10 czerwca 2016

Plastikowe stokrotki seksizmu

Trzymajcie się, bo przed nami jazda bez trzymanki. Mnie zajęła jakieś 2 godziny, ale oferuję Wam wersję skróconą, żebyście nie musieli przeżywać tego, co ja... choć w pewnym sensie była to też frajda, tak to było surrealistyczne. Dzisiaj pierwsza na Blogu Czarowniczym recenzja beletrystyki.


O "Wiccance" Anny Thulie (takiego pseudonimu używa polska pisarka) wydanej w 2013  roku przez Wydawnictwo GMSA, dowiedziałam się, gdy w pogańskim zakątku polskiego Facebooka zaczął krążyć niesławny wywiad z autorką książki. Wywiad mnie osobiście się nie podobał, bo raz autorka w nim mówiła, że Wicca jest tylko inspiracją dla jej powstania, innym razem - że chce ją przybliżać swojemu czytelnikowi. Raz mówiła o silnych i niezależnych kobietach, które muszą sobie w życiu radzić i o wadze żeńskiego pierwiastka w świecie, a zakończyła refleksją, że jeśli przestaniemy czarować, to "nie spodobamy się panom". Nie wyłaniał się z tego wywiadu żaden konkret ani żaden obraz, czym ta książka mogła by być. Pozostałam więc z otwartym sercem i umysłem i czekałam, aż będę miała okazję przeczytać pierwszą polską książkę fabularną, w której Wicca staje się jednym z głównych wątków.

Z uwag literackich

Bardzo żałuję, ale, niestety, zawiodłam się. Jest to po prostu kiepska książka. W niektórych momentach absurdalnie zła. Nie przekonuje mnie styl autorki, składający się głównie z prostych, krótkich, rwanych zdań. Widać też rażące braki w korekcie... co do której istnienia mam wątpliwości, bo nie sposób znaleźć nazwisko korektora czy redaktora książki. Autorka zaś miewa problemy z niektórymi frazeologizmami, czy formami gramatycznymi, a nawet zapisem dialogów, których kwestie nie zawsze zaczynają się nową linią, ale za to zapisane są... kursywą. 
Domyślam się, że celowym zabiegiem było pozbawienie głównej bohaterki imienia - myślałam, że to może taka gra z czytelnikiem, który wszystkiego dowie się później, ale nie poznajemy go wcale. Zakładam, że miało to ułatwić czytelnikom (a zwłaszcza czytelniczkom) utożsamienie się z postacią. Niestety, wyszło to średnio, bo narracja prowadzona jest w taki sposób, że czasami trudno zgadnąć czy przytaczane przez trzecioosobowego narratora fakty dotyczą bohaterki czy też np. jej znajomej - Jolki. To utrudnia związanie się z postacią, ale jest coś znacznie ważniejszego. Bohaterka po prostu nie da się lubić.

Bezimienna i bez klasy

Jest strasznie dziecinną jak na 35 wiosen, rozpieszczoną, płytką istotą, której nie sposób darzyć sympatią czy kibicować. I nie mam tu na myśli, że jest w stylu postaci, które kochamy nielubić, jak znanych skądinąd Draco Malfoya czy Cersei Lanister - bohaterka jest po prostu nieznośna. W zasadzie jedynym jej dążeniem życiowym, które poznajemy, to znaleźć faceta na całe życie, choć z lektury dowiadujemy się, że miała już wielu partnerów na całe życie, ale przez 2 miesiące. W tym raczej nie traktowała ich zbyt dobrze, poznajemy bowiem historię, w której zamiast pojechać z chłopakiem na zawody żużlowe, wbrew swojej obietnicy umówiła się z koleżankami na zakupy, a kiedy partner przyłapał ją na kłamstwie i się na nią pogniewał... to ona go rzuciła. Bo był "przewidywalny". Biedny Ernest i tak zasługiwał na kogoś lepszego... Bohaterka z resztą często się dziecinnie obraża - na Jolkę, że wyjechała, na komisarza, który prowadzi śledztwo w oparciu o jej zeznania, na dziennikarkę, która próbuje jej pomóc, na dziewczynę z prokuratury, bo spojrzała na nią na korytarzu... Kiedy zaś bohaterka zostaje poproszona o opisanie swojego męskiego ideału, długo marzy o jego wyglądzie, zaś o charakterze mamy 3 zdania. I jasne, takie jest stereotypowe myślenie o idealnym partnerze w pierwszym odruchu, bo tak nas kształtuje biologia, ale ona to zapisuje. Długopisem na kartce. Że najważniejsze dla niej jest, by miłość jej życia nie była blondynem i miała kształtną twarz.
Z resztą wszystkie postacie są, niestety, niezbyt głębokie i w zasadzie wystarczy po jednym określeniu, by je opisać - komisarz Orlik jest prawy i szlachetny, Iwona to femme fatale, prokurator musi zaś być antypatyczny i obleśny. Bohaterowie poboczni są wręcz trochę karykaturalni i może tak miało być, mnie jednak taka stylistyka nie przekonała.

