8 stycznia 2015

Witch in the City

Ostatnio było dużo o inicjacji, więc teraz będzie trochę lżej. Oczywiście wrócimy jeszcze do tego, bo o inicjacji można napisać bardzo duuużo, ale chciałabym dzisiaj poopowiadać wam o wiedźmim życiu w mieście.

Ja wiem, że generalnie obraz wiedźmy, powtarzany z resztą przez kolejne setki książek wyższej i niższej półki i jakości, jest zupełnie inny. Czarownica bowiem winna mieszkać na skraju lasu, z daleka od siedzib ludzi. Ukrywać się przed społeczeństwem, albo przynajmniej solidnie od społeczeństwa odstawać. Bo na skraju lasu, im dalej od kultury, tym bliżej do natury.
A ja wam powiem, że to dla mnie, w czasach współczesnych, obraz przygnębiający. Robiący z nas odludków i dziwaków. Przeromantyzowany i niepraktyczny. I generalnie mało prawdziwy, bo większość współczesnych czarownic, świadomych pogan, magów, wiccan, mieszka w mniejszych lub większych - ale miastach. Okazuje się bowiem, że miasto ma wiele korzyści dla wiccanina, któryś wieś nie ma.

Przede wszystkim miasto zapewnia większą anonimowość, niż małe ośrodki. Oczywiście ja tam uważam, że nie mam się z czym kryć, bo i wstydzić się nie mam czego, ale są osoby, które swoją religię wolą pozostawić tylko i wyłącznie dla siebie - i ja to rozumiem. Poza tym anonimowość ta dotyczy nie tylko mnie, ale też moich bliskich i rodziny, gdzie reakcje dalszych krewnych i znajomych na pewne hobby mogą już być różne. Moim osobistym zmartwieniem właśnie bardziej jest to, niż same jakieś uwagi odnośnie mnie samej. Z drugiej jednak strony pewna anonimowość zapewnia mi święty spokój. Po przemieszkaniu ponad 20 lat w małej mieścinie na jeszcze mniejszym osiedlu, gdzie wszyscy wszystkich znają, święty spokój jest wartością nie do przecenienia.

Ta anonimowość pozwala też normalnie pracować i normalnie żyć. Mało kto utrzymuje się z "bycia czarownicą" per se. Większość z nas musi chodzić do roboty, żeby mieć na chleb. Wicca nie opłaca swoich kapłanów (niestety, chociaż skoro wszyscy wiccanie to kapłani, to i zrzucić się nie ma komu ;) ), więc dobrze jeśli nasi pracodawcy oceniają nas przede wszystkim po tym, jakimi jesteśmy pracownikami, a nie przez pryzmat religii i hobby. Dodatkowo im większe miasto, tym pracodawcy i szefowie mniej zwracają uwagi na takie rzeczy - chcą mieć po prostu wykwalifikowaną kadrę. Plotki z naszego życia osobistego, jeśli już w ogóle ktoś je zna, to mało kogo obchodzą. Dodanie do tego, że w dużych miastach jest większa szansa na zatrudnienie, niż w małej mieścinie to już truizm.

Szanse są też większe, że w dużym mieście spotka się kowen (dot. w tej chwili Warszawy, ale z czasem się zmieni), wiccan, innych pogan, osoby organizujące spotkania dla ludzi o podobnych do naszych odczuciach i poglądach. Świadome pogaństwo, Wicca to dziś nie tylko wiedza teoretyczna, osobiste odczucia i listy mailingowe, jak to było 10 czy 15 lat temu. Dzisiaj to tworzenie społeczności, wymiana poglądów osobistych, nie tylko teoretycznych, ale też praktycznych doświadczeń. Tworzymy pewne stado, rój, pewną społeczność. Znamy się już nie tylko z Internetu, ale i odprawiamy razem rytuały, zbieramy się w grupy dyskusyjne, organizujemy konferencje i wykłady. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że nawet jeśli mieszkamy za miastem, to chociażby ze względu na mnogość knajp czy mniejsze ryzyko spotkania przy barze kogoś, kto zepsuje nam humor, lepiej wybrać się do centrum.

Jeśli już jesteśmy przy "wybieraniu się" - jeśli się chce utrzymywać więzi w społeczności, w szczególności, jeśli się jest/chce być wiccaninem, to nie da się ukryć - trzeba się trochę po kraju poruszać. Tu znów wielkie miasta wychodzą wiedźmom naprzeciw, oferując więcej połączeń, większą ilością środków transportu. Więcej ludzi do przewiezienia to też większa konkurencja a co za tym idzie - niższe ceny. Wspominałam już kiedyś, że jeśli nie muszę, to pociągami już nie jeżdżę, bo znalazłam tańszą i wygodniejszą dla mnie alternatywę. Oddzielną kategorię stanowią podróże międzynarodowe, bo na te można się załapać praktycznie tylko z dużych miast. To z nich wyjeżdżają zmierzające za granicę busy i pociągi, że już nie wspomnę o lotniskach. Jeśli ktoś chce się zaangażować w społeczność międzynarodową, jaką tworzy dziś wielu europejskich wiccan, warto brać pod uwagę możliwość podróży samolotem raz po raz.

