Żaden dział recenzji książek o czarownictwie nie może się obyć bez tej pozycji. Klasyka klasyków. Pierwsza książka napisana przez współczesną czarownicę z przesłaniem - "Tacy jesteśmy, ale nie musicie się nas bać". Wydana w Wielkiej Brytanii zaledwie miesiące po zniesieniu ostatniego prawnego przepisu karzącego za uprawianie magii, bo już w 1954 roku, czekała wiele lat, by w końcu zostać przetłumaczoną na język polski. W 2010 roku ukazała się nakładem wydawnictwa Okultura w tłumaczeniu Oskara Majdy. Protoplasta wszystkich wiccańskich książek.
Gerald Brosseau Gardner i jego Współczesne czarownictwo.
Zanim jednak przejdziemy do tego, co się znajduje w książce i podejmiemy się pewnej oceny, należy sobie coś uświadomić i pamiętać podczas całej lektury. To nie jest książka o Wicca. Bynajmniej nie jest to też książka o tym, co dziś nazywamy współczesnym czarostwem.
To jest książka historyczna.
Od jej napisania minęło już ponad 60 lat, a Wicca, pogaństwo i czarownictwo szalenie się w tym czasie zmieniły. To trochę tak, jakby czytać książkę o podboju przestworzy napisaną przez Braci Wright. Jest to książka o tym, co sądził Gardner o czarostwie, co o nim wówczas wiedział i co uważał za prawdę. Dziś pozycja ta zdezaktualizowała się w wielu swoich aspektach a o współczesnym czarownictwie niewiele się z niej dowiemy, jest jednak nadal szalenie ciekawa i szalenie ważna.
Przede wszystkim - można się z niej dowiedzieć, jak czarownice (w tym samego siebie) widział dziadzia Gardner. Jakie teorie i przekłamania były wtedy na czasie i w co on wierzył. Do tego można łatwo zauważyć, jak zmieniła się od tego czasu z jednej strony - nauka (historia, antropologia) opisująca czarownice i z drugiej strony - Wicca, a także religie i systemy jej pokrewne.
Inną sprawą jest to, że była to pierwsza książka o czarownicach pisana przez czarownicę. Ever. Znaczy - niczego takiego nigdy wcześniej nie było, żeby czarownice pisały z tak rozbrajającą szczerością same o sobie i to o rzeczach w które wierzą - o Bogini i Bogu, o magicznym kręgu, o rytuałach, o swoim pochodzeniu. Było to wcześniej po prostu niemożliwe, aby taka książka powstała. Dzięki tej książce tak na prawdę zaczęła się historia Wicca, wiele osób mogło się dzięki niej dowiedzieć o istnieniu czarownic, pewnie niejedna osoba po zapoznaniu się z tą publikacją rozpoczęła poszukiwania kowenu.
Po prostu nie da się ukryć, że dla współczesnego czarownictwa - a przede wszystkim Wicca, "Współczesne czarownictwo" było kamieniem milowym.
A piszę o tym wszystkim, ponieważ uważam, że te informacje powinny się znaleźć we wstępie do polskiego tłumaczenia publikacji. Niestety - było ich moim zdaniem za mało, żeby nakreślić jak czytelnik powinien ją rozczytywać. Owszem, wspomniano o historii Wicca i czasach, w których się tworzyła, ale moim zdaniem to wciąż niedużo, zabrakło mi nakreślenia historycznego tła tej konkretnej publikacji. Wstęp od tłumacza poza tym jest całkiem dobry. Mamy tu omówienie tez Margaret Murray, jak i wcześniejszych zapisków o czarownictwie, opisanie historii Geralda Gardnera, Alexa Sandersa, Raymonda Bucklanda, a także wspomnienie pionierów innych ścieżek czarostwa aż do ostatnich lat. Miejscami nieobiektywnie, ale to moje czepialstwo. Praca ta jest solidna i opatrzona nazwiskami badaczy, do których autor się odwołuje. Mimo to ja miałam wrażenie, że wstęp był jakby nie do końca do tej książki.
