Oddycham głębiej po pewnej, naturalnej jednak, duszności domu rodzinnego - bo ciężko się mieszka w 2 pokojach 3 dorosłym osobom o różnych gustach i temperamentach. Poznaję kogoś specjalnego, kto akceptuje mnie z dobrodziejstwem inwentarza (również religijnym). Mam czas na swoją praktykę. Do kowenu dołączają stopniowo kolejni adepci (więc nasza kowenowa praktyka opiera się w tym momencie głównie o inicjacje), osoby, które uważam za przyjaciół i mam nadzieję, że nasz kowen mimo oczywistych turbulencji, daleko zajdzie. Turbulencje wszak są naturalne a w związkach międzyludzkich nie o to chodzi, żeby się nie spierać, ale by umieć się godzić.
W zasadzie trudno więc określić dlaczego, ale nagle wszystko w kowenie zaczęło się sypać. Sama nie wiem, co było w tym wszystkim najgorsze. To, że mieszkaliśmy od siebie daleko i nie można było sobie wszystkiego wygarnąć normalnie, a potem iść na piwo. A może arogancja i niesubordynacja wobec naszych arcykapłanów. Być może to, że ludzie pałali złością i jakimiś urazami do siebie nawzajem, a może to, że za każdym razem, kiedy włączałam komputer, zbierało mi się na płacz.
Wtedy oczywistym się stało, że wiccanie nie zawsze są tak wspaniali, że życie w kowenie to nie jest sielanka, jak to się na początku wydawało. Że mili, oddający szacunek Bogom i Naturze ludzie mają dni, kiedy nie potrafią tego szacunku okazać drugiemu człowiekowi. Nie piję oczywiście tylko do swojego otoczenia, bo wielokrotnie ze zgrozą odkrywałam, że sama wcale jestem nie lepsza. Ale jest to taki moment, w którym człowiek zaczyna wątpić.
Zwątpienie takie jest wszechogarniające i przenika do kości. Nie wiesz już, gdzie jest twoje miejsce, po co znalazłeś się akurat tutaj, co dalej ze sobą zrobić i, oczywiście, po jaką cholerę ci to wszystko było. Zupełnie nie możesz wtedy przywołać uczucia szczęścia, które otaczało twoje serce ciepłą, świetlistą mgiełką jeszcze pół roku temu. Zastanawiasz się, gdzie jest twoje miejsce, bo przecież już nie w tym miejscu, w którym jesteś teraz.
Czujesz też żal. Żal do wszystkich i wszystkiego, co jest zamieszane w tę sprawę. Do innych osób w kowenie, za kolejne sprzeczki, za kolejne problemy i za samo to, że tkwią w tym samym bałaganie. A kiedy odchodzą - za to, że cię opuścili. Do arcykapłanów, którzy przecież ten syf powinni ogarnąć. A skąd mam wiedzieć jak? W końcu to oni od tego są, żeby trzymać porządek, więc powinni to wiedzieć. Do samego siebie, że się w to wplątało i nie umie się wyjść. I trochę nie chce się wyjść, bo właśnie w tej atmosferze kłótni, paradoksalnie, spełnia się wieloletnie marzenie pracy w kowenie. Masz czego chciałaś. Do Bogów nawet. W końcu to oni do Wicca mnie przywiedli. To oni mieli się mną opiekować. To Bogowie powinni swoim dzieciom wskazywać dobrą drogę. A tu droga przez chaszcze i znikąd pomocy.
