7 czerwca 2015

Kurs dobrego samopoczucia

Dobrze, już, dobrze... Wiem, że zbierałam się do tego całe wieki, ale w końcu jest i oddaję do rąk Waszych recenzję kolejnego klasyka, który zawitał do Polski na początku lat dwutysięcznych. Znam osoby, które odbyły cały, opisany w książce kurs, ba, znam i takich, którzy bardzo go sobie chwalili. Mnie jakoś nie podpasował, ale po kolei...
Zajrzymy dzisiaj do książki o monstrualnie wielkim tytule: "Zostań Boginią - Przewodnik po celtyckiej mądrości i zaklęciach, aby leczyć, doświadczyć szczęścia oraz radości seksu", której autorką jest Francesca de Grandis. Tłumaczenie autorstwa Bogny Olkuszewicz ukazało się u nas nakładem Studia Astropsychologii.

Niestety, w wydaniu Polskim znów mamy przykład straszenia okładką. W 2002 roku nadal panowała tu estetyka wczesnych lat 90tych, kiedy na okładce próbowano upchnąć wszystko na raz. Tłumaczenie jest niezłe. Co ciekawe, słowo "wicca" pojawia się w formie oryginalnej, ale "wikkanie" czy "wikkański" jest już pisane inaczej. Ponadto pojawia się parę kwiatków typu "manna", która kojarzy mi się głównie z kaszą, a miała chyba być "mana". Są i rzeczy, których nie dostrzegła korekta, typu "szamanowie".

 

Książka zaczyna się od fragmentu "Dziennika magiczki" - jest bardzo poetycki i bardzo patetyczny. Dla mnie zdecydowanie przepatetyzowany, ale chyba taki miał być, dać nam smak czy też klimat jak to jest być Faerie. Chyba. Znaczenie tego tekstu dla całej książki jest dla mnie niejasne.
Jeszcze we wstępie dowiadujemy się, że, niestety, ale o Tradycyjnej Wicca nic się z niej nie dowiemy, a do tego panuje w niej niezły bałagan. Autorka informuje nas na przykład, że "Tradycja Wróżek jest dziedziną wikkańską" - nie, nie jest. Tradycja Feri to zupełnie odrębna, równoległa do Wicca tradycja, stworzona przez Victora i Corę Andersonów, których autorka w swej książce wspomina i cytuje wielokrotnie. Trzeba natomiast pamiętać, że w USA każde czarostwo bywa nazywane Wicca - stąd takie stwierdzenie. 

Można by zgadywać, że autorka będzie pisała zatem o Tradycji Feri, w której odebrała inicjacje i szkolenie od Andersonów. Też nie! Zdecydowała się na opisanie swojego autorskiego programu zwanego "Trzecia Droga" stworzonego na bazie jej różnych doświadczeń. Jak szybko jesteśmy uprzedzani: "Trzecia Droga (R) i odmiany tego programu są oznaczone znakiem praw autorskich Franceski De Grandis". Jest to chyba główna przyczyna, dla której w książce jest taki bałagan i dobry powód, by nawet nie próbować tam szukać jakiejkolwiek informacji o jakiejkolwiek magicznej tradycji. Zwłaszcza, że autorka sama przyznaje: "Będę posługiwać się terminami celtycki szamanizm, Wicca, duchowość Bogini, Stara Religia, Stare Sposoby, magia i będę używać terminów podobnych jako synonimów. Będę  traktować słowa wiedźma, pogański, szamanka, kapłan, mistyczny  i magiczny w ten sam sposób". Później przeczytamy też: "Będę bardzo często używać wymiennie takich terminów jak zaklęcie, obrzęd, rytuał, medytacja, praca, ćwiczeniemodlitwa".