I jeszcze jedno - bura dla wydawnictwa. Osiem literówek nie powinno się zdarzyć na 24 stronach. Podobne nagromadzenie błędów pojawia się pod koniec książki, co sprawia wrażenie, jakby solidną korektę przeszedł tylko środek. Poza tym książka wydana jest całkiem zgrabnie i ma piękny obrazek na okładce.
Ad meritum - czyli o samej treści. "Współczesne czarownictwo" ma trochę dziwną konstrukcję. Niby jest podzielone na rozdziały ale w każdym z nich Gardner pisał praktycznie to samo, więc pewnie sensowniej byłoby powiedzieć, że książka w zasadzie nie ma konstrukcji. Lekkość pióra można zaś porównać do kowadła z kreskówki, dało się to czytać chyba tylko dzięki przekładowi, bo kiedyś, po zabraniu się do oryginału, padłam po kilku stronach. Nie jest to bynajmniej dziwne - pamiętajmy, że Gardner nigdy nie odbierał żadnej formalnej edukacji, nikt go nawet nie uczył pisać ani czytać - był samoukiem. Musiał mieć kompleksy z tego powodu, skoro się mienił "doktorem", który to tytuł najprawdopodobniej nielegalnie kupił (stąd uważam za nadużycie pisanie o "doktorze Gardnerze" we wstępie od tłumacza).
Jak wspomniałam, każdy rozdział jest praktycznie taki sam - a przynajmniej tak samo chaotyczny. Gardner swobodnie skacze z daty na datę, z tematu na temat tak, że można szybko dostać zawrotów głowy. Często używa sformułowań w stylu "możliwe, że...", "prawdopodobnie...", "opowiadano mi..." a nade wszystko "w danych czasach", niezależnie czy ma na myśli neolit, trzynasty czy osiemnasty wiek. Historyczne fakty podaje na równi z bajaniami o tym, że "w dawnych czasach" Wielką Brytanię zamieszkiwały skrzaty i krasnoludki. Dodaje też do tego dużo swoich przypuszczeń, których sam nie potrafi umotywować ani potwierdzić, lub podpiera się źródłami, korzystając z nich równie swobodnie, co dr Murray (na którą z resztą też kilkukrotnie się powołuje).
Słowem - cyrk. Na kółkach.
No ale kiedyś tak właśnie pisało się książki popularno-naukowe. 60 lat temu takie luźne rozważania czy dobór źródeł, który dziś nazwalibyśmy mocno selektywnym, było w zasadzie mniejszą lub większą normą. Pamiętajmy, że mówimy o czasach, w których tezy Margaret Murray były na świeczniku ówczesnej nauki, zaś sam fakt, że archeolożka napisała wstęp do książki Gardnera, stawiało go w pozycji dodatkowo uwiarygodnionego w oczach jego czytelników.
Pomijając bardzo sympatyczne bajkopisarstwo, tego, co nas w tej pozycji interesuje najbardziej nie ma wcale dużo. Pojawiają się jednak cenne informacje o tym, że czarownice, choć używają noży o nazwie "athame", czasem też mieczy, to nie korzystają z krwi i nie składają krwawych ofiar. Że nie porywają dzieci i nie występują przeciwko chrześcijanom, nie interesuje ich walka z nimi. Że używają w magii sznurów, naszyjników, że potrafią wpływać magią na umysły ludzi, ale nie na działanie praw fizyki. Wreszcie - o tym, że Bogowie czarownic pomagają ludziom, ale i sami potrzebują pomocy rytuałów.
Zdecydowanie najciekawsze dla współczesnego czytelnika będą trzy rozdziały. Pierwszy z nich nosi tytuł "Czarownice i misteria". Gardner co prawda więcej opowiada w nim o misteriach starożytnych, niż tych dotyczących współczesnego czarostwa, ale fajnie porusza temat i wysnuwa bardzo ciekawą dla nas tezę - że co do zasady, wszystkie misteria są takie same. Chodzi w nich przede wszystkim o jedność z bóstwem i transformację naszej istoty, a dzisiejsze rytuały nie różnią się pod tym względem od tych starożytnych.