Większe zasoby ludzi zwykle oznaczają przy okazji większe zasoby przedmiotów. Można lubić albo nie lubić magicznych, niu-ejdżowych sklepików, ale hej! - przydają się, nie da się powiedzieć, że nie. Co prawda ja osobiście "książek magicznych" raczej nie kupuję a jeśli już - dla mnie zawsze pierwszą księgarnią jest ta, która ma możliwość zamówienia przez Internet, ale jednak kryształów, kart czy innego "ekwipunku" kupić przez net sobie nie wyobrażam. Wiem, że niektórzy tak potrafią i im to nie przeszkadza, ja jednak wolę dotknąć coś, z czym będę pracować i zobaczyć dany egzemplarz na własne oczy. Tak czy siak - zawsze można zaoszczędzić parę groszy na odbiorze osobistym.

Wiem, że niektórzy powiedzą, że miasto jest daleko od natury. Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. W mieście jest wiele przyrody, wystarczy się tylko dobrze rozejrzeć i chcieć ją dostrzec. Wiele polskich miast jest pięknie zielonych. Są parki, skwery, pomniki przyrody i ogrody. Przepływają przez nie rzeki, leżą nad morzem i jeziorem, które stopniowo, wraz ze świadomością konieczności ochrony przyrody, stają się coraz czystsze. Słońce i Księżyc natomiast wschodzą i zachodzą nad wszystkimi równo, na wsi i w mieście. Naturalne cykle dnia i nocy, lata i zimy są zachowane niezależnie od wielkości miejscowości, w której jesteśmy. Sami również odczuwamy wiele  naturalnych cykli na własnej skórze - bo natura to nie tylko las i drzewo, ale cała złożoność procesów, które toczą się i w ziemi, i na niebie, i również w naszych ciałach.

Poza tym wydaje mi się, że obraz wiccanki czy współczesnej wiedźmy, jako staruszki ze skraju lasu jest zafałszowany. Wicca i podobne jej czarostwo to przecież nie tylko zioła, magiczne napoje, leśne duchy i magia kuchenna. Wiem, że to o tym głównie można przeczytać w wielu książkach i chętnie ta spuścizna jest przytaczana, zwłaszcza przez amerykańskich autorów (Buckland, Cunningham, Grimassi...). Prawda jest jednak taka, że równie wiele Wicca zawdzięcza hermetyzmowi, zakonom okultystycznym,  magii ceremonialnej, zwłaszcza elżbietańskiej i alchemii. To te dziedziny wprowadziły do świadomości współczesnych wiedźm magiczne narzędzia w obecnej formie, Tarota, Kabałę, astrologię aż do samej formy rytuału włącznie. Myślę, że należy to podkreślać, bo powinno się pamiętać o wszystkich swoich korzeniach i mieć świadomość do czego się odwołujemy.

Podsumowując - jestem zdania, że miasto zapewnia mi wszystko, czego potrzebuję i wszystko, co jako wiedźma i wiccanka chciałabym mieć. Wieś wydaje mi się przereklamowana, bo, według mnie, wiązałaby się z osamotnieniem a mówią, że nie można być czarownicą samotnie. Pewnie można, ale byłoby to bardzo, bardzo ciężkie. I smutne.
A jeśli bardzo, bardzo się za swoim wiejskim dziedzictwem stęsknimy, w najgorszym wypadku wystarczy złapać podmiejską kolejkę i po pół godziny znajdziemy się w dziczy.

PS. Zapraszam do polubienia Bloga Czarowniczego na Facebooku!

1 komentarz:

  1. Mnie wiedźma kojarzy się właśnie bardziej z miastem. Wyobrażam sobie taką wiedźmę w szpilkach, eleganckim płaszczu, z czerwoną torebką (a w torebce smartfon, szminka i jakaś książka o poważnej tematyce społecznej albo duchowej). Oczywiście wiele obrazów nasuwa mi się na myśl, kiedy myślę o czarownicach. Przede wszystkim widzę - jak zwykle - różnorodność.

    A z tym przereklamowaniem wsi to w sumie się zgadzać. Sam mieszkam na wsi tylko z nazwy właściwie i wcale nie czuję większego kontaktu z Naturą niż, gdy jestem w mieście. A na takiej prawdziwej wsi, takiej stereotypowej, gdzie na przystanek się idzie przez godzinę i nie ma nigdzie supermarketów - na takiej wsi nie chciałbym mieszkać.

    W kwestii wicca i pogaństwa wiele dzieje się w Internecie i w miastach, więc lepiej się "unowocześniać" niż przenosić do miejsca "z dala od cywilizacji". O ile oczywiście myśli się poważnie o praktyce, a nie o romantycznej stronie duchowości.

    Jest jeszcze kwestia więzi z Naturą. To ważne, ale nie kojarzyłbym pogaństwa tylko z tym. Raz - tak jak napisałaś - Naturę można dostrzec wszędzie, a dwa: duchowość to coś, co dzieje się przede wszystkim wewnętrznie. Wolę medytować w ciepłym fotelu i z dobrym oparciem dla pleców, ze słuchawkami podłączonymi do laptopa czy MP4-ki niż "na łonie natury", oparty o twarde drzewo, które mi zedrze plecy.

    Arek

    OdpowiedzUsuń