W końcu zadano mi pytanie - kompletnie z zewnątrz i przez osobę z całym tym bajzlem nie związaną. Oczywiście - przecież w końcu takie pytanie musiało w końcu paść na głos, a sama sobie go nie zadałam. "Skoro źle się dzieje i nie czujesz się tak komfortowo jak miałaś się czuć, to po co to robisz?" I wtedy dotarło do mnie, że nie potrafię tego logicznie wytłumaczyć, ale tak na prawdę, w głębi, cały czas tego chcę. Cały czas chcę być w Wicca, chcę być w kowenie, chcę pracować magicznie i rytualnie, chcę mieć kontakt z moimi Bogami. Że tak na prawdę gdzieś w głębi cały czas wiem i czuję, jak to powinno wyglądać. I że cały czas w głębi ufam - ufam Bogom i sobie, że znajdzie się ta właściwa droga. Że w końcu się wszystko ułoży. Znalazłam w sobie siłę, żeby zostać.
I jak się okazało, zrobiłam dobrze, bo kiedy opadł kurz, wszystko zaczęło się uspokajać. Wyrównywać. A ja byłam szczęśliwa, że mimo burz, znów pokazało się słońce. Najpierw tylko malutki promyczek, ale potem było już lepiej. Cieszę się, że nigdy nie zrezygnowałam, że zostałam wierna swojej miłości do Bogów i do Wicca i że nie odpuściłam sobie. Pozostałam tam, gdzie powinnam być, a tamte przykre wydarzenia stały się częścią mnie i stworzyły mnie, jaką jestem teraz.
To nie oznacza oczywiście, że nigdy, przenigdy już nie zwątpiłam, że nie wzięłam głębszego oddechu, że nie zastanawiałam się, czy na pewno idę dobrą drogą. Zwątpienie ogarnia mnie, jak i, podejrzewam, wielu innych, raz za razem, raz większe a raz większe. Jednak podczas tamtych wydarzeń oswoiłam demona zwątpienia. Wiem, że on będzie mi zawsze towarzyszył i raz na jakiś czas wyglądał zza węgła. Ale to dobrze. Człowiek niewątpiący to fanatyk, to człowiek, który nigdy się nad swoją drogą nie zastanawiał, bo tylko zastanowienie przynosi zwątpienie. W końcu - to człowiek, który by raz się załamał, a zszedłby ze swojej drogi. A sztuką jest ją kontynuować mimo przeciwności i wracać na nią.
Ja swoją drogę kontynuowałam i wróciłam na nią, mimo załamania i myśli, że już się nie da. Krok przed skokiem w przepaść los mnie powstrzymał i kazał iść na most. Jestem dziś wdzięczna, że jednak się nie poddałam.
Między innymi dzięki temu, mogę to teraz napisać.
Ilustracja pochodzi z serwisu Pozytywne.com |
Mówisz, że "To nie oznacza oczywiście, że nigdy, przenigdy już nie zwątpiłam, że nie wzięłam głębszego oddechu, że nie zastanawiałam się, czy na pewno idę dobrą drogą. Zwątpienie ogarnia mnie, jak i, podejrzewam, wielu innych, raz za razem, raz większe a raz większe." - masz na myśli zwątpienie będące wynikiem relacji międzyludzkich i tym, że każdy z nas jest tylko człowiekiem, czy raczej zwątpienie będące zastanowieniem nad Wiccą i wnioskami typu 'nie do końca pasuje mi to, to czy tamto'?
OdpowiedzUsuńRiannon
Teraz już dużo częściej to drugie ;) Ale oczywiście bywają rozczarowania i zwątpienia różnego typu , źródła i z różnych powodów. Pojawiały się jeszcze u mnie wątpliwości wywołane zachowaniem i postawami różnych osób tak samo, jak wątpliwości "nie podoba mi się to w Wicca/rytuale/Księdze Cieni, czy nie powinniśmy tego wyrzucić?" a skończywszy na pytaniach filozoficznych - "czy Bogowie na prawdę istnieją?", "czy właśnie tak powinno wyglądać oddawanie im czci?", "czy magia działa?"
UsuńPrzez lata przerobiłam chyba wątpliwości każdego typu ;) I nawet, jeśli odpowiedź brzmiała "nie wiem, nie jestem przekonana", to zawsze w środku czuję, że warto i idę dalej.