Kolejne ciekawostki można wyczytać w "Kim są czarownice?" i, choć to dopiero dziesiąty rozdział, dla nas interesujący szczególnie dlatego, że po raz pierwszy pojawia się tu to, co stanie się później nazwą całej religii. Jeszcze w formie wica, ale już wiadomo o co chodzi. Gardner utrzymuje jednocześnie, że tak same siebie nazywają współczesne czarownice, więc według niego musiało chodzić o wszystkie czarownice europejskie, albo przynajmniej brytyjskie, praktykujące jeden wspólny kult, nie zaś o jeden kowen, co, jak się później okazało, wcale nie jest tak proste. Po tym autor znów przeskakuje do historii, opisu średniowiecznych tortur i raczenia nas informacjami o tym, jak Edward III ustanawiając Order Podwiązki uratował hrabinę Salisbury przed zdemaskowaniem jej "przynależności do kultu" (podwiązka jest bowiem wg Gardnera jednym z narzędzi czarownic, a zatem i znakiem rozpoznawczym). Sam król miał coś z resztą do czynienia z wiedźmami, skoro Rycerzy Podwiązki jest 24 - toż to dwa koweny!
Zdecydowanie najlepszym i najbliższym rzeczywistości jest ostatni, trzynasty rozdział: "Na czym polega moc czarownicy". Z niego właśnie najwięcej dowiadujemy się o czarownicach, z którymi spotykał się i praktykował Gerald Gardner. Pisze w nim między innymi o rytuałach i sposobach działania magii. Przedstawia też stosunek swoich znajomych do wkorzystania krwii w rytuale i wyrządzania krzywdy innym ludziom, a także wspomina o narzędziach czarownic, wymieniając niektóre z nich - athame, miecz, kadzidła i sznury. Na samym końcu zaś wraca do tytułowego pytania o moc czarownic - moc wpływania na umysł. I choć próbuje ją naukowo czy pseudonaukowo wyjaśniać, co wychodzi trochę komicznie z dzisiejszej perspektywy, udaje mu się zaznaczyć chyba najważniejszą rzecz - odpowiedzieć twierdząco na pytanie o jej skuteczność.
Podsumowując 5/6
Czytając tę książkę dzisiaj trzeba zwracać bacznie uwagę, czy Gardner pisze w danym momencie o czasach współczesnych sobie, czy też "dawnych". Generalnie bowiem przytaczane informacje historyczne i zasłyszane, po czasie okazały się w większości bujdami. W zasadzie ze "Współczesnego czarownictwa" do dziś, 60 lat po jego pierwszej publikacji, wartość zachowały jedynie informacje o samym kowenie Gardnera. Mam wrażenie, że najciekawsza ta książka będzie dla samym wiccan, którzy łatwo wyłapią, co zmieniło się w Rzemiośle od czasów Gardnera, co Gardner chciał ukryć, choć dziś już o tym mówimy, a co nadal zachowujemy tylko dla siebie.
Trzeba sobie jednak stanowczo powiedzieć, że bez tej książki pewnie nie byłoby tego bloga, bo i mnie by nie było w tym miejscu, w którym jestem. "Współczesne czarownictwo" pozwoliło wyjść z cienia czarownicom, sprawiło, że wiele ludzi zainteresowało się Wicca i nadal inspiruje kolejne pokolenia.
Gerald Brosseau Gardner i jego Współczesne czarownictwo.
To jest książka historyczna.
Od jej napisania minęło już ponad 60 lat, a Wicca, pogaństwo i czarownictwo szalenie się w tym czasie zmieniły. To trochę tak, jakby czytać książkę o podboju przestworzy napisaną przez Braci Wright. Jest to książka o tym, co sądził Gardner o czarostwie, co o nim wówczas wiedział i co uważał za prawdę. Dziś pozycja ta zdezaktualizowała się w wielu swoich aspektach a o współczesnym czarownictwie niewiele się z niej dowiemy, jest jednak nadal szalenie ciekawa i szalenie ważna.