Zawiązanie akcji na świętej górze...

Fabuła rozpoczyna się w momencie, w którym bohaterkę zaproszono na Ślężę na obchody Nocy Świętojańskiej. Streszczę ją pokrótce, również po to, żeby pokazać wam, jak surrealistyczne i absurdalne sytuacje mają w niej miejsce. Nie obrażę się jednak, jeśli streszczenia nie przeczytacie, ale, proszę, zostańcie na stronie i przeczytajcie kolejną część notki.
Dziewczyna odziana zgodnie z dresscode'em imprezy (w nabyte w galerii handlowej białą sukienkę i wianek z plastikowych stokrotek) i uzbrojona w wyżej wspomniany opis swego męskiego ideału wsiada do czarnej limuzyny z nieznanym sobie kierowcą. Pomijam, jak dziwne jest to zachowanie, bo zaraz potem bohaterka znajduje w barku limuzyny napój, którego skosztowaniu nie może się oprzeć. 
Poczuła smak ziółek, które namiętnie całej rodzinie parzyła jej babcia. (...) Ze smakiem oblizała wargi. - Niesamowite - pomyślała. Myśli nagle stały się jasne. Minęło zmęczenie, które już zaczęło ją ogarniać. Napój był wyjątkowo ożywczy. Duszkiem wypiła resztę. 
Bardzo odpowiedzialnie...
W każdym razie trafia ona na polanę u podnóża Ślęży, gdzie odbywa się rytuał (jak mniemam miał robić za wiccański). Wielką Matką prowadzącą ceremonię okazuje się być Jolka - koleżanka z pracy. Na tymże rytuale bezimienna bohaterka poznaje równie bezimiennego na razie faceta, który co do joty pasuje do opisu ideału, bohaterka więc z miejsca zakochuje się. Na tym rytuale słyszy też głos swojej zmarłej dawno babki - Michaliny. W czasie trwania całej powieści babcia Michalina będzie się naszej bohaterce przypominać, objawiać w wizjach, snach itd. a bohaterka będzie do niej mówić na głos bez oglądania się na inne osoby.
Potem wspina się na Ślężę w sandałkach i puszcza na rzece swój wianek, który oczywiście przynosi jej po kilku chwilach Pan Idealny. (Ja wiem, że prawdziwa miłość góry może przenosić, a Ślęża nie jest znów aż tak stroma, ale sandałki to już drobna przesada, podobnie jak rzeka. Owszem jest pod szczytem źródełko, ale ze spływającym wiankiem raczej byłby problem. To pokazuje, jak słabe było tu szukanie materiałów i źródeł do książki.) Potem zakochani idą szukać kwiatu paproci. Po zakończeniu imprezy wsiadają razem do samochodu, z którego raptem ktoś wyciąga Pana Idealnego, zaś bohaterka odjeżdża w dal.

... kryminalny obrót sprawy...

Tak zaczyna się intryga. Bohaterka postanawia się za wszelką cenę dowiedzieć kim jest jej wymarzony ukochany i kto go porwał. Na miejscu, w którym odbywał się rytuał znajduje następnego dnia bransoletę z napisem "Dariusz". Potem kradnie Jolce notes i wydzwania pod numery wszystkich Darków z notesu. Kiedy podczas jednego z połączeń kobieta słyszy strzały, powiadamia policję. Komisarz cierpliwie wysłuchuje historii bohaterki, jak na Nocy Świętojańskiej poznała faceta, który chyba ma na imię Darek i być może pod jego numerem prawdopodobnie słyszała strzały. Policyjna machina rusza - dzięki tym zeznaniom jakieś pół godziny później (pod adresem, gdzie miała się znajdować komórka, na którą dzwoniła kobieta) udaje się zorganizować akcję z tajniakami. Dom okazuje się być fabryką nielegalnej broni, ale jest pusty. Bohaterka pomaga tworzyć portret pamięciowy, ale potem obraża się na komisarza, za przekazanie portretu mediom.
Policja dysponuje portretem pamięciowym jednej z osób, która może mieć związek ze śledztwem. W tym momencie pokazano portret pamięciowy Darka! (...) Wykorzystał ją! (...) Zdobył jej zaufanie tanimi gierkami i podszedł ją. Wiedział, że nigdy nie podałaby rysopisu Darka, gdyby wiedziała, jak zostanie wykorzystany.
Czy to tylko ja, czy w tej logice naprawdę jest coś nie tak?
Bohaterka decyduje się więc kontynuować poszukiwania Darka na własną rękę.