Książkę czyta się dość szybko, ma lekki, prosty styl. Wkurzają mnie jednak wtrącenia w nawiasach, które miały być chyba formą puszczenia oczka do czytelnika, zbratania się z nim. Według mnie są strasznie infantylne i zupełnie w tej książce niepotrzebne. Zwłaszcza, że połowa z nich dotyczy seksu. Na tym punkcie autorka ma chyba jakąś obsesję, bo o seksie wspomina przynajmniej co 2-3 strony. Tak, seks jest fajny. Załapaliśmy. Nie trzeba tego ciągle powtarzać.

Główna część książki podzielona jest na 15 rozdziałów zwanych "lekcjami". Autorka radzi, by przerabiać jedną lekcję tygodniowo, zupełnie tak, jakby się przechodziło szkolenie u niej, odwiedzając ją co tydzień. Zastrzega też, by nie przyspieszać materiału, ani nie zmuszać się do pracy, jeśli ktoś czuje, że potrzeba mu 2 tygodni na jedną lekcję. Abstrahując od zawartości poszczególnych lekcji, ogólnie to bardzo dobra i mądra rada. W każdym szkoleniu magicznym ważna jest regularność, ale i czas na to, by mogły zajść w nas odpowiednie zmiany pomiędzy jednym rytuałem a kolejnym. 

Zanim rozpoczną się lekcje mamy "Przygotowanie do szamańskiej podróży", na stronie 20 znajduje się definicja Wicca. Oczywiście od razu możecie ją wyrzucić do kosza. Zaraz potem wyskakują Hawajczycy (którzy objawiają się też w rozdziale ósmym) i ich definicja 3 dusz i ciała. Z Wicca to oczywiście nie ma nic wspólnego, podobnie jak z "celtyckim szamanizmem", ale nie zrażajmy się tym i idźmy dalej.

Chciałam jak zwykle w moich recenzjach opisać poszczególne rozdziały, ale mam z tym ogromny problem. Książka jest dość chaotyczna i mam wrażenie, że de Grandis pisze o wszystkim i o niczym na raz. Podręcznik ten, zamiast instruktarza, przypomina mi bardziej zbiór esejów, których tytuły luźno tylko nawiązują do tematu całego rozdziału. Większość z nich nie jest zła czy w jakiś sposób nieprawdziwa - jest za to strasznie naiwna. Pojawiają się oczywiście teksty o starożytności Wicca (np. na stronie 33) oraz takie opowieści o magii, jak "Magia jest dziedziną nauki, poprzez którą zmieniamy rzeczywistość, psychiczną manipulacją atomów..."

Warto wspomnieć, że w rozdziałach drugim i trzecim pojawiają się opisy Bóstw, które pojawiają się w kontekście "wikkańskim" tudzież staroceltyckim. Są to opisy i imiona Bóstw z Tradycji Feri, niestety, przez tą książkę później przez wiele lat widniały na niesławnych stronach internetowych , jako cytaty dotyczące Wicca, choć to zupełnie inna sprawa.

W lekcji trzeciej pojawia się ponadto niepokojący tekst:
"... większość rzeczywistego świata nie jest ani światłem, ani równowagą między światłem i ciemnością, a istnienie nie jest równowagą między dobrem a złem, mężczyzną a kobietą, przywódcą i poddanym, mocnym i słabym, nie ma żadnej konsekwentnej równowagi i naturalnego porządku między tym za czym w życiu tęsknimy. Szukanie takiego porządku jest nierealne, nie może być celem umysłu prawdziwej czarownicy."
Prawdę mówiąc nie mam pojęcia, o co w nim chodzi, jestem wręcz przeciwnego zdania. Może nie między "dobrem a złem", ale według mnie czarownica stale powinna poszukiwać równowagi właśnie między światłem a cieniem, kobiecością a męskością, między dumą a pokorą, siłą a pięknem, szacunkiem a radością. Sama de Grandis wciąż pisze o tym, żeby znajdować własną, trzecią drogę między utartymi schematami, więc o co miało tutaj chodzić?