Przede wszystkim - można się z niej dowiedzieć, jak czarownice (w tym samego siebie) widział dziadzia Gardner. Jakie teorie i przekłamania były wtedy na czasie i w co on wierzył. Do tego można łatwo zauważyć, jak zmieniła się od tego czasu z jednej strony - nauka (historia, antropologia) opisująca czarownice i z drugiej strony - Wicca, a także religie i systemy jej pokrewne.
Inną sprawą jest to, że była to pierwsza książka o czarownicach pisana przez czarownicę. Ever. Znaczy - niczego takiego nigdy wcześniej nie było, żeby czarownice pisały z tak rozbrajającą szczerością same o sobie i to o rzeczach w które wierzą - o Bogini i Bogu, o magicznym kręgu, o rytuałach, o swoim pochodzeniu. Było to wcześniej po prostu niemożliwe, aby taka książka powstała. Dzięki tej książce tak na prawdę zaczęła się historia Wicca, wiele osób mogło się dzięki niej dowiedzieć o istnieniu czarownic, pewnie niejedna osoba po zapoznaniu się z tą publikacją rozpoczęła poszukiwania kowenu.
Po prostu nie da się ukryć, że dla współczesnego czarownictwa - a przede wszystkim Wicca, "Współczesne czarownictwo" było kamieniem milowym.
A piszę o tym wszystkim, ponieważ uważam, że te informacje powinny się znaleźć we wstępie do polskiego tłumaczenia publikacji. Niestety - było ich moim zdaniem za mało, żeby nakreślić jak czytelnik powinien ją rozczytywać. Owszem, wspomniano o historii Wicca i czasach, w których się tworzyła, ale moim zdaniem to wciąż niedużo, zabrakło mi nakreślenia historycznego tła tej konkretnej publikacji. Wstęp od tłumacza poza tym jest całkiem dobry. Mamy tu omówienie tez Margaret Murray, jak i wcześniejszych zapisków o czarownictwie, opisanie historii Geralda Gardnera, Alexa Sandersa, Raymonda Bucklanda, a także wspomnienie pionierów innych ścieżek czarostwa aż do ostatnich lat. Miejscami nieobiektywnie, ale to moje czepialstwo. Praca ta jest solidna i opatrzona nazwiskami badaczy, do których autor się odwołuje. Mimo to ja miałam wrażenie, że wstęp był jakby nie do końca do tej książki.
I jeszcze jedno - bura dla wydawnictwa. Osiem literówek nie powinno się zdarzyć na 24 stronach. Podobne nagromadzenie błędów pojawia się pod koniec książki, co sprawia wrażenie, jakby solidną korektę przeszedł tylko środek. Poza tym książka wydana jest całkiem zgrabnie i ma piękny obrazek na okładce.
Ad meritum - czyli o samej treści. "Współczesne czarownictwo" ma trochę dziwną konstrukcję. Niby jest podzielone na rozdziały ale w każdym z nich Gardner pisał praktycznie to samo, więc pewnie sensowniej byłoby powiedzieć, że książka w zasadzie nie ma konstrukcji. Lekkość pióra można zaś porównać do kowadła z kreskówki, dało się to czytać chyba tylko dzięki przekładowi, bo kiedyś, po zabraniu się do oryginału, padłam po kilku stronach. Nie jest to bynajmniej dziwne - pamiętajmy, że Gardner nigdy nie odbierał żadnej formalnej edukacji, nikt go nawet nie uczył pisać ani czytać - był samoukiem. Musiał mieć kompleksy z tego powodu, skoro się mienił "doktorem", który to tytuł najprawdopodobniej nielegalnie kupił (stąd uważam za nadużycie pisanie o "doktorze Gardnerze" we wstępie od tłumacza).