... i zakończenie z "twistem"

Za pośrednictwem komisarza bohaterka poznaje wścibską dziennikarkę Iwonę, która pomaga dziewczynie i odtąd razem biegają w okolicach Ślęży, wplątując się w kłopoty to z policją, to mafią, bo wszyscy poszukują tej samej osoby. Koniec końców okazuje się jednak, że Darek z mafią nie ma nic wspólnego, to nie pod jego numerem telefonu słyszano strzały i całego biegania za mafią dałoby się uniknąć, gdyby nie brawura bohaterki (choć mam świadomość, że to zdanie to absolutne czepialstwo, bo fabuła zbudowana na pomyłce lub głupocie bohaterów to częsty motyw). Darek okazuje się też wcale nie być miłością na całe życie, ale, jak dobrze liczę, na 3 dni. To nasz dzielny komisarz wyłapuje bandytów i zdobywa dziewczynę, bo nasza bezimienna zmieniła zdanie no i bo tak przepowiedziały ich babcie - wiccanki.
Przebywająca w mieszkaniu kobiety para znająca się od trzech dni,  "teleportuje się" na polanę pod Ślężą, gdzie Magna Mater aka Jolka łączy młodych węzłem małżeńskim "na zawsze". Pan Idealny spędza noc z dziennikarką. Akcję zamyka epilog, będący rozmową świeżo upieczonych małżonków na temat wydarzeń, których byli świadkami, swoich babć i Wicca - ale do tego jeszcze wrócimy...

Poganie, słowianie...

Zanim pojawią się w powieści wiccanie, mamy sporo innych pogańskich nawiązań, ale wypada to różnie. Jest fragment, w którym bohaterka rozczula się, że pogańskie czasy, kiedy kobiety potrafiły zaczarować każdego mężczyznę w Przesilenie Letnie były łatwiejsze, niż dziś, kiedy mamy pozbawione magii komercyjne Walentynki (pada w tym kontekście słowo "szais").
Kawałek dalej mamy fragment w którym Ślęża nazwana jest "prasłowiańską górą". Dostajemy też opis sobótki, który wspomina o kobietach latających na miotłach, orgiach, warzeniu trucizn i piciu trunków z ludzkich czaszek - tak zdaniem autorki (a może bohaterki) wyglądała Noc Kupały w czasach pogańskich. Później zaś chrześcijanie zmienili to na palenie ognisk i słomianych kukieł oraz rzucanie wianków na wodę. Hmm...
W tekście pojawia się też kilka opisów słowiańskich zwyczajów, jakie do dziś są popularne w naszym kraju. O pentagramie też jest mowa, choć on również stał się "prasłowiański" z niewiadomych powodów. Oczywiście nie mogło zabraknąć strasznej inkwizycji, która w średniowieczu zamordowała siedem milionów mądrych kobiet, które swoimi umiejętnościami zagrażały Kościołowi. Ta niczym nie poparta teoria została zestawiona tu z holocaustem i na chwilę zrobiło się trochę niesmacznie.

I w końcu o Wicca!

