7 listopada 2014

Marudzę na marudy

W życiu każdego blogera przychodzi taki moment w życiu, że musi sobie ponarzekać, poprzeklinać i pomarudzić. Pohejtować po prostu.
Na przykład na osoby zainteresowane Wicca. Czemu nie ma jakiegoś krótszego, szybszego określenia, np. "adepci"? Bo że zaraz słowo "adepci" ma szersze zastosowanie... i co z tego?
Zatem drżyjcie adepci, albowiem nadeszła ta chwila! Oto wpis hejterski marudzący właśnie na was! Oczywiście zapewniam, że żeby była równowaga pojawią się i inne wpisy hejterskie ;)

Wicca? A co to?
Nie chcę być wredna, złośliwa czy coś, ale cholera mnie strzyka, kiedy w uprzejmości swojej pytam zgromadzonych (w pewnym cyberprzestrzennym miejscu) państwa, co dlań Wicca znaczy i czy używamy nomenklatury UK czy US. Ugodowym człowiekiem jestem, to się dostosuję, chociaż boleć mnie będzie okrutnie w zębach i trzewiach, jak będziemy mówić o Raven Silverwolf, że to wiccanka. Ale zamiast tego się dowiaduję, że to cyberprzestrzenne miejsce nie posługuje się definicją żadną. Znaczy się wolna amerykanka. Cudnie...
Żeby ktoś czegoś głupiego sobie nie pomyślał - nie, to nie była jednorazowa sytuacja, takich sytuacji w Internetach jest mnóstwo. "Interesuję się Wicca, ale nie potrafię zdefiniować, co to jest." - to może chociaż wiesz, jak masz na imię? Oczywiście czepiać wypada się dalej, że eklektycy, że Wicca jest inicjacyjna, że powtarzanie amerykańskich wzorców, ale hej - przynajmniej to by była jakaś definicja. Ale jak się dostaje odpowiedź "Nooo... tego... religia natury i biała magia..." to nie zostaje już nic innego, jak wyć.

Ale głupoty gadasz!
"13 celów czarownicy to bardzo ważne wskazówki, które dla wiccan stworzył Gardner. Dziwną jesteś wiccanką, skoro ich nie rozumiesz" - taki był wniosek pewnej persony po niedawnej rozmowie ze mną na ten temat. Serio.
Takie podejście to pewna konsekwencja powyższego punktu. Skoro można wszystko, nic nie jest zdefiniowane, to można trzasnąć każdą głupotę, bo nikt się nie zorientuje. A jeśli się ktoś zorientuje, to mu powiesz, że się nie zna. Bo "nikt nie ma prawa Ci mówić, jaka ma być Twoja Wicca". Gdzieś fajne porównanie czytałam, że to jak powiedzieć Londyńczykowi "nie masz prawa mi mówić, jaki ma być mój angielski".
Nieuniknienie wiąże się z flufictwem. Inny śródtytuł w tym miejscu mógłby brzmieć "A tam pisało", ewentualnie "Tak mi mówili", czyli najgorszy przejaw kompletnej bezkrytyczności wobec swoich źródeł. W końcu fakt, że Gardner napisał 13 celów czarownic i że są śmiertelnie poważne, persona zdobyła w rozmowie z "wiccaninem" (cokolwiek to znaczy), więc jak przychodzi inny wiccanin i mówi "sprawdzam!" można powiedzieć, że się nie zna, zamiast to skonfrontować w swoim małym rozumku... Tiaa...

Nie chce mi się z tobą gadać
Taka postawa częściej mnie smuci, bo jak już pisałam - pytania i rozmowy to zdecydowanie najlepsza droga do poznawania Wicca, zdecydowanie lepsza niż książki, a już na pewno książki dostępne po polsku. Ale są też takie odmiany tej postawy, które mnie wkurzają. Na przykład maile, z prośbą o inicjację albo o podpowiedź, albo pomoc. Zawsze staram się być uprzejma, miła i grzeczna, bo nikt nie jest winny temu, jakie maile dostałam 40 razy wcześniej, ale nie zmienia to faktu, że jak proszę o rozwinięcie tematu (nie wiem, czy to kwestia wymierania formy listu, tabloidyzacja mediów, czy myśli nieuczesane nadawców są tego powodem, ale rzadko kiedy da się rozczytać, o co właściwie chodzi), to rzadko dostaję odpowiedź. A jeśli już, to bardzo enigmatyczną. Ja wiem, że czasem brzmię surowo, nie wiem czemu, widać jakoś tak mam, że ponoć się mnie ludzie boją... ale błagam - jak do mnie mówisz, mów do mnie wyraźnie!
Z resztą to, że ludzie nie umieją już pisać maili to też jest wkurzające. "Hej, właściwie to jak zostać inicjowanym wiccanem? Pozdro!" Znaczy o czym my tu gadamy w ogóle? Przecież prędzej świat się skończy, niż padną serwery Googla. W zasadzie to nie wiem, czy ten ktoś naprawdę potrzebuje odpowiedzi, czy pomocy, czy mnie olewa. Podobne lekceważenie jest na forach. A tak sobie przecinków nie piszę, bo mi się nie chce. I zamiast wyszukać odpowiednie treści, założę 4-ty (słownie: CZWARTY - serio!) wątek pt. "Kowen". W zasadzie to się łączy z kolejnym punktem:

Chcę, ale mi się nie chce
Czyli adeptów monstrualne lenistwo. Nie sprawdzę se w książce, nie wygooglam, nie poszukam na forum. Lepiej stworzyć kolejny wątek, napisać maila, zaczepić "Ej, a są tu wiccanie z Xyz?" Niechcenie przybiera różne formy. Począwszy od pytania o rzeczy, które można łatwo i szybko sprawdzić samemu, przez prośby o inicjację mailowo (no wiem, wiem...), do poszukiwania nauczyciela przez "niech do mnie napisze na gadu". Natomiast apogeum postawa "nie chce mi się" osiągnęła w jednym osobniku, który kazał sobie jak najszybciej wskazać kowen, żeby jak najszybciej mógł poprosić o inicjację, żeby jak najszybciej minął ten rok przygotowań, bo to przecież STRATA CZASU.
Sorry, leniwce, ale Wicca to ZDECYDOWANIE nie jest ścieżka dla Was, tu potrzeba wysiłku. Ktoś mi kiedyś zarzucił, że za arcykapłanami, to trzeba "latać". Nawet nie wiecie, ile niektórzy latają za arcykapłanami ;) ale tak, trzeba "latać", bo masz pokazać, że to Tobie zależy! A nie "niech się nauczyciel odezwie do mnie, chociaż naukę i tak będę uważał za stratę czasu". Niektórym nie przechodzi przez myśl, że trzeba włożyć wysiłek w rozwój magiczny, naukę rytuałów i poznawanie swojej religii. Postawa roszczeniowa jest straszna, więc jeszcze raz - nie, nic się Wam nie należy z automatu. Ruszcie tyłki!

Ale to tak daleko...
Na to mnie już naprawdę choinka strzela potężnie.
Po pierwsze - no przepraszam, że mieszkam tam, gdzie mieszkam i nie poświęcę życia na podróżowanie po kraju i niesienie dobrej nowiny. Po drugie - no przepraszam, że w ogóle chce mi się robić spotkania a nie musisz, żeby spotkać się z wiccanami jechać do Londynu, czy, na ten przykład, Wiednia. Po trzecie - ściąganie na siebie uwagi, której nikt nie chce Ci w tej chwili poświęcać, jest bardzo nieładnie. Nawet ma po angielsku swoją własną, nazwę, ale jest również bardzo nieładna, więc jej nie przytoczę.
Jeśli masz zamiar w temacie spotkania w Krakowie odezwać się "Jak daleko ze Szczecina!" - zachowaj to dla siebie, bo osoby spotykające się w Krakowie twoje westchnienia mało obchodzą, jeśli nie chcesz życzyć uczestnikom spotkania owocnych rozmów. A jak chcesz mieć spotkanie zainteresowanych Wicca w swoim mieście, to je sobie zrób.
Czasami niektórzy naprawdę zachowują się, jakby nie żyli jeszcze w  świecie bez granic, po którym nie poruszają się mechaniczne powozy, metalowe rumaki i stalowe ptaki. Jakby wyjazd do innego miasta wiązał się z nie wiadomo jakimi wyrzeczeniami i trudami, kiedy te 2-3 godzinki można spokojnie oglądać film, czytać książkę czy zwyczajnie przespać. Zwłaszcza, że i opcji transportu jest coraz więcej. Są pociągi, busy, autokary, dla bardziej wymagających - krajowe loty, dla oszczędnych - stronki dla autostopowiczów.
Ja wiem, że podróże zajmują tego czasu i pieniędzy jednak mimo wszystko sporo i że nie można zawsze wziąć udział w każdym spotkaniu, na które się ma ochotę. Spróbuj więc chociaż wybrać się na jakieś raz na jakiś czas, zamiast jęczeć.
Poza tym pomyślcie, że wiccanie w Polsce się z powietrza nie wzięli. Podróże po Europie, 10, a nawet 14 godzin w trasie, spakowanie się na tydzień w bagaż podręczny, drzemki urwane na lotniskach - umiesz tak? Na szczęście, choć to z perspektywy czasu fajne i cenne doświadczenia - już nie musisz.
Ja wiem, że to trochę trucie pt. "za moich czasów było gorzej, smarkaczu", ale czasem trzeba się zastanowić, czy napisanie na fejsiku "z Łodzi do Warszawy to dla mnie za daleko" jest po prostu w dobrym tonie. Zwłaszcza, że wiem, że daje się do Warszawy dojechać z Lublina, Krakowa, Białegostoku czy Gorzowa Wielkopolskiego (serdeczne pozdrowionka dla całej ekipy z ostatniej WKDki).

ALE!
Tak ogólnie, to się nie przejmujcie za bardzo tym wpisem ;)
Osób wkurzających, leniwych i czyhających na cudzą uwagę wcale nie ma znowu tak dużo, zwłaszcza w porównaniu z cudownymi, interesującymi osobami, naprawdę głęboko zainteresowanymi Wicca, stającymi się z biegiem czasu wspaniałymi przyjaciółmi i świetnymi wiccanami.
Po prostu każdego raz na jakiś czas dopada frustracja, którą musi z siebie wyrzucić, zwłaszcza blogerów. Jeśli dzięki temu wpisowi mniej osób będzie mnie wkurzać, to dobrze. Jak nie - to też dobrze, bo wiadomo, takie życie, że czasem ktoś lub coś wkurza i tyle. Uśmiechnijcie się i do przodu!

Haters gonna hate anyway ;)

Ilustracja pochodzi z serwisu Know Your Meme
PS. Jeśli chcecie sobie ponarzekać na wiccan - tak dla odmiany - dajcie łapkę dla Czarowniczego Bloga na Facebooku!

1 komentarz:

  1. To chyba w każdym temacie takich znajdziesz, co im się nie chce :P W Polsce to z pracą ludzie tak mają, każdy chce być szefem szefów, ale nie kiwnie palcem, żeby to osiągnąć i woli czekać na zasiłek :P

    OdpowiedzUsuń