Jak wspomniałam, każdy rozdział jest praktycznie taki sam - a przynajmniej tak samo chaotyczny. Gardner swobodnie skacze z daty na datę, z tematu na temat tak, że można szybko dostać zawrotów głowy. Często używa sformułowań w stylu "możliwe, że...", "prawdopodobnie...", "opowiadano mi..." a nade wszystko "w danych czasach", niezależnie czy ma na myśli neolit, trzynasty czy osiemnasty wiek. Historyczne fakty podaje na równi z bajaniami o tym, że "w dawnych czasach" Wielką Brytanię zamieszkiwały skrzaty i krasnoludki. Dodaje też do tego dużo swoich przypuszczeń, których sam nie potrafi umotywować ani potwierdzić, lub podpiera się źródłami, korzystając z nich równie swobodnie, co dr Murray (na którą z resztą też kilkukrotnie się powołuje).
Słowem - cyrk. Na kółkach.
No ale kiedyś tak właśnie pisało się książki popularno-naukowe. 60 lat temu takie luźne rozważania czy dobór źródeł, który dziś nazwalibyśmy mocno selektywnym, było w zasadzie mniejszą lub większą normą. Pamiętajmy, że mówimy o czasach, w których tezy Margaret Murray były na świeczniku ówczesnej nauki, zaś sam fakt, że archeolożka napisała wstęp do książki Gardnera, stawiało go w pozycji dodatkowo uwiarygodnionego w oczach jego czytelników.
Pomijając bardzo sympatyczne bajkopisarstwo, tego, co nas w tej pozycji interesuje najbardziej nie ma wcale dużo. Pojawiają się jednak cenne informacje o tym, że czarownice, choć używają noży o nazwie "athame", czasem też mieczy, to nie korzystają z krwi i nie składają krwawych ofiar. Że nie porywają dzieci i nie występują przeciwko chrześcijanom, nie interesuje ich walka z nimi. Że używają w magii sznurów, naszyjników, że potrafią wpływać magią na umysły ludzi, ale nie na działanie praw fizyki. Wreszcie - o tym, że Bogowie czarownic pomagają ludziom, ale i sami potrzebują pomocy rytuałów.
Zdecydowanie najciekawsze dla współczesnego czytelnika będą trzy rozdziały. Pierwszy z nich nosi tytuł "Czarownice i misteria". Gardner co prawda więcej opowiada w nim o misteriach starożytnych, niż tych dotyczących współczesnego czarostwa, ale fajnie porusza temat i wysnuwa bardzo ciekawą dla nas tezę - że co do zasady, wszystkie misteria są takie same. Chodzi w nich przede wszystkim o jedność z bóstwem i transformację naszej istoty, a dzisiejsze rytuały nie różnią się pod tym względem od tych starożytnych.
Kolejne ciekawostki można wyczytać w "Kim są czarownice?" i, choć to dopiero dziesiąty rozdział, dla nas interesujący szczególnie dlatego, że po raz pierwszy pojawia się tu to, co stanie się później nazwą całej religii. Jeszcze w formie wica, ale już wiadomo o co chodzi. Gardner utrzymuje jednocześnie, że tak same siebie nazywają współczesne czarownice, więc według niego musiało chodzić o wszystkie czarownice europejskie, albo przynajmniej brytyjskie, praktykujące jeden wspólny kult, nie zaś o jeden kowen, co, jak się później okazało, wcale nie jest tak proste. Po tym autor znów przeskakuje do historii, opisu średniowiecznych tortur i raczenia nas informacjami o tym, jak Edward III ustanawiając Order Podwiązki uratował hrabinę Salisbury przed zdemaskowaniem jej "przynależności do kultu" (podwiązka jest bowiem wg Gardnera jednym z narzędzi czarownic, a zatem i znakiem rozpoznawczym). Sam król miał coś z resztą do czynienia z wiedźmami, skoro Rycerzy Podwiązki jest 24 - toż to dwa koweny!