W książce, wbrew tytułowi, nie ma wcale wiele o Wicca i wiccanach. Może to i dobrze, bo to, co jest zostawia wiele do życzenia. Nie sposób zdecydować, na ile Wicca stanowiła tu punkt wyjścia do snucia fantazji o czarostwie, a na ile miało to być w miarę wierne jej przedstawienie. Mamy więc babcię Michalinę, o której wiemy niewiele. Może jestem uprzedzona, ale to, jak się zachowywała w wizjach i wspomnieniach bohaterki bardziej mi przywodziło na myśl przemądrzałą i lekko złośliwą staruszkę niż kochaną babunię czy duchowego przewodnika. W zasadzie dopiero pod koniec dowiadujemy się, że była wiccanką  (słowo to pojawia się po raz pierwszy na 87 stronie na 130) choć faktycznie taka osoba nie mogłaby nią być. Wydaje się raczej być skrzyżowaniem współczesnego fluffy-bunny z zielarką. Przekazała wnuczce swoją wiedzę dotyczącą ziół, choć w książce wypada to słabo - wszystkie wspomniane rośliny działają uspokajająco i kojąco... i w zasadzie tyle. Kiedy czytamy pierwszy raz o wiccanach to w momencie, w którym dowiadujemy się, że babcia Michalina podarowała bohaterce medalik komunijny z "wiccańskim" znakiem:
Przy zapięciu miał mały półksiężyc. Pamiętała, że gdy poszły święcić medaliki na dzień przed komunią, ksiądz odmówił jej tego. Było jej przykro, bo skrzyczał ją w kościele na cały głos, a ona nawet nie wiedziała dlaczego (...) Ale babcia powiedziała tylko - "Przepraszam kochanie, byłam nierozsądna. (...) Wiccanie muszą się z tym pogodzić.
Fakt, to typowe wiccańskie zachowanie - dawać swoim wnuczętom medaliki komunijne i przeżywać przykrości, gdy ksiądz ich nie poświęci.

Z dalszej części książki wybrałam dla Was jeszcze kilka fragmentów:
Wicca to bardzo popularny ruch oparty na zasadach tolerancji, umiłowania natury i harmonii ze światem ...
Zamiast komentarza - serduszkowa tęcza dla Was, żeby było jeszcze bardziej słodko:

Wiccanie nie wierzą w jednego konkretnego boga. Owszem, jest u nich bóg i bogini, ale nie są to konkretne postaci. 
No... nie do końca tak. W rzeczywistości rzecz jest dużo bardziej zawiła i skomplikowana
Wicca to także pewnego rodzaju filozofia. Naczelna zasada mówi - możesz robić wszystko, byle nie szkodzić nikomu. To wielka odpowiedzialność. U Wiccan nie ma  pojęcia grzechu i kary, Po prostu wierzą w to, że wyrządzone zło wraca do nas w trójnasób.
Jak zwykle - totalne niezrozumienie tematu, spłaszczenie i uproszenie. No i ta obsesja złem, grzechem i karą jednak nadal jest widoczna, bo  nie widać ani słowa o tym, że "dobro" również może wrócić do nadawcy (mimo że babcia mówi bohaterce w jednej z wizji, że być czarownicą to "pomaganie ludziom" - tu odsyłam do tęczy). Naturalnie kawałek później pojawiają się też wspomnienia o nagości - kolejna ulubiona obsesja ludzi piszących o Wicca.

Mimo że bohaterka w pewien sposób staje się czarownicą w trakcie rozwoju powieści i dowiaduje się coraz więcej o swojej babce i jej historii, nie jest za bardzo jasne, jak wiccaninem można się stać. Pojawiają się nam nie jedna, ale aż dwie babcie, więc ma się wrażenie (niewypowiedzianej, ale jednak) sugestii o dziedziczności rzemiosła. Z drugiej strony wielokrotnie pojawia się kwestia po prostu decyzji, czy chce się być wiccaninem czy nie. Chwała autorce, że w epilogu pojawia się wzmianka o inicjacji, bo "prawdziwym Wiccaninem staje się właśnie w taki sposób".

Trochę o Wicca dowiadujemy się w posłowiu od autorki, ale wydaje się, że korzystała ona z różnych, sprzecznych źródeł. Pisze na przykład, że wg niektórych Wicca (a raczej "Wiccanizm", jak sama to określa) "przetrwała od czasów pradawnych" i że Wiccanie odprawiają sabaty i związane z pełnią księżyca... e-sabaty (Wam też przypomina to jakiś rytuał on-line?). No i mamy informację, że "w Polsce, gdzie ponoć kowenów nie ma, ludzie w samotności kultywują swoją wiarę". Tylko że książkę wydano w 2013 roku, co tylko podkreśla, z jak słabym researchem mamy tu do czynienia.