Dzięki za odpowiedź ;)
UsuńRiannon
Rhiannon: Zwatpienie jest integralna czescia bycia czlowiekiem. Osobiscie nigdy nie watpilam, ze wicca to droga dla mnie ale nie zawsze bylo kolorowo. Nigdy niczego nie bylam tak pewna jak tego, ze powinnam zostac inicjowana i praktykowac wicca i to nigdy sie nie zmienilo ale po drodze byly zwatpienia spowodowane zupelnie nie wiccanskim zachowaniem roznych wiccan na ktore nie mamy wplywu bo wolnej woli ograniczac nikomu nie mozna a tlumaczenie zadziala tylko wtedy kiedy ktos pozwoli mu zadzialac. To na prawde nie latwa sciezka a z ludzi wychodzi - tak jak Vivianne mowila na konferencji - to co najgorsze i wtedy ludzie ci projektuja to cos na innych aby nie musiec sie przyznac przed samym soba, ze to z nimi cos nie tak. Pierwsza faza alchemicznej przemiany - w ta faze wszedl kowen w opisywanym przez Sheile okresie. Niektorzy nie umieli sobie z tym poradzic a sluchac nie chcieli. W tym miejscu wlasnie wazne jest zaufanie arcykaplanom ale jesli ktos zacznie swoje wady projektowac wlasnie na arcykaplanow to nigdy nie bedzie w stanie im zaufac. Tak dzieje sie czesto w tych kowenach, ktore nie praktykuja po lepkach ale w ktorych praktyka siega gleboko i powoduje zmiany w psyche. U nas sprawe dodatkowo utrudnial dystans - nie bylo mozliwosci pogadac twarza w twarz a internet - wiadomo jaki jest. Agni
OdpowiedzUsuńNie jestem inicjowana, ale myślę, że właśnie mam tę fazę przemiany... Nie mogę tego porównywać do walki z cieniem jaka następuje po inicjacji, ale sama też dużo praktykuję i zmiany we mnie zachodzą duże. Dzięki za dopowiedzenie Agni :)
OdpowiedzUsuńRiannon
Bez względu na inicjację w jakiś kult/religię, czy brak, te fazy i tak będą się pojawiać u praktykującego. U mnie sporo zmagań z cieniem i niefajnymi rzeczami było na początku praktyki osobistej, na początku było ciężko przez to przejść, bo były to rzeczy, które miałem w sobie już przed poznaniem pogaństwa, ale praktyka je naświetliła i trzeba było sobie różne sprawy poukładać. Potem, po poproszeniu o inicjację też miałem ciężki okres, a to też było przed samą inicjacją. Moim zdaniem decyzja o inicjacji lub praktykowanie to katalizatory zmian, ale to nie jest tak, że te zmiany nie mogą się dokonać bez inicjacji.
OdpowiedzUsuńArek
Tak właśnie myślałam, że dotyczy to wszystkich osób naprawdę praktykujących, nie tylko tych inicjowanych... ale nie byłam pewna, dlatego wolałam nie paplać za dużo ;p
Usuńdzięki Arek :)
Riannon
Oczywiście, że wątpliwości mogą dotknąć każdego praktykującego czy wyznającego jakąś religię i to praktycznie w każdym momencie... Akurat u mnie się to tak złożyło i zbiegło, i wyszło na wierzch przy okazji pewnych inicjacyjnych, alchemicznych przemian ;) a że wpis jest częścią pamiętnika, to starałam się pisać właśnie o swoich przeżyciach i emocjach, starając się nie wchodzić w to, dlaczego tak się stało ani kto był winny.
UsuńMoże należało by napisać o zwątpieniu w praktyce ogólnie... ale to już by był materiał na zupełnie inny wpis.
O tym bylo troche w artykule Mojmiry na temat entuzjazmu i radosci w praktyce napisanym na Wicanski Krag z okazji Yule.
OdpowiedzUsuń