Zdecydowanie najlepszym i najbliższym rzeczywistości jest ostatni, trzynasty rozdział: "Na czym polega moc czarownicy". Z niego właśnie najwięcej dowiadujemy się o czarownicach, z którymi spotykał się i praktykował Gerald Gardner. Pisze w nim między innymi o rytuałach i sposobach działania magii. Przedstawia też stosunek swoich znajomych do wkorzystania krwii w rytuale i wyrządzania krzywdy innym ludziom, a także wspomina o narzędziach czarownic, wymieniając niektóre z nich - athame, miecz, kadzidła i sznury. Na samym końcu zaś wraca do tytułowego pytania o moc czarownic - moc wpływania na umysł. I choć próbuje ją naukowo czy pseudonaukowo wyjaśniać, co wychodzi trochę komicznie z dzisiejszej perspektywy, udaje mu się zaznaczyć chyba najważniejszą rzecz - odpowiedzieć twierdząco na pytanie o jej skuteczność.
Podsumowując 5/6
Czytając tę książkę dzisiaj trzeba zwracać bacznie uwagę, czy Gardner pisze w danym momencie o czasach współczesnych sobie, czy też "dawnych". Generalnie bowiem przytaczane informacje historyczne i zasłyszane, po czasie okazały się w większości bujdami. W zasadzie ze "Współczesnego czarownictwa" do dziś, 60 lat po jego pierwszej publikacji, wartość zachowały jedynie informacje o samym kowenie Gardnera. Mam wrażenie, że najciekawsza ta książka będzie dla samym wiccan, którzy łatwo wyłapią, co zmieniło się w Rzemiośle od czasów Gardnera, co Gardner chciał ukryć, choć dziś już o tym mówimy, a co nadal zachowujemy tylko dla siebie.
Trzeba sobie jednak stanowczo powiedzieć, że bez tej książki pewnie nie byłoby tego bloga, bo i mnie by nie było w tym miejscu, w którym jestem. "Współczesne czarownictwo" pozwoliło wyjść z cienia czarownicom, sprawiło, że wiele ludzi zainteresowało się Wicca i nadal inspiruje kolejne pokolenia.
Ja od siebie dodam że mimo iż rozdział dot. katowania czarownic był taki typowy (z tego co pamiętam, to właśnie z tej książki), to wzruszył mnie jeden fragment - nawet jeśli jego prawdziwość była domniemana:
OdpowiedzUsuń"We wszystkich księgach czarownic i zazwyczaj na pierwszej stronie zawarte jest ostrzeżenie. Brzmi następująco:
Księga niech będzie spisana własnoręcznie. Niech bracia i siostry przepiszą co nadobne, lecz swej księgi nigdy nie wypuszczaj z rąk
i nigdy nie trzymaj pism innej osoby, bo jeśli zostaną odkryte, będą zabrane a ich właściciele torturowani. Każdy winien pilnować
własnych pism i zniszczyć je w razie niebezpieczeństwa. Jak najwięcej naucz się na pamięć.
W okoliczności czyjejś śmierci, zniszczcie jego księgę, jeśli mu się to nie udało. Gdy ktoś ją odnajdzie, będzie dowodem świadczącym
przeciw niemu. "Nie można być samotną czarownicą", więc wszystkim ich kamratom będą grozić tortury. Niszczcie zatem wszystko,
co zbędne. Jeśli Twoja książka zostanie odnaleziona, posłuży jako dowód przeciw Tobie i najpewniej zostaniesz poddany torturom.
Trzymaj z daleka od siebie wszystkie myśli o kulcie. Mów, że miałeś złe sny, że diabeł kazał ci napisać to wszystko bez twojej wiedzy.
