Pewną zagadką zaś było dla mnie jak rozpocząć rozmowę o drugiej inicjacji. O ile przy pierwszej można się jeszcze spotkać z pewnymi podpowiedziami czy instruktażami, o tyle dalej trzeba sobie radzić samemu. Jest w tym oczywista, wręcz chłodna logika. Żeby zrobić pierwszy krok za próg, ktoś najpierw musi pomóc otworzyć drzwi i pokazać ścieżkę. Uciekając się do nie zawsze trafnych, niestety, porównań rodzinnych, adept zaczynający drogę ku pierwszej inicjacji jest w tym sensie jak dziecko, nad którym arcykapłani przejmują opiekę i odpowiedzialność, pomagają dojść do celu przez naukę i wskazywanie drogi. Jak rodzice, którzy montują boczne kółka w rowerku dziecka, żeby rower się nie przewrócił, kiedy zacznie jeździć.
Okres, w którym się znalazłam pod koniec 2011 roku to był czas, kiedy zdecydowałam, że boczne kółka należy odczepić. No i dalej pojechać samej - a do tego niestety nie ma żadnej instrukcji. Wsiadasz, pedałujesz, próbujesz zachować równowagę i, korzystając z dotychczasowych doświadczeń, jedziesz do przodu. Bo od arcykapłanki na drugim stopniu wymaga się już samodzielnego myślenia i samodzielnego działania. Dojrzałości i umiejętności samodzielnego odnajdywania ścieżki pod stopami.
W moim wypadku wyglądało to po prostu tak, że po jednym z rytuałów ja i mój arcykapłan usiedliśmy sobie w nieuprzątniętej jeszcze świątyni z kieliszkami wina w rękach i zaczęliśmy rozmawiać. O tym, co już umiem i wiem i o tym, czego jeszcze nie, ale czego chcę się nauczyć. I o tym, jak czuję, że czas odczepić boczne kółka i chociaż jeszcze trochę to zajmie, czego jestem świadoma, to czas już powoli ruszać.
(Bardzo starałam się przy tym nie wygłupić i chociaż pewnie mi nie wyszło, bo jak coś człowiek robi pierwszy raz, to zawsze się jakoś wygłupi, to spotkałam się z pełnym zrozumieniem dla moich nerwów - ufff)
Wiedziałam oczywiście, że proces ten będzie trwał długo i że nie będzie łatwy. Podobnie jak w przypadku pierwszej inicjacji proces taki następuje stopniowo i nierzadko w pewnych momentach boleśnie, a odbija się na wielu aspektach życia. Długo szukałam pracy (znaczy normalnej pracy, a nie studenckiego call-center, gdzie już siedziałam od roku), przeprowadzałam się, mieszkałam z kimś, mieszkałam sama, w mieszkaniu, na pokoju...
Jakoś tak się też złożyło, ze po odkręceniu bocznych kółek zaczęła się przy okazji jazda bez trzymanki. Kolejne osoby najpierw dołączyły do kowenu, potem od niego odeszły - z różnych względów i mam nadzieję, że tam dokąd się udały, znalazły swoją drogę. Ludzie z poza kowenu, ale wciąż ze środowiska, również bywało, że zachowywali się dziwnie... ach cóż. Jak już wspominałam, pewnie sama nie jestem lepsza, zdaję sobie sprawę, że swoje za uszami mam.
Mimo to jakoś dało się przeżyć, trochę się odseparowałam od swoich emocji związanych z innymi osobami. Może dlatego, że byłam już bardziej dojrzałą i bardziej zrównoważoną osobą, która może świadomie decydować, jakim odczuciom i emocjom chce się poddać, a jakim nie. A może dlatego, że, jak powiedział Arek, pierwsze zwątpienie i pierwsze rozczarowanie działa jak zimny prysznic, jak szczepionka, która uodparnia i trochę uniewrażliwia na kolejne, podobne sytuacje.
W każdym razie, mimo, że czasem opadały liście i czasem następowała zima, pięłam się do góry.
Ilustracja - "Ptaki zimą" - archiwum prywatne |
CDN...
"Może dlatego, że byłam już bardziej dojrzałą i bardziej zrównoważoną osobą, która może świadomie decydować, jakim odczuciom i emocjom chce się poddać, a jakim nie. A może dlatego, że, jak powiedział Arek, pierwsze zwątpienie i pierwsze rozczarowanie działa jak zimny prysznic, jak szczepionka, która uodparnia i trochę uniewrażliwia na kolejne, podobne sytuacje." Trochę mi się to kojarzy z pierwszą miłością. Kiedy nie mamy żadnych doświadczeń, żadnego rozsądku i po prostu czujemy. Dopiero, kiedy nabieramy doświadczeń i spotykają nas rozczarowania (bo choć miłość jest wspaniała, to pierwsza miłość bardzo często wiąże się z rozczarowaniem), bo okazuje się, że mieliśmy w głowie wyidealizowany obraz tej drugiej osoby, do uczucia dopuszczamy również głos rozsądku... I wtedy zaczynamy bardziej wiedzieć, a nie tylko czuć, czego chcemy i zaczynamy ku temu - tym razem bardziej świadomie - dążyć. Tak mi się jakoś z tym skojarzyło...
OdpowiedzUsuńRiannon