I generalnie mam wrażenie, że wszyscy są już nią zmęczeni. Moi bliscy i przyjaciele są apatyczni, moi współpracownicy - rozdrażnieni, ludzie w markecie snują się alejkami jeszcze wolniej niż zwykle, a przechodnie wiecznie wyglądają na zmęczonych. A wiosny w ogóle na horyzoncie - ani widu, ani słychu. Ale czy na pewno?
Imbolc jest chyba najbardziej podstępnym świętem w naszym klimacie. Często nazywa się go pierwszym wiosennym Sabatem, choć początek lutego to najczęściej środek zimy, nierzadko czas największych mrozów. Mimo to nie da się udawać, że nie widać już, jak wiele więcej światła i dnia mamy, nawet jeśli poza kopułą chmur. Wiele osób zaczyna też czuć coś, co sami określają "zapachem wiosny", nawet jeśli panuje śnieżyca. Wiele z nich, co wynika z moich rozmów z nimi, nie potrafi sobie tego nawet wytłumaczyć - moja znajoma obawiała się kiedyś, że wyśmieję jej przeczucie "poczucia wiosny" w ciemny, zimny wieczór.
Wczoraj zza chmur wyjrzał w końcu, po raz pierwszy od kilku dni, kawałek nieba. Błękit jest jeszcze blady, nie to, co intensywny turkus lipcowych upałów, ale powoli, powolutku, czuć już, że wiosna nadchodzi. Jak Bogini, która wynosi z podziemi swojego Syna. Z małym dzieckiem w ramionach się przecież nie biegnie. Zwłaszcza, że Matka sama jest zmęczona, układa się już właściwie do swojego odnawiającego, regenerującego snu. Powinniśmy dać im trochę czasu, jednak kiedy jesteśmy tak spragnieni światła i ciepła, że zazwyczaj o tej porze roku robimy się trochę egoistyczni.
I mnie też już się chce Wiosny! Już dość tej pluchy, zimna i szarości. Może dlatego Imbolc jest Sabatem trochę już wiosennym - bo my chcemy, żeby takim był. Wcale nie oznacza nadejścia wiosny, jeszcze za wcześnie. Ale na pewno w jakiś sposób ją zwiastuje, toruje jej drogę.
No i przede wszystkim, przynosi jej zapach. Nadzieję, na jej szybki powrót.
PS. Jeśli podobał Ci się wpis, polub Czarowniczy Blog na Facebooku!