Myśl: "Nic nie wiem, niczego nie pamiętam, wszystko zapomniałem." Wyryj to sobie w pamięci. Jeśli tortura będzie zbyt wielka, mów:
"Przyznam się do wszystkiego. Nie mogę znieść tego bólu. Cóż chcecie bym wyznał? Mówcie i ja to powtórzę." Jeśli każą ci mówić
o bractwie, milcz, lecz jeśli przymuszą cię byś mówił niedorzeczności, o lataniu w powietrzu, spółkowaniu z diabłem, składaniu w ofierze
dzieci, czy jedzeniu ludzkiego mięsa mów : "Miałem złe sny, nie byłem sobą, oszalałem."
Nie wszyscy urzędnicy są źli. Jeśli będzie taka możliwość, okażą łaskę. Jeśli przyznałeś się, wyprzyj się tego później, mów że bełkotałeś
podczas tortur, że nie wiesz co mówiłeś. Jeśli zostaniesz skazany, nie lękaj się, bractwo jest potężne i może pomóc ci w ucieczce, jeśli
pozostaniesz nieugięty.
Jednak jeśli zdradzisz - NIE MA DLA CIEBIE RATUNKU W TYM ŻYCIU ANI W NASTĘPNYM.
Jeśli wytrwasz i mimo wszystko pójdziesz na stos. DOSTANIESZ NARKOTYK i niczego nie poczujesz. Doświadczysz śmierci oraz tego,
co wykracza poza nią , ekstazy bogini.
To samo dotyczy narzędzi. Niech będą to jak najzwyklejsze przedmioty, które każdy ma w swoim domu. Pentakle niechaj będą z pszczelego
wosku, by w każdej chwili można było je stopić, bądź rozkruszyć,. Nie posiadaj miecza chyba, że pozwala ci na to twoja pozycja. Nie pisz
na niczym imion, bądź znaków. Zapisuj je tylko atramentem tuż przed konsekracją i zmywaj zaraz po niej. Nigdy się nie chwal, nigdy nikomu
nie gróź, nigdy nie mów, że życzysz komuś źle. Jeśli ktoś zagadnie Cię o rzemiosło, rzeknij: "Nie mów o tym, boję się. Wspominanie
o czarownictwie przynosi pecha."
Te z grubsza przełożone na język angielski słowa wiele mówią o czasach gwałtownych prześladowań na kontynencie."
oraz ten:
"Nauczył ją wszelkich tajemnic, kochali się, stali się jednością, nauczył ją także wszystkich tajemnic magii. W życiu człowieka liczą się bowiem trzy wielkie zdarzenia: miłość, śmierć i odrodzenie w nowym ciele a magia rządzi nimi wszystkimi. Jeśli chce się narodzić, trzeba pierwiej umrzeć i być gotowym na przyjęcie nowej postaci. By umrzeć, trzeba się narodzić. A bez miłości nie ma narodzin i to jest cała magia." "
W tej książce, jak i właściwie wszystkich pozostałych tekstach Gardnera mamy coś na granicy bajania, domniemań i rzeczywistości. Trzeba o tym wiedzieć, żeby móc odpowiednio podejść do jego twórczości, ale nie jest to bynajmniej złe.
UsuńMy, czarownice, w zasadzie ciągle żyjemy trochę na tej granicy ;)
A to muszę przeczytać tą książkę. Czy mogłabyś napisać, w jakiej cenie jest tak książka?
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o współczesne Wicca to myślę, że może książka o Wicca, która miałaby wielu autorów, taka praca zbiorowa zapełniłaby lukę na rynku wydawniczym . Może warto byłoby nad tym pomysłem się zastanowić, bowiem w takiej pracy zbiorowej byłoby mniej uchybień i błędów.
No proszę... troszeczkę samodzielności! ;) http://www.ceneo.pl/10197028
UsuńJeśli chodzi o pracę zbiorową... nie wiem, czy to byłby dobry pomysł, bo z jednej strony wiedza autorów uzupełniałaby się, ale z drugiej, czasem trudno się dogadać w szczegółach. A w sprawach ogólnych - wszystko można przeczytać w necie, więc książki są raczej właśnie ciekawe dlatego, że pokazują pogląd autora.