W rozdziale piątym znów możemy przeczytać o podejściu do magii jak do współczesnej nauki, rezultat jest dość komiczny: "Pierwsi szamanowie z prehistorycznych czasów, tak zwane dzikusy, byli pierwszymi lekarzami i naukowcami" - to się niby zgadza, nawet jeśli słowo naukowiec jest tu mocno naciągane, ale zaraz czytamy, że "...zajmowali się naturą i jej budzącą grozę mocą bezpośrednio. Robili to w sposób naukowy, studiując fizykę nie tylko środkami obiektywnymi, ale również poprzez metodyczne osobiste interakcje z naturą."
O ile wiem, to współczesna nauka, której standardy prowadzenia badań nie zmieniły się za bardzo, ukształtowała się za czasów Newtona, więc studiowanie fizyki naukowo przez pierwszych plemiennych szamanów to pomysł zaiste intrygujący.

Wiele szkód wyrządził Wicca rozdział jedenasty "Zostań Boginią..." - nosi on tytuł "Wicca - jej etyka i prawa". Jest też chyba rozdziałem, w którym słowo "Wicca" pada prawdopodobnie najczęściej w stosunku do reszty książki. Co prawda jest kilka fajnych fragmentów - na przykład ten mówiący o tym, magią należy się posługiwać odpowiedzialnie i ostrożnie. Przestrzegający, że magia jest prawdziwa i może wiązać się czasem z odbieraniem wolnej woli osobie, która staje się obiektem zaklęcia. Chwilę później jednak pojawia się spaczona i uproszczona wersja Prawa Trójpowrotu: "Cokolwiek uczynisz magicznie czy zwyczajnie, wraca to do ciebie potrojone. Jeśli dajesz dobro, to samo otrzymasz z powrotem. Jeśli dajesz zło, to samo otrzymasz z powrotem". Dość powiedzieć, że to nieprawdziwa, spłaszczona i mocno eklektyczna wersja tego prawa, to jeszcze do dziś pokutuje ono nie tylko na kiepskich stronach internetowych, ale również w umysłach wielu, którzy słyszeli cokolwiek o Wicca.
W tym samym rozdziale pojawia się sugestia w stylu 'jeśli nie wiesz - zapytaj Boginię, Bogowie mają radę na wszystko'. Co zrobić, gdy przyjaciel jest chory? Zapytaj Bogów o radę! "Być może Bogowie powiedzą: "Zrób mu trochę rosołu."" Może stąd wzięły się te wszystkie fluffy, powtarzające, że są wiccankami, bo Bogini im powiedziała? Że inicjacja, szkolenie ani tradycja nie są potrzebne, bo rozmawiają z Bogami? 

Jeszcze najbardziej spójnym rozdziałem ze wszystkich jest "Czara miłości". Rozdział w zasadzie dotyczy zaklęcia miłosnego i przyciąganiu miłości do swojego życia. Skupia się jednak na kilku istotnych kwestiach. Mówi o tym, że nie należy rzucać zaklęcia na konkretną osobę, podaje sposoby (abstrahując od ich jakości) jak oczyścić i przygotować się na miłość. Dużo de Grandis pisze w nim o samoakceptacji i miłości własnej wskazując, że jeśli nie ma w nas poszanowania samego siebie, swojego ciała o charakteru, jak mają pokochać nas inni ludzie? To cenna rada, która jednak wielu ludziom umyka.

Skoro już jesteśmy przy zaklęciach... nie będę się za wiele rozpisywać na ten temat, zwłaszcza że sama autorka przyznała już, że wszystko jej jedno, czy to zaklęcie, rytuał, modlitwa czy medytacja. To, co określane jest mianem zaklęć czy rytuałów w tej książce to głównie wizualizacje, medytacje i afirmacje, nie mają za dużo wspólnego z zaklęciami, rytuałami, czy jakąkolwiek tradycją magiczną. Takie... sympatyczne nic. Może dobra wprawka w koncentracji, może komuś się przyda, jako ćwiczenie wizualizacyjne. Ale raczej nic więcej. Nic w nich szkodliwego, raczej głównie skupiają się one na poprawie samopoczucia.

