18 stycznia 2018

Planowanie - poziom zaawansowany


Wielu Czytelników zgodziło się, że potrzebują w swoim życiu więcej opowieści z arcykapłańskiego życia i perspektywy. Na pierwszy ogień opowiem Wam, jak się organizuje rytuały i jak to wygląda technicznie, ponieważ jest tutaj działają mroczne siły, o których nigdy byście nie pomyśleli...

Ustalenie odpowiedniego czasu

OMG JAK JUŻ STRASZNIE PÓŹNO!
Szybko, trzeba popatrzeć w kalendarz i napisać do wszystkich. Dowiedzieć się kto zjeżdża a kto nie. Zorganizować wszystkie szczegóły. Tak,tak, jak najszybciej trzeba popatrzeć w kalendarz.
Hmm... najlepsza data to oczywiście najgorsza. Bo bo jeśli Przesilenie wypada 21 grudnia, to najlepszą datą jest piątek albo sobota 22-23 grudnia. Musi być weekend, bo jak się prowadzi "kowen w strukturze rozproszonej", jak mój, to jednak ważne, żeby się wszyscy zjechali. Czyli oczywiście, jak widać na pierwszy rzut oka, jest to również data najgorsza, bo Gwiazdka. Wszyscy jadą na Boże Narodzenie do domu rodzinnego, bo jak tu rodzinę w rodzinne święta zostawić (pal sześć, że każdemu w rodzinie choinka się z czym innym kojarzy).
Taaaak, to najgorszy problem z terminem na Yule, a co śmieszniejsze, pojawia się niemal co roku. I niemal co roku najlepsze jest to samo rozwiązanie, które sprawdza się i przy innych okazjach. To zróbmy tydzień wcześniej. Genialne w swojej prostocie.
A więc ustaliłam termin Yule na weekend, na sobotę 16 grudnia. Szkoda, że tak późno o tym pomyślałam!
 - Taki właśnie był mój tok myślowy, kiedy zaczęłam planować Yule. Była połowa września.


Ustalenie odpowiedniego miejsca

Wiele osób wyobraża sobie, że znalezienie miejsca na rytuał jest banalnie proste. Wszak czarownice lubią przyrodę, przebywanie na łonie Natury, bliskość Matki Ziemi, więc rytuał może się odbyć na dworze, co nie? No... nie, nie bardzo.
Po pierwsze rytuały wiccańskie powinny być skyclad, czyli uczestnicy rytuału są nadzy. Co może być pewnym problemem w grudniu w Warszawie i okolicach. A kowen z Bergen, to już w ogóle nie wiem, jak by sobie poradził... Inna sprawa, że rytuały wiccańskie powinny być tajne. W Warszawie trudno o miejsce w lesie, które na prawdę byłoby tajne i nie wymagało zdolności traperskich. Albo które by nie wymagały wyjazdu za miasto. Dokładając to, że w publicznym lesie nigdy się nie ma gwarancji świętego spokoju - można spokojnie odrzucić pomysł rytuałów na łonie natury bez kawałka prywatnej ziemi.
A więc w domu. No dobra, nie mam domu. Mam mieszkanie. To znaczy mieszkam w mieszkaniu. Które dzielę z inną osobą. Mieszkanie składające się z pokoju i kuchni, bo łazienka jest tak mała, że wpada w margines błędu. No, to u mnie odpada. Na szczęście ma się znajomych i przyjaciół. Namawiam więc znajomego, na szczęście wiccanina, opowiadam co i jak, no i się zgadza nas ugościć. Gdyby sytuacja była inna, pewnie trzeba by było coś wynająć.
No, to mamy miejsce na Yule. Jest październik.


Zbierzmy się wszyscy wraz

Trzeba porobić plany - kto przyjedzie, a kto nie, na jak długo...
Tym razem rytuał odbędzie się w Polsce - możemy w takim wypadku zacząć się naradzać kto, co i jak zaledwie miesiąc wcześniej. Jeśli świętujemy gdzieś za granicą - bilety kupujemy czasem nawet pół roku wcześniej. Do dat trzeba dookreślić godziny.
Oczywiście z góry zakładam, że wszyscy przyjadą. Ale czasem zdarza się, że ktoś z nas spędza święta z innym kowenem z naszej Rodziny. Trzeba to obgadać.
Kto będzie, kto będzie gdzie indziej, kogo zaprosić (bo i czasem się zapraszamy z innymi wiccanami). No i logistyka.
Jak się spotkać? Kto będzie nocował? U kogo? I jak ich wszystkich nakarmić? Jeśli jemy razem tyko jedną kolację, wystarczy,  że zamówimy pizzę. Gdy jednak spędzamy razem cały weekend, robimy dyżury w kuchni.
No i oczywiście - kto co będzie robił w rytuale?


Rozpiski, gadżety, złośliwe maile...

Na rytuał trzeba przygotować "rozpiskę", tudzież "skrypt". Wyglądem przypomina on z grubsza dramat - pamiętacie, jak czytaliście "Antygonę" albo "Hamleta" w szkole? To to wygląda podobnie. Każdy ma swój tekst, albo tytuł tekstu (jeśli jest wszystkim znany), opisy są i didaskalia... pewnie połowa nie potrzebna, bo i tak wszyscy znają rdzeń rytuału, ale na wszelki - lepiej taki skrypt mieć. Samo stworzenie takiego cuda może przyprawiać o ból głowy. Zwłaszcza w młodym kowenie, kiedy trzeba bardzo uważać komu jaką rolę się daje i po co... ale to samo w sobie jest  materiałem na inny artykuł o arcykapłańskich bolączkach.
Oczywiście, każdy Sabat ma swoją specyfikę. Sprawia to, że każdy rytuał może wymagać pewnego zestawu dodatkowych akcesoriów, typu złoty płaszcz albo czarny kociołek.
Po rozpisaniu kto co robi i w którym momencie - taką rozpiskę trzeba do wszystkich rozesłać. I rozsyłam pod koniec listopada.
Tydzień później - telefon: "Sheeeilaaa... a czemu nie rozesłałaś jeszcze rozpiski? Przecież mówiłaś, że ją skończyłaś?"
Cholera... Jak to nie wysłałam? Przecież wysłałam. Sprawdzam folder wysłanych - no przecież, że wysłałam. A teraz jestem z dala od komputera. Na szczęście mój świeżo upieczony arcykapłan jest megaogarnięty i udało mu się rozesłać maila prawidłowo, czym poprawił mojego złośliwego, niedostarczonego maila. Do rytuału jeszcze ponad 2 tygodnie. Uff...


Sabatu magiczny czas...

No i w końcu przychodzi czas Sabatu. Ktoś zapomniał tekstu, a ktoś jest spóźniony - normalka. Trzeba ogarniać ludzi, przedmioty, czas i jedzenie...
Jest takie ładne powiedzenie po angielsku, że to jest jak "herding kittens" - wypasanie kociąt. Spróbujcie kocięta zagnać do zagrody - powodzenia.
Na szczęście, jest to już inna historia - opowieść na inną okazję.
I na szczęście na Imbolc jadę na gotowe.


PS. Oczywiście jak zawsze, zapraszam do polubienia FanPage bloga Czarowniczego na Facebooku!

0 komentarze:

Prześlij komentarz