Wiccański rytuał biegania w kółko

W książce mamy też możliwość zapoznania się z opisem dwóch rytuałów. Jak wiadomo, rytuał to sedno Wicca, więc przyjrzyjmy się im przez chwilę.
Pierwszym jest Przesilenie Letnie, zwane tutaj swojsko Nocą Kupały. Pojawia się też wspomnienie Kupidyna, ale nie wiadomo dlaczego. Kobiety noszą białe sukienki i wianki a mężczyźni... hełmy z rogami. Poznajemy też okolicznościowy tekst rytualny:
Siostro, w tę noc, gdy Księżyc pojął za żonę Słońce, a po nocy poślubnej zdradził ją z Jutrzenką, w tę noc, odkąd zostali wrogami i jedno zwalcza drugie, w tę noc, gdy ich walka jest najsilniejsza w roku, gdy ich moce ścierają się, powiedz, czego pragniesz, co ma być sensem Twojego życia?
Że co, przepraszam? (No i dobrze się domyślacie - to pytanie do głównej bohaterki, która odpowiada, że marzy o miłości.)

Generalnie cały rytuał opiera się na tym, że ludzie biegają i tańczą wokół ogniska, wybiegają z polany, wbiegają na nią i tak, nomen omen, w kółko. Z pewnym rozczarowaniem odkryłam, że szukanie kwiatu paproci, to według autorki... szukanie kwiatu. Po prostu. Tylko świecącego. I tak czasem bywa.

Drugim rytuałem, który możemy obserwować jest, jak się wydaje, handfasting bezimiennej z komisarzem Orlikiem.
Zapaliła świece. Potem prawą ręką, zatoczyła nożem za sobą krąg zgodnie ze wskazówkami zegara. Odwróciła się tyłem do tłumu. Wzięła kielich z winem, który tam stał. Potem delikatnie wzięła do niej nóż. Włożyła go do kielicha z winem.
Tak, ten fragment istnieje. To jest oryginalna pisownia....
Jolka wrzuciła kielich z nożem do ognia. Uświęciła coś, co rodziło się między nimi. Pobłogosławiła ich w wiccański sposób. Potem drugim nożem zakreśliła drugi krąg, tylko w przeciwną stronę. Uniosła ręce do góry i nakazała zabawę. 
O matko, od czego tu zacząć... Nie, to nie jest wiccański sposób, nie rzuca się kielichem z winem i nożem do ognia (szkoda  kielicha i wina, i noża), nie używa się kolejnych noży za każdym razem...

Faceci i babki

Jest jednak w tej książce coś jeszcze, co mnie do niej zniechęca. Seksizm. Kobiety, a już zwłaszcza główna bohaterka bez facetów nie istnieją. Albo są czekającymi na książęta mimozami, które wiecznie marzą o miłości, albo zdecydowanymi femme fatale, które owijają sobie facetów wokół palca. Faceci muszą być "silni" i "męscy", bo inaczej są "zwykłymi ciamajdami". Bohaterka niczym bohaterka Disneya zakochuje się od pierwszego wejrzenia, ale tylko na trzy dni, bo niemal równie szybko zmienia obiekt swoich uczuć. Takie historie mnie kiedyś kręciły... ale miałam wtedy 10 lat. Normalni ludzie się tak nie zachowują, a przynajmniej mam taką nadzieję. Mam też nadzieję, że niewiele osób myśli o sobie i o innych tak, jak nasza 35-latka, która jednak ma kiełbie we łbie i gimbazę, a rzeczony łeb - w chmurach.

Podsumowując 1/6

Jest mi niezmiernie przykro, kiedy wystawiam tę ocenę. Książka jest słaba, bardzo słaba i literacko i wiccańsko. Postaci są seksistowskie i płaskie, ich motywacje - liche, a Wicca jest wprowadzona trochę na siłę, bo mogłoby się skończyć na po prostu "pogańskich rytuałach" bez dookreślania konkretnej ścieżki. Informacje o Wicca (i o Ślęży) ewidentnie zaczerpnięto ze źródeł wątpliwej jakości. Wielka, wielka szkoda, bo miałam nadzieję, że powieść z Wicca w tle, zwłaszcza polskiej autorki, wniesie nam jakąś nową jakość na "wiccański" rynek wydawniczy. 
Na szczęście autorka będzie miała jeszcze dość okazji, by się zrehabilitować.
"Wiccanka" to pierwsza część zapowiadanej trylogii.

0 komentarze:

Prześlij komentarz