Mam wrażenie, że w ogóle na tym polega ten cały kurs - na uzyskaniu dobrego samopoczucia. Nie potrzebna tu magia, raczej zdrowe podejście do siebie, pełne szacunku i miłości ale też zdrowego krytycyzmu. Książka, oryginalnie wydana w 1998 roku, jest przede wszystkim kierowana do kobiet tak zwanego pokolenia X - uginających się pod ciężarem stereotypów, seksizmu i rasizmu, oczekiwań bycia idealną matką, żoną i gospodynią z jednej, a nakazem pracowania, zarabiania i  zdobywania dobrych ocen z drugiej strony. Całość książki opiera się więc o powtarzanie, że każdy ma prawo do swojego hobby, swojego spokoju i swojego szczęścia, bez względu na różne oczekiwania. Kładzie nacisk, by się z nich wyzwolić, znaleźć w sobie siłę, by być sobą i po prostu cieszyć się życiem (i seksem, seks też ma być fajny). I to w zasadzie to wszystko. I to samo. W kółko.
Nie zrozumcie mnie źle, jestem przekonana, że wielu osobom taki kurs dobrego samopoczucia i wolności, przyznający prawo do "wrzucenia na luz" i bycia sobą będzie potrzeby i takim osobom będzie on bardzo przydatny i pozwoli cieszyć się życiem, czego wcześniej te osoby nie znały. Ja chyba jednak jestem na to za stara. Przerobiłam swoje lekcje dawno temu i teraz taka książka jest mi zupełnie zbędna.

Podsumowując 2/6
Ot taki kurs jak czuć się dobrze i zrzucić okowy zbędnych oczekiwań innych ludzi. Napisane prosto, miejscami wręcz prostacko lub naiwnie. Większość ludzi wykonuje taką pracę samemu lub z terapeutą, ale jeśli komuś pomoże książka - czemu nie? Nie można jednak wpaść w jej pułapkę i uwierzyć, że na prawdę odpowiada o Wicca, o Feri lub o magii - nic z tych rzeczy. Nie opiera się o żadną tradycję a zaklęcia w niej opisane w praktyce nie są zaklęciami. Wydaje się, że to właśnie ta pozycja (obok Cunninghama) wprowadziła fluffikom sporo zamieszania w puszystych główkach, które trwa do dziś. Ja prawdę mówiąc, poza ciągłymi wtrąceniami o seksie, niewiele zapamiętałam - tylko "masz prawo czuć się dobrze" - odmieniane przez wszystkie przypadki, w kółko i bez konkretu.

4 komentarze:

  1. Tu filmik z Francescą. Wydaje się sympatyczna ;) https://www.youtube.com/watch?v=hUnehmN-Krg

    Nie czytałem Cunninghama, więc nie porównam. "Zostań Boginią" ma kilka fajnych ćwiczeń i porusza takie zagadnienia jak Modlitwa Ha czy Czarne Serce Niewinności, więc może to kogoś zainteresować.

    Tłumaczenie jest straszne. I ten chaos też, dlatego odradzam czytanie tej książki osobom niezapoznanym z tematem.

    Arek

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta okładka :( Taka brzydka. Nie pamiętam lat dziewięćdziesiątych i chyba dobrze, jeśli było to wtedy typowe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo niedobrze, lata 90te były super, chociaż na bank idealizuję lata dzieciństwa :D
      Po prostu była wtedy taka estetyka, taka moda. Dzisiaj moda w projektowaniu okładek czy stron internetowych jest zupełnie inna niż ta 3 lata temu, a co dopiero 13.

      Usuń
  3. Jej, podziwiam. Mnie sam tytuł zdecydowanie odrzucił. ^^" Mam dwa Cunninghamy (Moc Żywiołów i Moc Ziemi) ale po dwudziestu stronach pierwszej, i przejrzeniu pobieżnie reszty dałem sobie spokój. Nie mój klimat, zdecydowanie. Chociaż ilustracje mają fajne. ^^
    G.

    OdpowiedzUsuń