego Bloga. Jest tam jak na razie trochę biednie, ponieważ powstał on dopiero dzisiaj, ale obiecuję, że w następnych dniach pojawi się tam znacznie więcej notek
OdpowiedzUsuńhttp://magia-w-nas.bloog.pl/